Max
Pomagam Konstancji wstać. Rana na jej głowie nie jest tak poważna, jak mi się zdawało. Będzie z tego wielki siniec, ale nie dostrzegam objawów wstrząsu mózgu.
– Zostawimy go tak? – Patrzy na Oliego. Przyglądam się ciału, jednocześnie kręcąc głową.
– Mamy szczęście, że jesteśmy tutaj. Chwilę minie, zanim się zorientują, że żyjemy. Musimy wepchnąć pojazd do tego budynku. – Wskazuję wysoką halę przed nami. Tory przechodzące dookoła przyprawiają mnie o ciarki. – Po prawej są duże wrota.
– Znasz to miejsce? – pyta Konstancja.
– Aż za dobrze.
– Miejsce dziecinnych zabaw. – Rozgląda się niepewnie dookoła.
– I mojej śmierci – rzucam przesuwając ciało Oliego na tylne siedzenia, uprzednio wyciągając z niego włóczę. Chrzęst ocierającego się o kręgosłup ostrza nie należy do przyjemnych.
– Przykro mi – szepcze zmieszana.
– Mi też. Wsiadaj – mówię, odpalając ślizgacz. Jest poobijany, ale na chodzie.
Przez chwilę widzę jej wahanie. To zakrwawione ciało Oliego ją wstrzymuje.
– Konstancja, wsiadaj – rzucam stanowczo. W końcu to robi i podjeżdżamy do wrót, omijając starą, przewróconą kładkę i wystający koło niej ostry pręt. Przez dwa lata niewiele się tu zmieniło.
Dotarcie do domu rodziców nie zabiera nam wiele czasu. Uprzednio obmywamy twarze, by nie wzbudzać podejrzeń. Ślizgacz jest jednak zbyt poobijany, by nie ściągać na nas uwagi. Zostawiamy go w hali wraz z Oliem.
Dawna ulica nic się nie zmieniła. Domy, ustawione jeden przy drugim, z wąskimi garażami i niskimi płotami, zdawały się zatrzymać w czasie. Wszystko wygląda tak samo, może jedynie kolory lekko wyblakły, prosząc się o nową farbę.
– Gotowy? – pyta Konstancja, a widząc moje wahanie, spuszcza wzrok, jakby chciała mi zrobić więcej przestrzeni.
– Dawno tu nie byłem. – Przełykam niespokojnie ślinę. Żałuję, że w ogóle wahałem się, by zobaczyć rodziców. A teraz ich nie ma i nie wiem, co się z nimi stało.
– Jeśli nie chcesz…
– Chcę. Chodź.
Przechodzimy na drugą stronę ulicy, nie mijając dosłownie nikogo. Dziwne. Kiedy tu mieszkałem widok sąsiadów z psami czy robiących coś w ogródkach, był normą. Widać wraz z moją śmiercią tamten etap skończył się bezpowrotnie.
Konstancja zmierza do wejściowych drzwi, ale w ostatniej chwili pociągam ją, by poszła za mną do ogrodu. Przechodzimy przez niski płot. Dawniej był idealnie biały, dziś odpadające płaty farby obnażają poprzednią niebieską warstwę.
Dookoła panuje cisza. Nawet ptaki gdzieś umknęły. Powietrze jakby zgęstniało, a może tylko ja tak to widzę. Powrót tutaj nie jest wcale łatwy. Tym bardziej po tym, w jaki sposób odszedłem. Czuję każde uderzenie serca przyspieszające obieg krwi.
– Gotowy? – pyta Konstancja, gdy stajemy przed tylnym wejściem. Nie odpowiadam, tylko ostrożnie naciskam klamkę.
– Poczekaj – Konstancja łapie mnie za dłoń. – Muszę coś sprawdzić – rzuca i wyjmuje z przedniej kieszeni urządzenie z małym wyświetlaczem. Przesuwa nim po drzwiach, a na wyświetlaczu miga czerwona dioda.
– Ok., możemy iść – rzuca.
– Poważnie? A co gdybyśmy nie mogli? Przecież właśnie nacisnąłem klamkę – parskam.
