Naznaczona: 30. Przemieniony

Max

Mimo że znaj­du­jemy się w aucie, jeste­śmy w peł­nym uni­for­mie. Do pan­ce­rza dołą­czył pro­tek­tor ochronny na głowę. Przy­po­mina kask, ale jest mniej­szy i osła­nia też szyję.

– Tylko tak możemy cho­dzić po uli­cach – komen­tuje Kon­stan­cja, sie­dząc obok mnie.

Suniemy czar­nym śli­zga­czem, trans­por­te­rem dostęp­nym tylko dla poli­cji i rządu. Zwy­kli ludzie poru­szają się Nie­bie­skimi, pojaz­dami z kie­rowcą, dzięki któ­rym można dostać się wszę­dzie za darmo. To roz­wią­za­nie miało zmniej­szyć wypad­ko­wość na dro­gach, ale pra­cu­jąc w Agen­cji, wiem, że służy jedy­nie inwi­gi­la­cji.

– Czemu? – pytam, roz­glą­da­jąc się po uli­cach. Fak­tycz­nie, na każ­dej matrycy, okrą­głym pode­ście z wyświe­tla­czem 5D, wid­nieje moja syl­wetka. Moja, Mii, lub Alexa. Poszu­kują nas.

– Przej­mu­jemy toż­sa­mość zmar­łych straż­ni­ków. Oni są jak żoł­nie­rze Agen­cji, nie mają rodzin, nikt się o nich nie mar­twi.

– Prze­cież ktoś wie, że nie żyją. My wie­dzie­li­śmy, któ­rzy agenci zgi­nęli.

– Ale sys­tem tego nie wie. Nasi infor­ma­tycy obe­szli go i dzięki temu, mimo że wpro­wa­dzają tam dane, to wybrane jed­nostki oży­wają na nasze potrzeby. Gdy potrze­bu­jemy ich przy­wi­le­jów, gotowe, wkła­dasz uni­form i sta­jesz się jed­nym z nich – Kon­stan­cja pstryka pal­cami, dając do zro­zu­mie­nia, jakie to łatwe.

– A kim ja jestem?

– Nathan Tillo. Wiek dwa­dzie­ścia lat. W służ­bie od dwóch. Młod­szy stróż w jede­na­stej kom­pa­nii. Tu masz kartę. Będzie dzia­łać przez dwa­na­ście godzin. Potem Nathan umrze, a ty musisz wró­cić do bazy po nową toż­sa­mość.

– To wszystko?

– Dokład­nie. Nic wię­cej wie­dzieć nie musisz, bo o nic wię­cej nikt nie pyta – Kon­stan­cja wzru­sza ramio­nami. Stara zacho­wy­wać się nor­mal­nie, ale wiem, że myśli o tym, co działo się w moim pokoju. Ja rów­nież o tym myślę i nie wiem, po co to zro­bi­łem. Lubię Kon­stan­cję, ale to Mię kocham.

– Ja jestem Rona Die, ale jako że jestem twoją prze­ło­żoną, musisz zwra­cać się do mnie Kapi­ta­nie.

– Ok. 

Na mija­nej matrycy widzę Mię.

– Możemy się zatrzy­mać? – pytam. Kon­stan­cja wygląda na zanie­po­ko­joną. – Chcę to zoba­czyć.

Daje się jed­nak prze­ko­nać i poka­zuje kie­rowcy, rosłemu mię­śnia­kowi, by zatrzy­mał śli­zgacz. Otwie­ram drzwi i po chwili jestem na zewnątrz.

– Co ty robisz?! – grzmi na mnie, gdy staję obok kil­korga gapiów. Wszy­scy wpa­tru­jemy się w obraz z matrycy.

– Nie pani­kuj. Chcę tego posłu­chać.

– Jeśli wpad­niemy, będzie to twoja wina. – Nadal mnie ciśnie i wtedy łapię ją za rękę, ale moje myśli nie chcą się prze­bić. Potrze­buję gołej skóry. Trudno, odpusz­czę sobie teraz wyja­śnie­nia.

