Max
Mimo że znajdujemy się w aucie, jesteśmy w pełnym uniformie. Do pancerza dołączył protektor ochronny na głowę. Przypomina kask, ale jest mniejszy i osłania też szyję.
– Tylko tak możemy chodzić po ulicach – komentuje Konstancja, siedząc obok mnie.
Suniemy czarnym ślizgaczem, transporterem dostępnym tylko dla policji i rządu. Zwykli ludzie poruszają się Niebieskimi, pojazdami z kierowcą, dzięki którym można dostać się wszędzie za darmo. To rozwiązanie miało zmniejszyć wypadkowość na drogach, ale pracując w Agencji, wiem, że służy jedynie inwigilacji.
– Czemu? – pytam, rozglądając się po ulicach. Faktycznie, na każdej matrycy, okrągłym podeście z wyświetlaczem 5D, widnieje moja sylwetka. Moja, Mii, lub Alexa. Poszukują nas.
– Przejmujemy tożsamość zmarłych strażników. Oni są jak żołnierze Agencji, nie mają rodzin, nikt się o nich nie martwi.
– Przecież ktoś wie, że nie żyją. My wiedzieliśmy, którzy agenci zginęli.
– Ale system tego nie wie. Nasi informatycy obeszli go i dzięki temu, mimo że wprowadzają tam dane, to wybrane jednostki ożywają na nasze potrzeby. Gdy potrzebujemy ich przywilejów, gotowe, wkładasz uniform i stajesz się jednym z nich – Konstancja pstryka palcami, dając do zrozumienia, jakie to łatwe.
– A kim ja jestem?
– Nathan Tillo. Wiek dwadzieścia lat. W służbie od dwóch. Młodszy stróż w jedenastej kompanii. Tu masz kartę. Będzie działać przez dwanaście godzin. Potem Nathan umrze, a ty musisz wrócić do bazy po nową tożsamość.
– To wszystko?
– Dokładnie. Nic więcej wiedzieć nie musisz, bo o nic więcej nikt nie pyta – Konstancja wzrusza ramionami. Stara zachowywać się normalnie, ale wiem, że myśli o tym, co działo się w moim pokoju. Ja również o tym myślę i nie wiem, po co to zrobiłem. Lubię Konstancję, ale to Mię kocham.
– Ja jestem Rona Die, ale jako że jestem twoją przełożoną, musisz zwracać się do mnie Kapitanie.
– Ok.
Na mijanej matrycy widzę Mię.
– Możemy się zatrzymać? – pytam. Konstancja wygląda na zaniepokojoną. – Chcę to zobaczyć.
Daje się jednak przekonać i pokazuje kierowcy, rosłemu mięśniakowi, by zatrzymał ślizgacz. Otwieram drzwi i po chwili jestem na zewnątrz.
– Co ty robisz?! – grzmi na mnie, gdy staję obok kilkorga gapiów. Wszyscy wpatrujemy się w obraz z matrycy.
– Nie panikuj. Chcę tego posłuchać.
– Jeśli wpadniemy, będzie to twoja wina. – Nadal mnie ciśnie i wtedy łapię ją za rękę, ale moje myśli nie chcą się przebić. Potrzebuję gołej skóry. Trudno, odpuszczę sobie teraz wyjaśnienia.
– Pogadamy potem – rzucam, robiąc krok w przód. Stojący dookoła ludzie ustępują nam miejsca. Wyczuwam ich strach, mimo że ich nie dotykam. Wystarczy spojrzeć na ich niespokojne oblicza. Widać strażnicy budzą większy respekt niż za czasów, gdy jeszcze świat wydawał mi się taki normalny.