– Mój błąd. – Wzrusza ramionami, ale to nie jej błąd, ale mój. Muszę być bardziej skupiony. Uderzające we mnie wspomnienia wcale tego nie ułatwiają.
Wchodzimy do środka. Nic tu się nie zmieniło. Brązowa kanapa, brązowy fotel, mała ława obok, gdzie ojciec zawsze stawiał kawę, czytając poranną prasę. Był przywiązany do papierowych wydań, mimo że mało kto je jeszcze kupował. Były strasznie drogie.
Ekran wizyjny nadal przymocowany był do ściany koło drzwi. Pod nim szafka ze zdjęciami. Przyglądam się bliżej. Na każdym zdjęciu ja. To mama musiała zrobić tu ołtarz. Przechodzi mnie dreszcz i uczucie niepokoju, żalu i złości, że nasze stare życie zostało nam odebrane. Ot tak.
Czuję dłoń Konstancji na moim ramieniu. Jej wsparcie jest urocze, ale niewiele zmienia. Nie jestem w stanie niczego cofnąć, niczego zmienić. Zaczynam żałować, że nie przyjechałem tu, gdy mi to zaproponowała za pierwszym razem.
– Sprawdźmy resztę. – Nie wiem, czemu dopiero teraz to mówię. Mój instynkt łowcy chyba się stępił albo to ten dom i wspomnienia mojego starego życia.
Powoli sprawdzamy wszystkie pomieszczenia. Sypialnia rodziców, łazienka, mój pokój. Wszystko wygląda jakby dopiero wysprzątane. Kuchnia i jadalnia również.
– Tu się coś wydarzyło – stwierdzam.
– Skąd wiesz? Nie wygląda na to.
– Jak to nie? Jest za czysto. Wszystko idealnie posprzątane. Ktoś pozacierał ślady. – Jestem coraz bardziej niespokojny i tym samym pewny, że coś złego stało się rodzicom. Mam tylko nadzieję, że żyją. Wtedy ich znajdę.
– Poczekaj tu – mówię do Konstancji, gdy schodzimy do salonu, a sam idę na korytarz. Podchodzę do schodów, dokładnie do środkowego stopnia i odrywam przylegającą do niego matę. Każdy stopień ma osobną, więc jest to łatwe. Unoszę drewniany panel, dostając się do małej skrytki.
– Co to jest?
– Tata miał fioła na punkcie kamer. – Wyjmuję podłużny kontroler i pokazuję Konstancji, by wróciła do salonu. – Miałaś tam na mnie poczekać?
– Przepraszam – uśmiecha się nieśmiało.
Podchodzę do ekranu i naciskam czerwony przycisk na kontrolerze.
– Wygląda na stary – komentuje Konstancja.
– Bo jest. Nie pytaj, skąd ojciec go wziął. On lubił takie zabawki.
Ekran robi się zielony, by po chwili podzielić się na sześć niezależnych części. Na każdej pojawia się inna część domu w czasie rzeczywistym. Na dole widać nas. Kamera musi być umieszczona gdzieś za naszymi plecami.
– Wow, nieźle. Ale jeśli był tu ktoś, kto chciał zatrzeć ślady, to chyba zniszczyli wszystkie nagrania. Neutron wysyła sygnał i…
– Wiem co potrafi Neutron i wiem, co potrafi mój tata. – Przyciskam kolejny przycisk i na ekranie pojawia się zegar z czasem i datą. Manualnie, za pomocą kontrolera, zaczynam cofać czas. Przewijam i przez dłuższy czas nikt się nie pojawia. Aż w końcu ludzie zaczynają szybko poruszać się, że nie jestem w stanie rozpoznać, co się dzieje, tym bardziej że wszystko dzieje się od końca. Gdy ponownie wszystko się uspokaja, zatrzymuję film.
Zegar wskazuje szóstą trzydzieści.
W pokoju nikogo nie ma. Czekam chwilkę, by w końcu zobaczyć ojca. Wstrzymuję oddech. Nie widziałem go dwa lata. Zmienił się w tym czasie i to bardzo. Zawsze krótko przystrzyżone włosy sięgały mu teraz za uszy. Był przygarbiony z nieobecnym spojrzeniem. Usiadł na fotelu z gazetą i zaczął ją czytać.