– Poga­damy potem – rzu­cam, robiąc krok w przód. Sto­jący dookoła ludzie ustę­pują nam miej­sca. Wyczu­wam ich strach, mimo że ich nie doty­kam. Wystar­czy spoj­rzeć na ich nie­spo­kojne obli­cza. Widać straż­nicy budzą więk­szy respekt niż za cza­sów, gdy jesz­cze świat wyda­wał mi się taki nor­malny.

Postać Mii obraca się, poru­sza jakby żyła. Popra­wia włosy, uśmie­cha się, zło­ści. Wyge­ne­ro­wali jej obraz w nor­malnym ubra­niu, jakby była jedną z miesz­ka­nek Mia­sta. Tur­ku­sowe spodnie, zsu­wa­jąca się z lewego ramie­nia biała koszulka, czer­wone papie­rówki, buty jed­no­ra­zo­wego użytku. Fak­tycz­nie, czuję jej zapach, ale jed­nego jestem pewien, Mia w życiu by się tak nie ubrała. Nie ta Mija, jaką znam.

„Poszu­ki­wana Mia Whi­te­ho­use. ” – Nie­sie się głos z matrycy. Jest tak samo wyge­ne­ro­wany, nie­ludzki, jak obraz Mii. Po każ­dym sło­wie nastę­puje przez uła­mek sekunda cisza. „Rodzaj; żeń­ski. Kolor wło­sów: czarny. Kolor oczu: jasno­nie­bie­ski. ” Par­skam, za co dostaję sztur­chańca od Kon­stan­cji.

– Prze­pra­szam – szep­czę, nie mogąc uwie­rzyć, jak fał­szują rze­czy­wi­stość.

„Wzrost; metr sie­dem­dzie­siąt. Syl­wetka: szczu­pła, wyspor­to­wana. Znaki szcze­gólne: cho­roba skóry ujaw­nia­jąca się drob­nymi bruz­dami na skó­rze. ”

Znów ciężko mi powstrzy­mać śmiech, ale mi się udaje. Drobne bruzdy cho­robą skóry. Nieźle to sobie wymy­ślili, nazy­wa­jąc tak nazna­cze­nia.

„Prze­wi­nie­nie: zabój­stwo ze szcze­gól­nym okru­cień­stwem rodzi­ców i brata. ”

– Chodź już – war­czy Kon­stan­cja, widząc, jakie wra­że­nie zro­biło na mnie ostat­nie zda­nie.

– Chcę posłu­chać dalej.

– Pusz­czę ci to w aucie. Mamy to.

Ta odpo­wiedź mnie prze­ko­nuje. Wra­ca­jąc, sły­szę komen­ta­rze szep­tane niczym naj­więk­sza tajem­nica.

– „Ją pew­nie też w coś wra­biają. ”

– „Powinni ich wszyst­ki­ch…”

– Rozejść się! – Zza naszych ple­ców dobiega nas dono­śny głos. Odw­ra­cam głowę, ale Kon­stan­cja cią­gnie mnie do śli­zgacza. Przy­glą­dam się stró­żowi. Wygląda jak ja, ale jego twarz wykrzy­wia pogarda. Spo­gląda na mnie i uśmie­cha się pół­gęb­kiem, w wyra­zie soju­szu.

– Czemu ich prze­pę­dzał? – pytam Kon­stan­cji, gdy sie­dzimy już w ści­ga­czu.

– Bo mógł. Stróże robią, co chcą. Źle się dzieje na uli­cach – komen­tuje i ogląda się za matrycą, gdzie tym razem znaj­duje się moja syl­wetka.

– Nie tak pamię­tam Mia­sto. Nawet będąc w Agen­cji, nie widzia­łem tego, co dziś.

– W Agen­cji nie żyłeś naprawdę. Wycho­dzi­li­ście tylko na akcje, czyż nie?

Kiwam głową. Kon­stan­cja ma rację. To nie było praw­dziwe życie, to była służba i wege­ta­cja.