Postać Mii obraca się, porusza jakby żyła. Poprawia włosy, uśmiecha się, złości. Wygenerowali jej obraz w normalnym ubraniu, jakby była jedną z mieszkanek Miasta. Turkusowe spodnie, zsuwająca się z lewego ramienia biała koszulka, czerwone papierówki, buty jednorazowego użytku. Faktycznie, czuję jej zapach, ale jednego jestem pewien, Mia w życiu by się tak nie ubrała. Nie ta Mija, jaką znam.
„Poszukiwana Mia Whitehouse. ” – Niesie się głos z matrycy. Jest tak samo wygenerowany, nieludzki, jak obraz Mii. Po każdym słowie następuje przez ułamek sekunda cisza. „Rodzaj; żeński. Kolor włosów: czarny. Kolor oczu: jasnoniebieski. ” Parskam, za co dostaję szturchańca od Konstancji.
– Przepraszam – szepczę, nie mogąc uwierzyć, jak fałszują rzeczywistość.
„Wzrost; metr siedemdziesiąt. Sylwetka: szczupła, wysportowana. Znaki szczególne: choroba skóry ujawniająca się drobnymi bruzdami na skórze. ”
Znów ciężko mi powstrzymać śmiech, ale mi się udaje. Drobne bruzdy chorobą skóry. Nieźle to sobie wymyślili, nazywając tak naznaczenia.
„Przewinienie: zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem rodziców i brata. ”
– Chodź już – warczy Konstancja, widząc, jakie wrażenie zrobiło na mnie ostatnie zdanie.
– Chcę posłuchać dalej.
– Puszczę ci to w aucie. Mamy to.
Ta odpowiedź mnie przekonuje. Wracając, słyszę komentarze szeptane niczym największa tajemnica.
– „Ją pewnie też w coś wrabiają. ”
– „Powinni ich wszystkich…”
– Rozejść się! – Zza naszych pleców dobiega nas donośny głos. Odwracam głowę, ale Konstancja ciągnie mnie do ślizgacza. Przyglądam się stróżowi. Wygląda jak ja, ale jego twarz wykrzywia pogarda. Spogląda na mnie i uśmiecha się półgębkiem, w wyrazie sojuszu.
– Czemu ich przepędzał? – pytam Konstancji, gdy siedzimy już w ścigaczu.
– Bo mógł. Stróże robią, co chcą. Źle się dzieje na ulicach – komentuje i ogląda się za matrycą, gdzie tym razem znajduje się moja sylwetka.
– Nie tak pamiętam Miasto. Nawet będąc w Agencji, nie widziałem tego, co dziś.
– W Agencji nie żyłeś naprawdę. Wychodziliście tylko na akcje, czyż nie?
Kiwam głową. Konstancja ma rację. To nie było prawdziwe życie, to była służba i wegetacja.
– Przed Agencją Miasto było inne. Pamiętam, jak szwendaliśmy się z chłopakami wieczorem i jeśli trafiliśmy na jakiegoś stróża, to jedyne co robił, to dawał nam pouczenie.
– Dziś dałby wam, ale wóczą po plecach, zamknął was, a na końcu wasi rodzice musieliby zapłacić karę. Miasto zeszło na psy. Stoneheart zaczął wprowadzać coraz więcej zakazów, nakazów, aż miasto chronione przed terrorem, samo zmieniło się w jego siedlisko i to od strony władzy, która miała je od niego chronić. Patrz na samą Agencję. To narzędzie w jego rękach.
– Naprawdę myślisz, że jest aż tak potężny? – powątpiewam, chociaż nie powinienem z racji tego, co widziałam w Agencji. Pamiętam, jak wybrali Roberta Stoneheart’a na Prezydenta Miasta. Cieszę się, że coraz więcej wspomnień do mnie wraca. To trochę dziwne uczucie, jakbym poznawał siebie na nowo. Wystarczy słowo, zdarzenie, by powracały wspomnienia czy odczucia. Tak też wróciło wspomnienie Prezydenta i jego zatroskanej twarzy, zbolałej utratą rodziny.