Szybko omiatam wzrokiem pozostałe części ekranu, ale nigdzie nie widzę mamy. Musiało jej nie być w domu. Nie jestem w stanie ustrzec się przed nadzieją, że może jej tu w ogóle nie było.
Przewijam do przodu i widzę, jak do domu zbliża się jakiś mężczyzna. Nie widać jego twarzy, bo przysłania ją kaptur. Dzwoni. Tata idzie mu otworzyć. Widzę dokładnie jego twarz. Blednie i coś mówi, gestykuluje i kręci z niedowierzaniem głową. Szkoda, że nie ma głosu.
– Myślał, że to mama – rzucam do siebie, nadal obserwując akcję.
Otwiera szerzej drzwi, robi krok ku mężczyźnie i właśnie wtedy ten, jednym szybkim ruchem, wpycha ojca do środka, a ten się przewraca. Drgam jakbym mógł mu pomóc, ale czasu nie da się oszukać. Gdybym tylko wtedy mógł tu być.
Czuję oddech Konstancji. Musi być blisko, ale nie odrywam oczu od ekranu, na którym mężczyzna kopie mojego ojca w brzuch. Tato wstań! Błagam, obroń się! Myśli bombardują mnie, a złość na samego siebie szczypie wnętrze czaszki.
– Powinienem tu być! – Łapię się za głowę, widząc, jak intruz pastwi się nad moim ojcem. Dłonie mam zaciśnięte, a w ustach czuję metaliczny posmak krwi. Z nerwów przygryzłem wewnętrzną część wargi.
Konstancja nie odzywa się, tylko wpatruje w to, co widzi z takim samym przejęciem, jak ja.
Zakapturzony zbliża się do taty i nachyla nad nim, łapiąc za koszulę.
– Dlaczego on się nie broni? – wyrywa mi się jedna z nękających mnie myśli. – Przecież potrafił – kończę, spoglądając na Konstancję, jakby miała mi udzielić odpowiedzi.
Mężczyzna podnosi tatę i zaciąga do salonu. Staje przed nim z dłonią zaciśniętą na szyi.
– Nie! – rzucam, widząc, jak do domu zbliża się mama. Dzieje się najgorsze. Teraz i ona jest narażona na niebezpieczeństwo. Zaczynam głośno oddychać i przestaję panować nad odruchami. Raz zbliżam się do ekranu, raz oddalam. Ta bezsilność w działaniu jest obezwładniająca.
Mama wchodzi, a mężczyzna spogląda ku wejściu. Niewiele brakuje, by i ona znalazła się w salonie. Zdejmuje buty i cały czas coś mówi. Pewnie opowiada, co wydarzyło się po drodze. Ta jej niewiedza, nieświadomość czyhającego niebezpieczeństwa jest porażająca.
Wchodzi do kuchni, odkłada torby i wchodzi do salonu. Nagle staje jak wryta. Widzę jej przerażenie na twarzy. Nie rusza się nawet na krok, gdy zakapturzony mężczyzna odpycha ojca i podchodzi do niej.
W tym momencie przed domem pojawiają się żołnierze Agencji. Poznaję ich uniformy. Nie wiem, czego mogę po nich oczekiwać, ale wiem, że niczego dobrego, chociaż mikroskopijna część mnie wierzy, że ich uratują, że uratują moich rodziców.
– Po co oni tu przyszli? – pyta Konstancja.
Kręcę przecząco głową. Nie wiem, dlaczego przyszli do mojego domu, chociaż to, że musi mieć to coś wspólnego ze mną, jest aż nadto oczywiste.
– Co on robi? – Konstancja zbliża się do ekranu. W pierwszej chwili nie wiem, o co jej chodzi, ale wskazuje dłonią na część, gdzie znajduje się mój tata. Zakapturzony coś mówi do mamy, a tata celuje do niego z pistoletu. Jest stary, zabytkowy, ale z tego, co pamiętam, powinien działać. Liczę, że ojciec go użyje i z każdą mijającą sekundą nie rozumiem, na co czeka.
