Skoro mam koronę z głowy, to się wypowiem. Na początku podchodziłam do tematu z pewną dozą niepewności. Skoro nie znałam nikogo, kto zachorowałby na Koronawirusa, mogło to oznaczać, że to cholerstwo jest gdzieś tam daleko; istnieje, ale nie dotyczy ani mnie, ani mojego otoczenia. Kiedy wśród znajomych pojawił się pierwszy przypadek, a ja musiałam poddać się testom, zrobiło się poważniej. Jednak, gdy wynik wyszedł negatywny, odetchnęłam z ulgą i wróciłam do prawie normalnego życia. A potem…
Gdy dziś czytałam artykuł na temat powikłań po chorobie, w którym padło stwierdzenie „ci, którzy przeżyli Koronawirusa”, przeszedł mnie dreszcz i po raz pierwszy dotarło do mnie, że jestem w gronie osób, które przeszły wirusa i miały dużo szczęścia, że nadal są na tym świecie. A gdy w rozmowie z mamą usłyszałam historię jej znajomego, który wylądował w szpitalu z ciężkimi objawami, wiem, że wcale nie uderzam w melodramatyczne tony.
Koronawirus zapukał do mych drzwi kilka tygodni temu. Bez pytania rozgościł się w domu, na szczęście nie dając poważnych objawów. Sam test nie był już konieczny. Wiedziałam, że jestem chora, a ponieważ i tak siedziałam na kwarantannie z racji tego, że miałam kontakt z zarażoną osobą, to nikomu nie zagrażałam. Objawy pojawiły się kilka dni po rozpoczęciu kwarantanny. Najpierw pojawił się ból w plecach i kaszel. Zero gorączki. W kolejnych dniach znacznie przytępił mi się smak i węch, jednak nie straciłam ich całkowicie. Na końcu dopadło mnie zmęczenie i niespotykane wcześniej pogorszenie kondycji fizycznej. Wejście po schodach kończyło się zadyszką. To było dla mnie z tego wszystkiego najgorsze i nieźle mnie wystraszyło, bo nigdy wcześniej tak się nie czułam i nie pomyliłabym tego z grypą czy przeziębieniem. Mimo tego nie brałam wolnego i pracowałam z domu, chociaż dziś myślę, że kilka dni odpoczynku dobrze by mi wtedy zrobiło.
Dwa tygodnie minęły szybko. W tym czasie tylko raz kontaktowano się ze mną w sprawie wirusa. Zapytano, czy mam objawy – wtedy nie miałam – i wyjaśniono, że nie mogę wychodzić z domu, ani z nikim się widywać. O zrobienie zakupów czy wyjście z psem, mogłam prosić wolontariuszy, wystarczyło wejść na podaną przez rozmówcę stronę internetową. Nie skorzystałam, bo na szczęście jeszcze kilkoro ludzi mnie lubi i gdy tylko dowiedzieli się o chorobie, zaraz zaoferowali pomoc. Na tym zakończył się mój kontakt z NHS i nie musiałam wykonywać testów przed powrotem do pracy.
Od choroby minęło kilka tygodni, ale muszę niestety stwierdzić, że przebyty Covid nie dawał o sobie zapomnieć. Pierwsze dwa tygodnie były najgorsze. Zmęczenie wcale nie odpuszczało. Wejście po schodach na trzecie piętro kończyło się zadyszką i trwało dwa razy dłużej niż normalnie. Nie mniej nie korzystałam z windy, by jak najszybciej poprawić kondycję. W nocy budziły mnie duszności i palpitacja serca. Nie mogłam spać, chociaż byłam potwornie zmęczona. Nie mogłam się skupić, miałam problemy z koncentracją i ogólne pogorszenie samopoczucia. Stąd brak wpisów i życia na blogu. Chciałam coś napisać, ale wszystko wydawało mi się głupie i bez znaczenia.
Po ponad miesiącu nadal mam krótkie napady kaszlu, zwłaszcza wieczorem, przed snem. Swędzenie w klatce piersiowej doprowadza mnie do szewskiej pasji. Problemy ze skupieniem w pracy są na szczęście mniejsze, ale męczące. Myślę, że ponowne zamknięcie nas w domach raczej nie pomogło w szybszym powrocie do normalności. Na szczęście jutro kończy się przymusowa izolacja i liczę, że powrót do ludzi pomoże mi rozruszać mózg 😉
O pisaniu książki mogę jedynie pomarzyć. Coś się stało, że wszystko, co napiszę, nie ma sensu, przynajmniej w moim odczuciu. Myślę, że to nie tylko wina Covidu, ale całej tej zaistniałej sytuacji, stresu, jaki generuje i niepewności, jak to wszystko się skończy. Tak czy siak, jestem wdzięczna, że cała „przygoda” z Covidem skończyła się dla mnie tylko tak, jak opisałam, bo spotkanie z wirusem można porównać do rosyjskiej ruletki. Możesz być zdrowy, młody, pełen życia, a i tak skończyć pod respiratorem, albo w najgorszym wypadku nie wyjść z tego wcale.
Uważajcie na siebie, bez względu na to, czy wierzycie w pandemię, czy jesteście wyznawcami teorii spiskowych. Możecie się o to kłócić, ale pamiętajcie, że to cholerstwo ma to w nosie.
Spokojnego wieczoru.