– Przed Agen­cją Mia­sto było inne. Pamię­tam, jak szwen­da­li­śmy się z chło­pa­kami wie­czo­rem i jeśli tra­fi­li­śmy na jakie­goś stróża, to jedyne co robił, to dawał nam poucze­nie.

– Dziś dałby wam, ale wóczą po ple­cach, zamknął was, a na końcu wasi rodzice musie­liby zapła­cić karę. Mia­sto zeszło na psy. Sto­ne­he­art zaczął wpro­wa­dzać coraz wię­cej zaka­zów, naka­zów, aż mia­sto chro­nione przed ter­ro­rem, samo zmie­niło się w jego sie­dli­sko i to od strony wła­dzy, która miała je od niego chro­nić. Patrz na samą Agen­cję. To narzę­dzie w jego rękach.

– Naprawdę myślisz, że jest aż tak potężny? – powąt­pie­wam, cho­ciaż nie powi­nie­nem z racji tego, co widzia­łam w Agen­cji. Pamię­tam, jak wybrali Roberta Sto­ne­he­art’a na Pre­zy­denta Mia­sta. Cie­szę się, że coraz wię­cej wspo­mnień do mnie wraca. To tro­chę dziwne uczu­cie, jak­bym pozna­wał sie­bie na nowo. Wystar­czy słowo, zda­rze­nie, by powra­cały wspo­mnie­nia czy odczu­cia. Tak też wró­ciło wspo­mnie­nie Pre­zy­denta i jego zatro­ska­nej twa­rzy, zbo­la­łej utratą rodziny.

– Cały czas uspra­wie­dli­wia wszyst­kie swoje dzia­ła­nia ochroną nas przed tym, co spo­tkało jego. A wiesz, co mówią? Że to on za tym stoi.

– Za czym?

– Za śmier­cią żony i syna.

Patrzę na nią zdzi­wiony. Stone, jak cza­sem nazy­wano Pre­zy­denta, zawsze kre­ował się na ostat­niego ze spra­wie­dli­wych, zmu­szo­nego do sta­wie­nia czoła okrut­nym ban­dom Stre­fe­rów, któ­rych obar­czał winą za śmierć rodziny.

No wła­śnie, rodzina. Teraz liczy się moja, a strach zwią­zany z tym, że nie wiem, co się z nimi stało, powraca. Ścią­gam ręka­wice, zdej­muję pro­tek­tor, roz­pi­nam górę uni­formu. Potrze­buję powie­trza. Zdej­muję też oku­lary i prze­cze­suję włosy. Kon­stan­cja rów­nież ściąga pro­tek­tor.

– Co to jest? – rzuca i łapie mnie za dłoń, pod­cią­ga­jąc nie­znacz­nie rękaw.

– No weź, tu i teraz? Znajdźmy cho­ciaż jakieś przy­tulne miej­sce – par­skam, widząc, jak stara się zaj­rzeć pod dobrze dopa­so­wany rękaw.

– Od kiedy to masz? Nie widzia­łam tego wcze­śniej – mówi, przy­pa­tru­jąc się mojemu nad­garst­kowi, doty­ka­jąc skóry. W końcu jej wzrok pada na moją szyję i deli­kat­nie roz­chyla górę uni­formu. Już wiem, co ma na myśli. Robi mi się gorąco. Wyry­wam dłoń, po czym nacią­gam rękaw. Kon­stan­cja nie pod­daje się i ponow­nie wyciąga ku mnie dłoń. Łapię ją, bo kątem oka widzę, jak przy­pa­truje się nam kie­rowca.

– „Ten koleś nie musi o tym wie­dzieć, ale dzięki tobie już się na mnie gapi. Nie potrze­buję teraz żad­nych pro­ble­mów” – prze­sy­łam jej moje nie­po­koje. Kon­stan­cja zabiera rękę, oglą­da­jąc się na kie­rowcę.

– Coś się stało Olie? – rzuca w jego kie­runku. Żoł­nierz nie odpo­wiada, tylko odwraca wzrok, sku­pia­jąc się na dro­dze, ale coś nie podoba mi się w jego zacho­wa­niu.