Żołnierze Agencji zdążyli już wejść do domu. Mama spogląda na nich, szukając ratunku, ale oni tylko rozchodzą się niczym mrówki, po wszystkich pomieszczeniach. Szukają czegoś. Nawet nie reagują na broń taty, bo co im może zrobić, gdy prawie każdy centymetr ich ciała osłania uniform obronny? Są razem z napastnikiem, a moja nadzieja umiera. Nikt im nie pomoże.
Zaczerpuję powietrza, bo nerwy szaleją we mnie jak jeszcze nigdy, odkąd zostałem żołnierzem Agencji, odkąd umarłem.
Napastnik odwraca się do ojca, a widząc broń, kręci niemrawie głową i wyciąga włóczę. Obchodzi mamę i przykłada ostrze do jej szyi. Mama jest sparaliżowana i przerażona. Ale w tym strachu jest coś dziwnego.
Nagle tata robi krok do przodu, a napastnik jego obiera za cel. Mama wyrywa się i odwraca do napastnika, zasłaniając sobą ojca. Ten coś krzyczy, ale zakapturzony łapie ją za kark i przyciąga ku sobie, i wtedy na jej plecach pojawia się czerwona plamka. Najpierw mała, ale z każdą chwilą rozprzestrzenia się niczym czerwony intruz.
Mama chwyta napastnika za kaptur i ściąga go, gdy kolana odmawiają posłuszeństwa, a ciało zsuwa się na podłogę. Tata dobiega do niej, starając się zatamować ranę pozostawioną przez ostrze ukryte we włóczy, ale jego dłonie robią się tylko bardziej bordowe. Krew z każdą chwilą jest coraz ciemniejsza. Mama łapie spazmatycznie powietrze, chwytając tatę za koszulę. Chce mu coś powiedzieć, ale kolejny oddech jest jej ostatnim.
Stoję sparaliżowany, wpatrując się w ciało mamy i w pochylonego nad nią tatę. Rozrywa mnie od środka, a ja nie jestem w stanie nic powiedzieć, nic zrobić.
Dopiero po chwili dociera do mnie głos Konstancji.
– Oddychaj – mówi, kładąc mi dłoń na klatce piersiowej. Faktycznie, czuję rosnący ucisk i dopiero wtedy zaczerpuję ponownie powietrza. Podnoszę wzrok, by ujrzeć twarz mordercy i zamieram.
– Co? To nie możliwe – wymawiam słowa z pewną konsternacją. Spoglądam na Konstancję, mrugając na tyle szybko, by odzyskać ostrość widzenia, ale ona na mnie nie patrzy. Jest skupiona na tym, co pokazuje ekran.
– To nie ja – szepczę. To nie ja zabiłem mamę, więc dlaczego zakapturzony mężczyzna ma moją twarz?
– Wiem, że to nie ty – rzuca Konstancja, wpatrując się w ekran. Jej twarz nie przejawia żadnych wątpliwości, a w głowie nie słychać wahania. – Patrz – podchodzi bliżej ekranu.
– To nie ja – powtarzam, bezradnie chcąc ją przekonać, ale ona nie wygląda, bym musiał to robić.
– Wiem, zobacz tutaj – wskazuje na twarz zakapturzonego, na moją twarz na ekranie.
Kręcę głową, bo nie wiem, na co mam patrzeć.
– Możesz to powiększyć? – pyta, a ja robię, o co prosi. – Widzisz te małe punkciki? – wskazuje na małe ciemne kropki okalające twarzy zabójcy. – To Holomask.
– Co?
– Cholernie drogie dziadostwo. Zakładasz te punkty o tu – wskazuje na czoło – i tu i tam – palec wędruje na kości policzkowe, skórę przy uszach, żuchwę i brodę. – Całość generuje pożądany obraz holograficzny, który działa na zasadzie maski. Przybiera taki kształt, jaki chcesz. A oni chcieli ciebie – tłumaczy rzeczowo, przez co na króciutką chwilę zapominam, że ten zwyrodnialec zabił mi mamę. Chwila, w której dociera do mnie ponownie, co się stało, jest jeszcze boleśniejsza. Mogłem temu zapobiec.
– To moja wina – wypalam, chowając twarz w dłoniach. Czuję, jak dłonie Konstancji obejmują mnie, ale odpycham ją. Nie chcę jej czułości ani pocieszania.
