Naznaczona: 24. Niezniszczalny

Alex

Ten dzień był męczący i najchętniej posiedziałbym przy łóżku Mii, ale muszę porozmawiać z dowództwem, a sądząc po wyrazie twarzy zebranych, to nie będzie miła rozmowa.

— Generale. — Niski, barczysty żołnierz, którego imienia nawet nie znam, wyciąga dłonie po moją broń. Zasady bezpieczeństwa bardzo poszły w górę, odkąd Mia jest w budynku. Martwi mnie to.

— Czekają na pana, panie Generale.

— Dziękuję. — Mijam żołnierza i kieruję się w stronę szklanych drzwi. Gdy w końcu wchodzę do Czerwonej Sali, wszystkie oczy skupiają się na mnie.

— Masz to? — pyta najwyższy z zebranych, Pierwszy Generał Ron Zalberg, mój przełożony.

— Tak.

Moja odpowiedź wywołuje zamieszanie, jakby nikt nie spodziewał się sukcesu misji, której podjąłem się cztery lata temu.

— A co z dziewczyną?

— Żyje, ale nie odzyskała jeszcze przytomności – odpowiada Samanta Brown, G5, czyli Generał z piątym odznaczeniem. Ja mam dwanaście, więc teoretycznie to ja powinienem odpowiadać jako pierwszy, jednak w kwaterze dowodzenia nikt nie zwraca na kolejność uwagi. Czasem zastanawiam się, jak my w ogóle działamy? Niezależni, samowystarczalni i w samym sercu wroga, największej metropolii powojennego świata.

— Jeśli nie odzyska przytomności, nie możemy jej tu trzymać wiecznie — komentuje Zed, G13, jeden z pięciu najbliższych doradców Rona z trzynastym odznaczeniem. Kiedyś jeden z nich zajmie jego miejsce. Myślę, że Zed wierzy, że to będzie on.

— Przepraszam, a co to znaczy „trzymać”? Ona nie jest rzeczą, tylko człowiekiem.

— Który chciał cię zabić przy każdej nadarzającej się okazji — warczy na mnie. Nigdy za mną nie przepadał, zresztą z wzajemnością.

— Musimy to rozważyć — mówi Ron, a ja kręcę głową.

— Dokładnie. Jej pobyt tu wzbudza zamieszanie. Ludzie chcą czuć się bezpieczni, a po tym, co wyprawiała w Strefowni, nie wzbudza zaufania.

— Zed, przymknij się — burczę.

— Po co w ogóle ją tu przyprowadzałeś? — parska, szybko się opanowując.

— Bo miałem powód.

— No rozumiem, wziąłeś ją na tarczę, ale teraz nie jest ci chyba potrzebna. — Zed nagle wybucha śmiechem. — No, chyba że do wiadomych celów. Możesz sobie z niej nawet zrobić niewolnicę, tylko nie koniecznie tutaj.

Ruszam na niego, ale drogę zastępuje mi Samanta.

— Zostaw go, to idiota.

— Generale Brown, przywołuję cię do porządku — rzuca Zed i gdyby powiedział to w innym miejscu, publicznym, gdzie byłoby wielu postronnych świadków, byłoby to odebrane jako upokorzenie, ale tu, w Czerwonej Sali Samanta spogląda na niego, wyciąga środkowy palec i w bardzo staromodnym stylu syczy:

— Wal się.

— Dosyć — upomina nas Ron, stukając palcami o blat okrągłego, szklanego stołu. — Pobyt tej dziewczyny nie jest teraz ważny, ważniejsze gdzie „to” jest. Powiedziałeś, że to masz.

— Mam.

— Więc? — niecierpliwi się Ron i już wiem, że nie będzie zadowolony z mojej odpowiedzi.

— W niej.

— W niej, czyli? W sali? Torbie? — zaśmiewa się Zed, ale gdy nie odpowiadam, mina mu rzednie. – Zwariowałeś? On zwariował! — wybucha i ciężko sapie.

— Chcesz powiedzieć, że w Mii? — dopytuje Ron, a ja kiwam głową.

— Mówiłem, że on nie jest odpowiedni do tej misji! Ale musiałeś go wysłać i co rozbił?

— No co zrobiłem? Bez niej ta misja nigdy nie zakończyłaby się sukcesem.