– „Prze­pra­szam, nie pomy­śla­łam. ” – Wiem, że jest jej głu­pio. – „Ale skąd to masz i jak długo? Mia­łeś to wcze­śniej?”

– „Skąd wiesz, że tego wcze­śniej nie było?” – Patrzę na nią, bo prze­cież nie widziała mnie nago, prawda?

Kon­stan­cja czer­wie­nieje i odwraca wzrok.

–„No nie mów?” – rzu­cam, krę­cąc głową.

– „No ktoś musiał” – Wzru­sza ramio­nami.

Czuję się nie­swojo ze świa­do­mo­ścią, że jed­nak widziała mnie bez ubra­nia. A skoro ona, to może ktoś jesz­cze.

– „Słu­chaj, to nie jest teraz ważne. Poza tym nie masz się czego wsty­dzić. To zna­czy, nie że się przy­glą­da­łam…” – Robi się coraz bar­dziej spięta. – „Po pro­stu ktoś musiał przy tobie być i tyle. ” – Wzdy­cha. – „Czy możemy skoń­czyć ten temat?” – Odw­raca wzrok i urywa połą­cze­nie, popra­wia­jąc dło­nią war­kocz.

– Pew­nie – odpo­wiadam. Jej zmie­sza­nie pomaga mi. Jest nas już dwoje. – Możesz poka­zać mi mój i Alexa pro­fil? Powie­dzia­łaś, że to masz…

– A tak, no mam, pocze­kaj – odpo­wiada i widać zmiana tematu bar­dzo jej odpo­wiada. Naci­ska jakieś przy­ci­ski i po chwili na szy­bie po mojej stro­nie poja­wia się obraz. Syl­wetka Alexa jest dwu­wy­mia­rowa, ale wystar­czy to, by mu się dobrze przyj­rzeć. Odw­zo­ro­wali go ide­al­nie. Sły­chać ten sam głos, który opi­sy­wał Mię.

„Poszu­ki­wany Alex Voge „Rodzaj; męski. Kolor wło­sów: czarny. Kolor oczu: jasno piwne. Wzrost; metr osiem­dzie­siąt pięć. Syl­wetka: musku­larna, wyspor­to­wana. Znaki szcze­gólne: cho­roba skóry ujaw­nia­jąca się drob­nymi bruz­dami na skó­rze. ”

Prze­wi­nie­nie: zabój­stwo ze szcze­gól­nym okru­cień­stwem Ronalda Zal­berga i Samanty Brown. ”

Kon­stan­cja podrywa się, gdy pada ostat­nie zda­nie. Nie wiem, co się dzieje, bo wygląda na zasko­czoną.

– Co się stało? – Patrzę na nią i widzę, jak wyciąga komu­ni­ka­tor i wystu­kuje na nim jakiś kod. – Kon­stan­cjo? Co się dzieje?

– Zmie­nili to – rzuca ner­wowo.

– Co?

– Prze­wi­nie­nie.

– Nie rozu­miem.

– Ron, to nasz dowódca, a Saman­tha to moja przy­ja­ciółka. Prze­cież oni żyją! – Patrzy na mnie roze­dr­gana, na­dal wystu­ku­jąc kod, ale wszyst­kie próby są bez­sku­teczne.

Nagle trans­por­te­rem szar­pie i ude­rzamy w lewe drzwi. Spo­glądam na kie­rowcę. Spraw­dza, czy nas obez­wład­nił, a widząc, że jego manewr nie przy­niósł rezul­ta­tów, ponow­nie stara się to zro­bić.

– Wszystko ok. – pytam Kon­stan­cji, która trzyma się za głowę. Nieźle obe­rwała. Powinny zadzia­łać kur­tyny ochronne, ale widać kie­rowca je wyłą­czył.