– Cały czas usprawiedliwia wszystkie swoje działania ochroną nas przed tym, co spotkało jego. A wiesz, co mówią? Że to on za tym stoi.
– Za czym?
– Za śmiercią żony i syna.
Patrzę na nią zdziwiony. Stone, jak czasem nazywano Prezydenta, zawsze kreował się na ostatniego ze sprawiedliwych, zmuszonego do stawienia czoła okrutnym bandom Streferów, których obarczał winą za śmierć rodziny.
No właśnie, rodzina. Teraz liczy się moja, a strach związany z tym, że nie wiem, co się z nimi stało, powraca. Ściągam rękawice, zdejmuję protektor, rozpinam górę uniformu. Potrzebuję powietrza. Zdejmuję też okulary i przeczesuję włosy. Konstancja również ściąga protektor.
– Co to jest? – rzuca i łapie mnie za dłoń, podciągając nieznacznie rękaw.
– No weź, tu i teraz? Znajdźmy chociaż jakieś przytulne miejsce – parskam, widząc, jak stara się zajrzeć pod dobrze dopasowany rękaw.
– Od kiedy to masz? Nie widziałam tego wcześniej – mówi, przypatrując się mojemu nadgarstkowi, dotykając skóry. W końcu jej wzrok pada na moją szyję i delikatnie rozchyla górę uniformu. Już wiem, co ma na myśli. Robi mi się gorąco. Wyrywam dłoń, po czym naciągam rękaw. Konstancja nie poddaje się i ponownie wyciąga ku mnie dłoń. Łapię ją, bo kątem oka widzę, jak przypatruje się nam kierowca.
– „Ten koleś nie musi o tym wiedzieć, ale dzięki tobie już się na mnie gapi. Nie potrzebuję teraz żadnych problemów” – przesyłam jej moje niepokoje. Konstancja zabiera rękę, oglądając się na kierowcę.
– Coś się stało Olie? – rzuca w jego kierunku. Żołnierz nie odpowiada, tylko odwraca wzrok, skupiając się na drodze, ale coś nie podoba mi się w jego zachowaniu.
– „Przepraszam, nie pomyślałam. ” – Wiem, że jest jej głupio. – „Ale skąd to masz i jak długo? Miałeś to wcześniej?”
– „Skąd wiesz, że tego wcześniej nie było?” – Patrzę na nią, bo przecież nie widziała mnie nago, prawda?
Konstancja czerwienieje i odwraca wzrok.
–„No nie mów?” – rzucam, kręcąc głową.
– „No ktoś musiał” – Wzrusza ramionami.
Czuję się nieswojo ze świadomością, że jednak widziała mnie bez ubrania. A skoro ona, to może ktoś jeszcze.
– „Słuchaj, to nie jest teraz ważne. Poza tym nie masz się czego wstydzić. To znaczy, nie że się przyglądałam…” – Robi się coraz bardziej spięta. – „Po prostu ktoś musiał przy tobie być i tyle. ” – Wzdycha. – „Czy możemy skończyć ten temat?” – Odwraca wzrok i urywa połączenie, poprawiając dłonią warkocz.
– Pewnie – odpowiadam. Jej zmieszanie pomaga mi. Jest nas już dwoje. – Możesz pokazać mi mój i Alexa profil? Powiedziałaś, że to masz…
– A tak, no mam, poczekaj – odpowiada i widać zmiana tematu bardzo jej odpowiada. Naciska jakieś przyciski i po chwili na szybie po mojej stronie pojawia się obraz. Sylwetka Alexa jest dwuwymiarowa, ale wystarczy to, by mu się dobrze przyjrzeć. Odwzorowali go idealnie. Słychać ten sam głos, który opisywał Mię.