— Rozwiń. — Ron przypatruje mi się z ciekawością, niczym ojciec, którego w jakimś sensie mi zastąpił. To on wybrał mnie spośród setek dzieciaków, kiedy przyjechał z wizytą do Oazy, miejsca dla sierot, takich jak ja.

— Wszystkie próbki zawierały błąd i nie było mowy o przedłużonym połączeniu molekularnym. Najdłuższe połączenia kończyły się po kilku minutach. Nie byłem w stanie tego zmienić. Próbowałem wszystkich kombinacji, ale zawsze kończyło się tak samo. Chwilowym połączeniem, po czym następowało przerwanie i śmierć Próbki. Wiecie o tym. Dostawaliście raporty.

— Próbki, czyli człowieka, prawda? — drąży Zed.

— Na kimś musiałem testować serum. Mogłem na tobie, ale nie zgłosiłeś się na ochotnika.

— A ona? — Ron nie zwraca uwagi albo stara się nie zwracać na nasze utyskiwania.

— Wszystkie Naznaczenia przechodziła w szybszym czasie. Treningi zaliczane ponad przeciętną.

— Żołnierz idealny — parska Zed. — Czemu zatem nie wspomniałeś o tym w ostatnim raporcie? – kończy z niedowierzaniem.

— Wspomniałem. Ostatni raport dotyczył w całości… — przerywam, zdając sobie sprawę, dlaczego nastąpiła dekonspiracja. – Ktoś przechwycił raport. — Ron marszczy czoło, a ja kręcę głową z niedowierzaniem. — Nie dostaliście ostatniego raportu, prawda?

— Właśnie miałem o niego zapytać, ale widzę, że nie muszę — komentuje Ron.

— Skoro ta dziewczyna była taka wyjątkowa, to czemu wcześniej o niej nie wspomniałeś? — Zed ignoruje to, co powiedziałem o raporcie.

— Przecież na to, żeby to odkryć i tak potrzebowałem czasu. Szkolenie, Naznaczenia.

Czego się czepiasz? Nie było cię tam. Grzałeś tu swoje dupsko, a teraz zgrywasz ważniaka.

— Mam swoje zasługi i …

— Dość! — przerywa nam Ron, gromiąc nas wzrokiem. Trwa to tylko chwilę, ale wiem, żeby już mu nie podpadać. — Podjąłeś duże ryzyko sprowadzając ją tu bez uprzedniej zgody.

— Nie miałem wyjścia. Było za późno na pytanie o zgodę. Mogłem albo zginąć, albo podać jej serum. Postawiłem wszystko na jedną kartę. — Ron kiwa głową, ale nie wiem jak mam to rozumieć, póki się nie odzywa.

— Masz dużo szczęścia synu, mam nadzieję, że wiesz o tym. Paradoksalnie wychodzi na to, że mógłbyś nie mieć szansy na sukces, gdyby nie ta cała dekonspiracja.

— Z całym szacunkiem, to nie ma nic wspólnego ze szczęściem. Mia była wytypowana i tak zaaplikowałbym jej serum.

— Jak to zadziałało? — dopytuje Ron.

— Połączenie sprawiło, że była pod moją kontrolą. To samo połączenie przywróciło ją do życia.

— Tak, ale najpierw była twoją tarczą, po czym zginęła. Jej śmierć uratowała ci dupę. Czysty przypadek, który stoi za twoim niby sukcesem. — Zed wbija we mnie spojrzenie, na co ja wzruszam ramionami.

— Jedynie przyspieszenie zdarzeń.

— Ty jesteś popaprany, wiesz?

Oglądanie Zeda z wyrazem obrzydzenia na twarzy to prawdziwa przyjemność.

— Też cię lubię — posyłam mu szczery uśmiech, bo poprawił mi humor, po czym zwracam się do Rona.

— Zdaję sobie sprawę, że to się mogło źle skończyć, gdyby serum jednak nie zadziałało, ale zadziałało. A ja i tak byłem spalony, bo ten raport musiał trafić w niepowołane ręce. — Wgapiam się w Zeda. — Ktoś zdradził. Jestem tego pewien. — Prostuję się, skupiając wzrok na Ronie, ale on nie reaguje, bagatelizując tym samym stwierdzenie zdrady. Nie podoba mi się to, ale nie zamierzam teraz do tego wracać. Sam odkryję, kto prawie pozbawił mnie życia. — Generale, Mia wykazywała ponad przeciętne umiejętności adaptacyjne. Poświęciłem jej naprawdę dużo czasu. Nie mogłem pozwolić, by moja praca poszła na marne.