– Olie, co ty wypra­wiasz? – pyta Kon­stan­cja, ale kie­rowca nie odpo­wiada. Dalej chce wyko­nać zada­nie. Ponow­nie szar­pie autem, ale teraz jestem przy­go­to­wany na jego ruch. Łapię Kon­stan­cję i każę się jej sku­lić, uprzed­nio zakła­da­jąc pro­tek­tor. Pan­cerz, jaki na sobie ma i pro­tek­tor powinny ochro­nić ją przed uszko­dze­niami. Sam nato­miast sta­ram się dostać na przed­nie sie­dze­nie, co wcale nie jest łatwe. Facet wariuje z trans­por­te­rem, rzu­ca­jąc nami jak wor­kiem ziem­nia­ków.

– Zatrzy­maj się – krzy­czę. Nie mam szans na wycią­gnię­cie ani broni, ani włó­czy. Za bar­dzo trzę­sie, a zbyt mała prze­strzeń spra­wia, że nie chcę ryzy­ko­wać tra­fie­niem w Kon­stan­cję, gdyby pocisk odbił się od, jak podej­rze­wam, kulo­od­por­nej szyby.

Olie zupeł­nie nie zwraca uwagi, co do niego mówię. Jedzie jak wariat, by jak najbar­dziej nas poobi­jać. Kon­stan­cji udaje się wło­żyć pro­tek­tor, przez co jestem o nią spo­kojny, ale jeśli nie chcemy zgi­nąć, muszę jak naj­szyb­ciej zatrzy­mać kie­rowcę.

Gra­molę się powoli do przodu, bo Olie raz przy­śpie­sza, raz zwal­nia, raz skręca mocno w prawo, po czym w lewo. Nikt na nas nie zwraca uwagi, bo za szybą widzę stare budynki, które należą do kolei. Znam to miej­sce.

– Zatrzy­maj się – krzy­czę, na co Olie hamuje, a ja lecę do przodu, ude­rza­jąc głową w przed­nie sie­dze­nie. O dziwo nie czuję bólu. Łapię się opar­cia i przy­cią­gam do kie­rowcy. Ale on wyciąga włó­czę i zaczyna nią wyma­chi­wać, chcąc mnie tra­fić. Włó­cza tra­fia mnie w poli­czek i auto­ma­tycz­nie syczę, ale na­dal nie czuję bólu. Zdzi­wie­nie Oliego daje mi prze­wagę. Zapie­ram się nogami i chwy­tam go prawą dło­nią za szyję, a lewą kładę na twa­rzy. Muszę dostać się do jego myśli, do świa­do­mo­ści i jakoś ją zablo­ko­wać, tylko nie wiem jak. Olie musi się zatrzy­mać!

Nagle śli­zgacz hamuje, a ja ude­rzam bokiem w szybę. Moje dło­nie nato­miast na­dal go trzy­mają. On za to wydaje się nie­obecny.

Przez chwilę nikt się nie rusza. Kon­stan­cja sku­lona na podło­dze za opar­ciem Oliego, ja na desce pod przed­nią szybą. Olie na swoim sie­dze­niu.

– Co się dzieje? – pyta Kon­stan­cja, gdy zdej­muje pro­tek­tor. Oddech ma przyspieszony. Ja rów­nież czuję, jak serce zgniata mi płuca, napie­ra­jąc na nie.

– Nie wiem, ale się zatrzy­mał. Pocze­kaj – mówię i sta­ram się wnik­nąć w jego myśli. Panuje tu bała­gan, ale czuję, że Olie jest pod moją kon­trolą. Jakimś cudem prze­ją­łem ją nad nim.

– „Dla­czego mia­łeś nam prze­szko­dzić?” – pytam, spo­dzie­wa­jąc się oporu. Panuję nad jego cia­łem, ale czy i nad świa­do­mo­ścią?

– „Nie mia­łem takiego roz­kazu” – odpo­wiada niczym maszyna.

– „To jaki mia­łeś?”

– „Zabić. ”

– „Prze­cież to jest to samo!” – fukam na niego. –„Kto ci go wydał?”

– „Gene­rał Zed” – odpo­wiada żoł­nierz, a ja już kolejny raz sły­szę dziś to imię i nie koja­rzy mi się wcale dobrze.

–„Czemu?”