„Poszukiwany Alex Voge „Rodzaj; męski. Kolor włosów: czarny. Kolor oczu: jasno piwne. Wzrost; metr osiemdziesiąt pięć. Sylwetka: muskularna, wysportowana. Znaki szczególne: choroba skóry ujawniająca się drobnymi bruzdami na skórze. ”
Przewinienie: zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem Ronalda Zalberga i Samanty Brown. ”
Konstancja podrywa się, gdy pada ostatnie zdanie. Nie wiem, co się dzieje, bo wygląda na zaskoczoną.
– Co się stało? – Patrzę na nią i widzę, jak wyciąga komunikator i wystukuje na nim jakiś kod. – Konstancjo? Co się dzieje?
– Zmienili to – rzuca nerwowo.
– Co?
– Przewinienie.
– Nie rozumiem.
– Ron, to nasz dowódca, a Samantha to moja przyjaciółka. Przecież oni żyją! – Patrzy na mnie rozedrgana, nadal wystukując kod, ale wszystkie próby są bezskuteczne.
Nagle transporterem szarpie i uderzamy w lewe drzwi. Spoglądam na kierowcę. Sprawdza, czy nas obezwładnił, a widząc, że jego manewr nie przyniósł rezultatów, ponownie stara się to zrobić.
– Wszystko ok. – pytam Konstancji, która trzyma się za głowę. Nieźle oberwała. Powinny zadziałać kurtyny ochronne, ale widać kierowca je wyłączył.
– Olie, co ty wyprawiasz? – pyta Konstancja, ale kierowca nie odpowiada. Dalej chce wykonać zadanie. Ponownie szarpie autem, ale teraz jestem przygotowany na jego ruch. Łapię Konstancję i każę się jej skulić, uprzednio zakładając protektor. Pancerz, jaki na sobie ma i protektor powinny ochronić ją przed uszkodzeniami. Sam natomiast staram się dostać na przednie siedzenie, co wcale nie jest łatwe. Facet wariuje z transporterem, rzucając nami jak workiem ziemniaków.
– Zatrzymaj się – krzyczę. Nie mam szans na wyciągnięcie ani broni, ani włóczy. Za bardzo trzęsie, a zbyt mała przestrzeń sprawia, że nie chcę ryzykować trafieniem w Konstancję, gdyby pocisk odbił się od, jak podejrzewam, kuloodpornej szyby.
Olie zupełnie nie zwraca uwagi, co do niego mówię. Jedzie jak wariat, by jak najbardziej nas poobijać. Konstancji udaje się włożyć protektor, przez co jestem o nią spokojny, ale jeśli nie chcemy zginąć, muszę jak najszybciej zatrzymać kierowcę.
Gramolę się powoli do przodu, bo Olie raz przyśpiesza, raz zwalnia, raz skręca mocno w prawo, po czym w lewo. Nikt na nas nie zwraca uwagi, bo za szybą widzę stare budynki, które należą do kolei. Znam to miejsce.
– Zatrzymaj się – krzyczę, na co Olie hamuje, a ja lecę do przodu, uderzając głową w przednie siedzenie. O dziwo nie czuję bólu. Łapię się oparcia i przyciągam do kierowcy. Ale on wyciąga włóczę i zaczyna nią wymachiwać, chcąc mnie trafić. Włócza trafia mnie w policzek i automatycznie syczę, ale nadal nie czuję bólu. Zdziwienie Oliego daje mi przewagę. Zapieram się nogami i chwytam go prawą dłonią za szyję, a lewą kładę na twarzy. Muszę dostać się do jego myśli, do świadomości i jakoś ją zablokować, tylko nie wiem jak. Olie musi się zatrzymać!
Nagle ślizgacz hamuje, a ja uderzam bokiem w szybę. Moje dłonie natomiast nadal go trzymają. On za to wydaje się nieobecny.
Przez chwilę nikt się nie rusza. Konstancja skulona na podłodze za oparciem Oliego, ja na desce pod przednią szybą. Olie na swoim siedzeniu.