Śmiech Zeda odbija się od białych ścian sali.

— Oczywiście, twoja praca — rzuca z obrzydzeniem. — Powiedziałbyś raz, że żal ci było tej dziewczyny, ale ty tylko o sobie. Zawsze cię podziwiałem, za to jak lekko podchodzisz do ludzkiego życia. Nie sądzicie, że to genialne? — Zed siada wygodnie w fotelu i ostentacyjnie kręci młynka kciukami. Gdyby ludzie ze złości wyparowywały, już by go tutaj nie było.

— Teraz widzisz w niej człowieka, ale jednocześnie nie chcesz jej tu. Nie bądź hipokrytą. — Na te słowa Zed aż wstaje z fotela. Jest cały spięty, a w pomieszczeniu to napięcie można kroić nożem.

— Ostrzegam cię! — syczy, że aż ślina rozbryzguje się dookoła, plamiąc szklany blat.

— Ty mnie? Lepiej sam powiedz, co zrobiłeś dla tej sprawy przez te lata oprócz pierdzenia w stołek?

— Nie zabijałem niewinnych ludzi!

— To samobójcy, ciała, którym przyniosłem ostatecznie ulgę. Narzędzia i musisz to w końcu zrozumieć. Zresztą to nie ja wymyśliłem ten proces. Ja tylko korzystałem z jego owoców.

— Tłumacz to sobie jak chcesz — Zed bierze głęboki oddech, starając się uspokoić, ale wiem, że to tylko maska, która zaraz spadnie i ja mu w tym pomogę. — No dobrze, wróćmy do tematu. Nie musisz streszczać rzeczy oczywistych.

— Zanim nas odbiliście Mia…

— Próbka — wtrąca Zed, tym samym przerywając mi.

— Mia przeszła Połączenie.

— A ten chłopak? Jak mu tam? — dopytuje Ron, ale w jego głosie nie czuć pogardy, w przeciwności do Zeda, który odpowiada na jego pytanie.

— Niejaki Max.

— No właśnie, Max. On również jest taki jak ona? — Ron zastyga w oczekiwaniu.

— Nie i nie rozumiem jakim cudem przeżył.

— Biedaku i jak ty mu to teraz powiesz? Jak wytłumaczysz, że powinien umrzeć, że chciałeś go poświęcić, żeby…

— Zed, weź na wstrzymanie, co? — odzywa się Samanta, która do tej pory tylko nam się przyglądała. A właściwie mi.

— No co? Chciałem go tylko nazwać geniuszem, że tak pięknie wszystko przewidział, ale ta wpadka z Maxem wszystko zepsuła. — Zed się rozkręca, a ja totalnie olewam sarkazm ociekający z jego słów, ponieważ mam poczucie pełnego zwycięstwa. To, co stworzyła moja matka, było w końcu kompletne, ale nie mogłem im o tym powiedzieć, że to jej, a nie moje dzieło. Nikt nie znał mojej przeszłości ani moich planów na przyszłość. Nie wiedzieli, czemu zgłosiłem się, by szpiegować Agencję, ani czemu byłem tak oddany sprawie. W końcu odznaczenia nie przyszły same.

— No dobrze, to co niby teraz? — parsknął Zed. — Mamy ją poćwiartować, żeby poznać recepturę? No co? Przecież to Próbka. Jaki ty masz problem? — wzrusza ramionami widząc moja minę.

— Nikogo nie będziemy kroić — wzdycha Ron, za to Samanta kręci z rezygnacją głową. Nie udzielała się, ale po minie wiedziałem, że mnie rozumie.

— Nie no poważnie, jak on to sobie wyobraża?

— Przestań ironizować — upomina go, ale jest już za późno. Zed zwęża powieki, wykrzywiając przy tym usta, jakby zjadł coś zepsutego. Przypomina mi tym, jak na szkoleniu wrzuciłem mu do obiadowej porcji zmiażdżoną żabę.