– Co ty mówisz?
– Powinienem tu być, przyjechać, gdy mi o tym wspomniałaś, ale nie, wahałem się – zaciskam żuchwy, powstrzymując złość.
Konstancja nic już nie mówi, a ja puszczam dalej obraz, bezwładnie wpatrując się w to, co stało się później.
Zakapturzony naciąga kaptur i siłą odrywa ojca od mamy. Ma z tym niesamowite problemy, więc po chwili podchodzi do niego dwóch żołnierzy Agencji i razem starają się postawić ojca do pionu. Gdy to się nie udaje, zakapturzony zamachuje się i uderza tatę w głowę, a ten traci przytomność.
Patrzę na to wszystko pustym wzrokiem. Czegoś mnie w tej Agencji nauczyli i zamierzam to wykorzystać, tym bardziej teraz, po tym, co widziałem. Zamykam wszystkie emocje w sobie. Żal, wściekłość, rozpacz i nienawiść. Wyrzucam tylko bezsilność, bo nie jestem bezsilny, i strach, bo go nie czuję.
Wypuszczę je wszystkie, gdy ich znajdę, a znajdę i zabiję ich wszystkich. Jeden po drugim. Najpierw jednak uwolnię Mię.
Przewijam taśmy. Żołnierze opuszczają dom, zabierając ze sobą nieprzytomnego ojca, a ekipa sprzątająca zaciera wszystkie ślady. Wynoszą mamę. Zakapturzony pojawia się raz jeszcze, by sprawdzić, czy wszystko jest gotowe. Podnosi dłoń i dotyka twarzy i nagle Holomask rozmywa się, a nam ukazuje się jego prawdziwa twarz.
– Alex? – Głos Konstancji jest ledwo słyszalny. W mojej głowie właśnie wybuchają kolejne ładunki nienawiści. Oddycham coraz szybciej, a moja żuchwa prawie rozkrusza mi zęby.
– Zabiję go – syczę, zaciskając dłonie w pięści. Czuję pulsowanie w skroniach, jakby krew chciała tamtędy wydostać się na zewnątrz.
– Max.
Nienawidzę Alexa i to uczucie wypełnia mnie całkowicie. Każdy milimetr mojego ciała wyrywa się aż, by zatłuc go na śmierć. Powinienem to zrobić wcześniej, a nie czekać na niewiadomo co. Wtedy mama by żyła.
Przed oczami mam jej śmierć i to spojrzenie, jakim go obdarzyła, myśląc, że to ja ją zabijam. To stąd ich zdziwienie. Myśleli, że wróciłem, że ich jedyny syn wrócił, by ich zniszczyć.
– Max! – Głos Konstancji wyrywa mnie z szaleństwa, w jakie zaczynam wpadać. Spoglądam na nią i widzę jej przerażenie w oczach. W pierwszej chwili rozglądam się po salonie, spodziewając się jakiegoś intruza, ale nadal jesteśmy sami, a na twarzy Konstancji wciąż maluje się strach.
– Co jest?! – dopytuję, marszcząc czoło.
– Twoja twarz – szepcze, pokazując na mnie dłonią, przełykając nerwowo ślinę.
Odwracam się do lustra wiszącego przy wejściu do kuchni i podchodzę do niego z każdym krokiem coraz wolniej, aż w końcu staję dotykając jego powierzchni. Srebrne wzory, które ukrywał kołnierz uniformu, wynurzają się, wijąc po szyi, zarysowując żuchwę, naznaczając kości policzkowe, by zakończyć swoją podróż na skroniach.
Wpatruję się w twarz odmieńca i nie rozpoznaję w niej siebie. Tylko moje oczy nadal wydają się być normalne, zielone.
– Co się z tobą dzieje? – pyta Konstancja, na co odwracam się i podchodzę do ołtarzyka z moimi zdjęciami. Biorę to, na którym jestem z rodzicami. Wszyscy uśmiechnięci i zrelaksowani. Wyjmuję je z ramki.
– Coś, co pomoże mi zamknąć przeszłość raz na zawsze.
– O czym mówisz?
Składam zdjęcie na pół i wkładam do kieszeni.
– Znajdę Alexa, żeby go zabić.