– Co się dzieje? – pyta Konstancja, gdy zdejmuje protektor. Oddech ma przyspieszony. Ja również czuję, jak serce zgniata mi płuca, napierając na nie.
– Nie wiem, ale się zatrzymał. Poczekaj – mówię i staram się wniknąć w jego myśli. Panuje tu bałagan, ale czuję, że Olie jest pod moją kontrolą. Jakimś cudem przejąłem ją nad nim.
– „Dlaczego miałeś nam przeszkodzić?” – pytam, spodziewając się oporu. Panuję nad jego ciałem, ale czy i nad świadomością?
– „Nie miałem takiego rozkazu” – odpowiada niczym maszyna.
– „To jaki miałeś?”
– „Zabić. ”
– „Przecież to jest to samo!” – fukam na niego. –„Kto ci go wydał?”
– „Generał Zed” – odpowiada żołnierz, a ja już kolejny raz słyszę dziś to imię i nie kojarzy mi się wcale dobrze.
–„Czemu?”
– „Nie jestem w posiadaniu takich informacji. ”
– Czemu Zed chce nas zabić? – pytam głośno Konstancji. Ona musi coś z tego rozumieć.
– Zed? Jesteś pewien? – Konstancja nie dowierza. Cała ta sytuacja wydaje mi się coraz bardziej kuriozalna.
– Mówiłaś, że to on zabrał Mię, prawda? Skontaktuj się z Alexem – rzucam nadal wpatrując się w Oliego. Powieki ma przymknięte, oddech lekko przyśpieszony, ale z każdą chwilą coraz spokojniejszy.
– Nie odpowiada, próbowałam – odpowiada Konstancja. Jest coraz bardziej zdenerwowana.
– Dlaczego miałeś nas zabić? – mówię do Oliego. – Odpowiedz na głos – instruuję go.
– Nie jestem w posiadaniu takich informacji.
– Co się stało z Ronem i Samanthą? – krzyczy na niego Konstancja, dając upust złości, jaka musiała w niej wezbrać podczas tej szalonej jazdy.
– Nie jestem w posiadaniu takich informacji – odpowiada żołnierz, za co Konstancja uderza go w ramię.
– A w jakich jesteś! – wrzeszczy wściekła. To uderzenie przerywa połączenie i Olie odzyskuje nad sobą panowanie. Widzę, jak jego dłoń zwija się w pięść, by trafić w moją twarz. Wiem, że nie jest w stanie mnie zranić, jeśli włócza tego nie zrobiła. No właśnie, gdzie jest włócza?
– Nieee – przeciąga Konstancja, a ostrze włóczy przebija szyję Oliego. Tryska krew, rozbryzgującjąc się po wnętrzu ślizgacza. Olie charczy, pluje krwią, stara się wypchnąć ostrze, ale tylko rani sobie dłonie. Zaczyna chaotycznie uderzać nimi po wnętrzu i w końcu trafia na przycisk otwierający drzwi. Wypada na zewnątrz, wijąc się niczym ryba pozbawiona wody.
Konstancja odskakuje przerażona, otwiera drzwi i wypada z pojazdu. Jest na czworakach, a przez jej usta wypływają resztki pokarmu.
Coś każe mi dotknąć Oliego. Nie mogę patrzeć, jak topi się we własnej krwi. Opadam na siedzenia. Czuję, jak krew brudzi mój pancerz. Przesuwam się bliżej, tak, że w połowie zaczynam zwisać z siedzenia. Szukam miejsca, gdzie mogę dotknąć jego skóry, a to oznacza, że muszę dostać się w okolice jego głowy i rany, jaką zadała mu Konstancja. Sekundy płyną powoli, a Oli męczy się z każdą z nich. Muszę się pośpieszyć.