– „Nie jestem w posia­daniu takich infor­ma­cji. ”

– Czemu Zed chce nas zabić? – pytam gło­śno Kon­stan­cji. Ona musi coś z tego rozu­mieć.

– Zed? Jesteś pewien? – Kon­stan­cja nie dowie­rza. Cała ta sytu­acja wydaje mi się coraz bar­dziej kurio­zalna.

– Mówi­łaś, że to on zabrał Mię, prawda? Skon­tak­tuj się z Ale­xem – rzu­cam na­dal wpa­tru­jąc się w Oliego. Powieki ma przy­mknięte, oddech lekko przy­śpie­szony, ale z każdą chwilą coraz spo­koj­niej­szy.

– Nie odpo­wiada, pró­bo­wa­łam – odpo­wiada Kon­stan­cja. Jest coraz bar­dziej zde­ner­wo­wana.

– Dla­czego mia­łeś nas zabić? – mówię do Oliego. – Odpo­wiedz na głos – instru­uję go.

– Nie jestem w posia­daniu takich infor­ma­cji.

– Co się stało z Ronem i Saman­thą? – krzy­czy na niego Kon­stan­cja, dając upust zło­ści, jaka musiała w niej wez­brać pod­czas tej sza­lo­nej jazdy.

– Nie jestem w posia­daniu takich infor­ma­cji – odpo­wiada żoł­nierz, za co Kon­stan­cja ude­rza go w ramię.

– A w jakich jesteś! – wrzesz­czy wście­kła. To ude­rze­nie prze­rywa połą­cze­nie i Olie odzy­skuje nad sobą pano­wa­nie. Widzę, jak jego dłoń zwija się w pięść, by tra­fić w moją twarz. Wiem, że nie jest w sta­nie mnie zra­nić, jeśli włó­cza tego nie zro­biła. No wła­śnie, gdzie jest włó­cza?

– Nieee – prze­ciąga Kon­stan­cja, a ostrze włó­czy prze­bija szyję Oliego. Try­ska krew, roz­bry­zgu­ją­cjąc się po wnę­trzu śli­zgacza. Olie char­czy, pluje krwią, stara się wypchnąć ostrze, ale tylko rani sobie dło­nie. Zaczyna cha­otycz­nie ude­rzać nimi po wnę­trzu i w końcu tra­fia na przy­cisk otwie­ra­jący drzwi. Wypada na zewnątrz, wijąc się niczym ryba pozba­wiona wody.

Kon­stan­cja odska­kuje prze­ra­żona, otwiera drzwi i wypada z pojazdu. Jest na czwo­ra­kach, a przez jej usta wypły­wają resztki pokarmu.

Coś każe mi dotknąć Oliego. Nie mogę patrzeć, jak topi się we wła­snej krwi. Opa­dam na sie­dze­nia. Czuję, jak krew bru­dzi mój pan­cerz. Prze­su­wam się bli­żej, tak, że w poło­wie zaczy­nam zwi­sać z sie­dze­nia. Szu­kam miej­sca, gdzie mogę dotknąć jego skóry, a to ozna­cza, że muszę dostać się w oko­lice jego głowy i rany, jaką zadała mu Kon­stan­cja. Sekundy płyną powoli, a Oli męczy się z każdą z nich. Muszę się pośpie­szyć.

Cał­ko­wi­cie wypeł­zam z auta upa­da­jąc koło Oliego. Wycią­gam dłoń, drugą osła­niając się przed jego cha­otycz­nymi cio­sami, w myślach powta­rza­jąc jak man­trę słowo „śpij”. Nie tra­fiam za pierw­szym razem, ale za dru­gim wdra­puję się na niego, przy­twier­dza­jąc go moim cię­ża­rem do podłoża i doty­kam jego twa­rzy. Otwiera oczy, wpa­tru­jąc się we mnie prze­ra­żo­nym wzro­kiem, ale wraz z moim doty­kiem, moją prośbą prze­ni­ka­jącą do jego umy­słu, w oczach poja­wia się spo­kój i Olie zasy­pia na wieki.

