Wpis 50, czyli gdy korona puka do drzwi.

Skoro mam koronę z głowy, to się wypo­wiem. Na początku pod­cho­dzi­łam do tematu z pewną dozą nie­pew­no­ści. Skoro nie zna­łam nikogo, kto zacho­ro­wałby na Koronawirusa, mogło to ozna­czać, że to cho­ler­stwo jest gdzieś tam daleko; ist­nieje, ale nie doty­czy ani mnie, ani mojego oto­cze­nia. Kiedy wśród zna­jo­mych poja­wił się pierw­szy przy­pa­dek, a ja musia­łam pod­dać się testom, zro­biło się poważ­niej. Jed­nak, gdy wynik wyszedł nega­tywny, ode­tchnę­łam z ulgą i wró­ci­łam do pra­wie nor­mal­nego życia. A potem…

Gdy dziś czy­ta­łam arty­kuł na temat powi­kłań po cho­ro­bie, w któ­rym padło stwier­dze­nie „ci, któ­rzy prze­żyli Koro­na­wi­rusa”, prze­szedł mnie dreszcz i po raz pierw­szy dotarło do mnie, że jestem w gro­nie osób, które prze­szły wirusa i miały dużo szczę­ścia, że na­dal są na tym świe­cie. A gdy w roz­mo­wie z mamą usły­sza­łam histo­rię jej zna­jo­mego, który wylą­do­wał w szpi­talu z cięż­kimi obja­wami, wiem, że wcale nie ude­rzam w melo­dra­ma­tyczne tony.

Koro­na­wi­rus zapu­kał do mych drzwi kilka tygo­dni temu. Bez pyta­nia roz­go­ścił się w domu, na szczę­ście nie dając poważ­nych obja­wów. Sam test nie był już konieczny. Wie­dzia­łam, że jestem chora, a ponie­waż i tak sie­dzia­łam na kwa­ran­tan­nie z racji tego, że mia­łam kon­takt z zara­żoną osobą, to nikomu nie zagra­ża­łam. Objawy poja­wiły się kilka dni po roz­po­czę­ciu kwa­ran­tanny. Naj­pierw poja­wił się ból w ple­cach i kaszel. Zero gorączki. W kolej­nych dniach znacz­nie przy­tę­pił mi się smak i węch, jed­nak nie stra­ci­łam ich cał­ko­wi­cie. Na końcu dopa­dło mnie zmę­cze­nie i nie­spo­ty­kane wcze­śniej pogor­sze­nie kon­dy­cji fizycz­nej. Wej­ście po scho­dach koń­czyło się zadyszką. To było dla mnie z tego wszyst­kiego naj­gor­sze i nie­źle mnie wystra­szyło, bo ni­gdy wcze­śniej tak się nie czu­łam i nie pomy­li­ła­bym tego z grypą czy prze­zię­bie­niem. Mimo tego nie bra­łam wol­nego i pra­co­wa­łam z domu, cho­ciaż dziś myślę, że kilka dni odpo­czynku dobrze by mi wtedy zro­biło.

Dwa tygo­dnie minęły szybko. W tym cza­sie tylko raz kon­taktowano się ze mną w spra­wie wirusa. Zapy­tano, czy mam objawy – wtedy nie mia­łam – i wyja­śniono, że nie mogę wycho­dzić z domu, ani z nikim się widy­wać. O zro­bie­nie zaku­pów czy wyj­ście z psem, mogłam pro­sić wolon­ta­riu­szy, wystar­czyło wejść na podaną przez roz­mówcę stronę inter­ne­tową. Nie sko­rzy­sta­łam, bo na szczę­ście jesz­cze kil­koro ludzi mnie lubi i gdy tylko dowie­dzieli się o cho­ro­bie, zaraz zaofe­ro­wali pomoc. Na tym zakoń­czył się mój kon­takt z NHS i nie musia­łam wyko­ny­wać testów przed powro­tem do pracy.

Od cho­roby minęło kilka tygo­dni, ale muszę nie­stety stwier­dzić, że prze­byty Covid nie dawał o sobie zapo­mnieć. Pierw­sze dwa tygo­dnie były naj­gor­sze. Zmę­cze­nie wcale nie odpusz­czało. Wej­ście po scho­dach na trze­cie pię­tro koń­czyło się zadyszką i trwało dwa razy dłu­żej niż nor­mal­nie. Nie mniej nie korzy­sta­łam z windy, by jak naj­szyb­ciej popra­wić kon­dy­cję. W nocy budziły mnie dusz­no­ści i pal­pi­ta­cja serca. Nie mogłam spać, cho­ciaż byłam potwor­nie zmę­czona. Nie mogłam się sku­pić, mia­łam pro­blemy z kon­cen­tra­cją i ogólne pogor­sze­nie samo­po­czu­cia. Stąd brak wpi­sów i życia na blogu. Chcia­łam coś napi­sać, ale wszystko wyda­wało mi się głu­pie i bez zna­cze­nia.

Po ponad mie­siącu na­dal mam krót­kie napady kaszlu, zwłasz­cza wie­czo­rem, przed snem. Swę­dze­nie w klatce pier­sio­wej dopro­wa­dza mnie do szew­skiej pasji. Pro­blemy ze sku­pie­niem w pracy są na szczę­ście mniejsze, ale męczące. Myślę, że ponowne zamknię­cie nas w domach raczej nie pomo­gło w szyb­szym powro­cie do nor­mal­no­ści. Na szczę­ście jutro koń­czy się przy­mu­sowa izo­la­cja i liczę, że powrót do ludzi pomoże mi roz­ru­szać mózg 😉

O pisa­niu książki mogę jedy­nie pomarzyć. Coś się stało, że wszystko, co napi­szę, nie ma sensu, przy­naj­mniej w moim odczu­ciu. Myślę, że to nie tylko wina Covidu, ale całej tej zaist­nia­łej sytu­acji, stresu, jaki gene­ruje i nie­pew­no­ści, jak to wszystko się skoń­czy. Tak czy siak, jestem wdzięczna, że cała „przy­goda” z Covidem skoń­czyła się dla mnie tylko tak, jak opisałam, bo spo­tka­nie z wiru­sem można porów­nać do rosyj­skiej ruletki. Możesz być zdrowy, młody, pełen życia, a i tak skoń­czyć pod respi­ra­to­rem, albo w naj­gor­szym wypadku nie wyjść z tego wcale.

Uwa­żaj­cie na sie­bie, bez względu na to, czy wie­rzy­cie w pan­de­mię, czy jesteście wyznaw­cami teorii spi­sko­wych. Możecie się o to kłócić, ale pamiętajcie, że to cho­ler­stwo ma to w nosie.

Spo­koj­nego wie­czoru.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s