Całkowicie wypełzam z auta upadając koło Oliego. Wyciągam dłoń, drugą osłaniając się przed jego chaotycznymi ciosami, w myślach powtarzając jak mantrę słowo „śpij”. Nie trafiam za pierwszym razem, ale za drugim wdrapuję się na niego, przytwierdzając go moim ciężarem do podłoża i dotykam jego twarzy. Otwiera oczy, wpatrując się we mnie przerażonym wzrokiem, ale wraz z moim dotykiem, moją prośbą przenikającą do jego umysłu, w oczach pojawia się spokój i Olie zasypia na wieki.
Przewracam się na plecy, mocno zaczerpując powietrza. Czuję zapach krwi. Nigdy nie lubiłem tej metalicznej woni, chociaż wielokrotnie miałem z nią styczność podczas misji zlecanych przez Alexa.
Czuję się zmęczony. Nie umiem dokładnie określić, jak czuję się poza tym. To, co się właśnie stało, było czymś dziwnym. Właśnie pozbawiłem kogoś życia, wykorzystując tylko umysł.
– Co ja zrobiłam. – Głos Konstancji i jej łkanie przerywają rozmyślania nad sobą. – Co ja zrobiłam? O matko, zabiłam człowieka, zabiłam Oliego!
Podnoszę się szybko, żeby być przy niej. Zdążyła usiąść. Jest cała we krwi, zresztą tak samo, jak ja.
– Nie zabiłaś go.
– Nie prawda. Nie prawda! – Kręci nerwowo głową. Jest przerażona.
– Prawda. Ja go zabiłem – mówię, licząc, że to ją uspokoi.
– Zabiłam go – zapowietrza się, by po chwili powoli odzyskać oddech. – Zraniłam włóczą.
– Broniłaś mnie.
– Nieprawda! On cię nie mógł zranić. Widziałam… Uderzył cię nią w twarz, o tu… – dotyka mojego policzka, przez co czuję cały jej strach, ale i wiem, co miała na myśli, mówiąc, że nie broniła mnie. Ona chciała go zabić.
– Ale dlaczego? – pytam, nie rozumiejąc tej ukrytej nienawiści do niego.
– Po prostu chciałam – zacina się, a ja nie chcę wymuszać na niej prawdy. Nie chcę też grzebać jej w głowie. To coś, czym podzieli się ze mną, gdy sama tego będzie chciała. Łzy spływają jej po policzkach rozmazując krew Oliego.
– Musimy tam wrócić – rzucam, zmieniając temat.
– To znaczy?
– Do bazy, ale najpierw pojedzmy do domu moich rodziców. Muszę wiedzieć, co tam się stało.
– Nic, sęk w tym, że nic. Obserwowaliśmy dom. Nikt do niego nie wchodził, nikt nie wychodził – Konstancja szybko poddaje się zmianie. Chce zająć czymś myśli, czymś innym, niż śmierć Oliego.
– Nie macie nagrań ze środka?
– Nie, nie były konieczne. Zresztą nikt się tego nie spodziewał. Przykro mi.
– Przestań, to nie twoja wina. Założę się, że ten cały Zed też ma z tym coś wspólnego.
– A twoje znaki? Rany, których nie masz? Czytanie w myślach? Co to wszystko znaczy? – patrzy na mnie roztrzęsiona. Ścieram krew z jej policzka, w myślach każąc jej się uspokoić, co z każdą sekundą przynosi efekty. W końcu oddech jej się wyrównuje, a łzy przestają płynąć. Dopiero teraz mogę odpowiedzieć na jej pytanie.
– Myślę, że… – zastanawiam się jak to ująć. – Że nastąpiła we mnie przemiana. Cokolwiek to oznacza, już nie jestem ani Maxem sprzed Agencji, ani z niej. Jestem Przemienionym.
Przed oczami staje mi Mia i jej przemiana. Nie wiem, czy jestem taki sam jak ona, ale wiem, że jest już nas dwoje. Mam tylko nadzieję, że nie stracę przytomności i nie stanę się rośliną niczym wtedy Mia. W takim stanie nie pomogę nikomu.