Prze­wra­cam się na plecy, mocno zaczer­pu­jąc powie­trza. Czuję zapach krwi. Nigdy nie lubi­łem tej meta­licz­nej woni, cho­ciaż wie­lo­krot­nie mia­łem z nią stycz­ność pod­czas misji zle­ca­nych przez Alexa.

Czuję się zmę­czony. Nie umiem dokład­nie okre­ślić, jak czuję się poza tym. To, co się wła­śnie stało, było czymś dziw­nym. Wła­śnie pozba­wi­łem kogoś życia, wyko­rzy­stu­jąc tylko umysł.

– Co ja zro­biłam. – Głos Kon­stan­cji i jej łka­nie prze­rywają roz­my­śla­nia nad sobą. – Co ja zro­biłam? O matko, zabi­łam czło­wieka, zabi­łam Oliego!

Pod­no­szę się szybko, żeby być przy niej. Zdą­żyła usiąść. Jest cała we krwi, zresztą tak samo, jak ja.

– Nie zabi­łaś go.

– Nie prawda. Nie prawda! – Kręci ner­wowo głową. Jest prze­ra­żona.

– Prawda. Ja go zabi­łem – mówię, licząc, że to ją uspo­koi.

– Zabi­łam go – zapowie­trza się, by po chwili powoli odzy­skać oddech. – Zra­ni­łam włó­czą.

– Bro­ni­łaś mnie.

– Nie­prawda! On cię nie mógł zra­nić. Widzia­łam… Ude­rzył cię nią w twarz, o tu… – dotyka mojego policzka, przez co czuję cały jej strach, ale i wiem, co miała na myśli, mówiąc, że nie bro­niła mnie. Ona chciała go zabić.

– Ale dla­czego? – pytam, nie rozu­mie­jąc tej ukry­tej nie­na­wi­ści do niego.

– Po pro­stu chcia­łam – zacina się, a ja nie chcę wymu­szać na niej prawdy. Nie chcę też grze­bać jej w gło­wie. To coś, czym podzieli się ze mną, gdy sama tego będzie chciała. Łzy spły­wają jej po policz­kach roz­ma­zu­jąc krew Oliego.

– Musimy tam wró­cić – rzu­cam, zmie­nia­jąc temat.

– To zna­czy?

– Do bazy, ale naj­pierw pojedzmy do domu moich rodzi­ców. Muszę wie­dzieć, co tam się stało.

– Nic, sęk w tym, że nic. Obser­wo­wa­li­śmy dom. Nikt do niego nie wcho­dził, nikt nie wycho­dził – Kon­stan­cja szybko pod­daje się zmia­nie. Chce zająć czymś myśli, czymś innym, niż śmierć Oliego.

– Nie macie nagrań ze środka?

– Nie, nie były konieczne. Zresztą nikt się tego nie spo­dzie­wał. Przy­kro mi.

– Prze­stań, to nie twoja wina. Założę się, że ten cały Zed też ma z tym coś wspól­nego.

– A twoje znaki? Rany, któ­rych nie masz? Czy­ta­nie w myślach? Co to wszystko zna­czy? – patrzy na mnie roz­trzę­siona. Ście­ram krew z jej policzka, w myślach każąc jej się uspo­koić, co z każdą sekundą przy­nosi efekty. W końcu oddech jej się wyrów­nuje, a łzy prze­stają pły­nąć. Dopiero teraz mogę odpowie­dzieć na jej pyta­nie.

– Myślę, że… – zasta­na­wiam się jak to ująć. – Że nastą­piła we mnie prze­miana. Cokol­wiek to ozna­cza, już nie jestem ani Maxem sprzed Agen­cji, ani z niej. Jestem Prze­mie­nio­nym.

Przed oczami staje mi Mia i jej prze­miana. Nie wiem, czy jestem taki sam jak ona, ale wiem, że jest już nas dwoje. Mam tylko nadzieję, że nie stracę przy­tom­no­ści i nie stanę się rośliną niczym wtedy Mia. W takim sta­nie nie pomogę nikomu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s