— Ja nie ironizuję! — podnosi głos, zaskakując tym samego Rona, ale nie mnie. Czekałem na tę chwilę. — Miałeś zrobić badania, wykorzystać ich technologie i wiedzę, by dokończyć twoją niby cudowną recepturę, to całe serum wiążące. Inwigilować, by ich zniszczyć, by stworzyć żołnierza przyszłości, i co?

— Przecież ona tu jest!

— Ale ona to nie gotowy przepis. Ona jest tworem, przypadkiem, nie rozumiecie tego? Miał przynieść gotowy produkt, by stworzyć armię, która zakończy rządy Agencji, a co zrobił? No co zrobiłeś? Nic! Zmarnowałeś cztery lata i wiele istnień dla jakiejś wybujałej wizji, której nie udało ci się obronić! — mówiąc to gestykuluje i charczy. — A teraz przyprowadzasz Próbkę i wmawiasz nam, że w niej jest ta cudowna receptura. Czy kolejne cztery lata będziemy musieli na nią czekać?

— Zed! — krzyczy Ron, ale ten jakby tego nie słyszał i nadal wygłasza swoją tyradę.

Nie przerywam mu, chociaż jego słowa podnoszą mi ciśnienie. Nie zamierzam mu jednak przeszkadzać w mowie końcowej, bo przecież każda kariera kiedyś dobiega końca, a Zed właśnie przyspiesza swój koniec.

— Ryzykowałeś nie tylko swoje życie, ale i nasze. Nie jesteś niezniszczalny! Wszystko mogło się posypać przez twoją…

— Zed! Dość tego!

— A może ty z nimi współpracujesz? No bo kto znika na cztery lata w szeregach wroga i nie przybliża się ani na krok do celu, który sam sobie wybrał? Ron, otwórz oczy! To zdrajca i tyle!

— Generale! — Ron jest wściekły, a ja dla większego efektu pochylam głowę.

— A niech was wszyscy…

To koniec mowy pożegnalnej Zeda, bo z impetem otwiera szklane drzwi i pozostawia nas w niezręcznej ciszy, którą przerywa w końcu Ron.

— Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie, by kontynuować — mówi, ale znając go wiem, że Zed ma przesrane. Odznaczeń mu nie odbierze, bo zasług nie można mu odmówić, ale już posłuch będzie miał mniejszy, a przecież o to chodzi, bym miał większy wpływ na Rona niż Zed.

Nie lubię Zeda, odkąd go poznałem na szkoleniu. Byłoby mi go może żal, ale czy to moja wina, że nosi imię jednego z morderców mojej mamy? Czy to nie jest wystarczający powód? I tak ma szczęście, że nie jest z nimi spokrewniony. Inaczej już dawno oglądałby drugą stronę chmur, tak jak wszyscy w żyłach, których płynęła krew morderców.

— Cieszę się, że wróciłeś — mówi Samanta, uśmiechem starając się rozładować napięcie. Trochę nie pasuje to do energetycznej bomby, jaką pozostawił po sobie Zed, jednak miło znów widzieć Samantę.

— Podsumuj misję — wtrąca Ron. On chyba też chce jak najszybciej skończyć spotkanie.

— Misja zakończona sukcesem. Mia jest z nami. Receptura jest w jej ciele. Agencja rozpracowana. Czujki rozstawione czekają tylko na sygnał.

— Kolejne dyrektywy.

— Pobudka obiektu, próby molekularne i odzyskanie receptury.

— Przewidywany czas?

— Może się obudzić w każdej chwili.

— A od przebudzenia? Nie muszę ci przypominać, że czas odgrywa tu ważną rolę. — Stanowcze spojrzenie mówi, jak ważna jest dla niego ta misja.

— Nie, nie musisz Generale. Od przebudzenia nie dłużej niż tydzień.

— Prezydent wylatuje za miesiąc. Jego nieobecność byłaby idealną składową na przewrót.

— A Prezydenci innych miast?

Ron nie odpowiada, ale jego pewna siebie postawa wszystko wyjaśnia. Nie tylko my chcemy tego przewrotu.

— Nie myślałeś nigdy o jego likwidacji? — pytam od niechcenia, ukrywając podniecenie na samą myśl, że mógłby powiedzieć „tak”.

— Właśnie, chciałem z tobą o czymś porozmawiać.

— O jego likwidacji? – Nadzieja jest przejawem słabości, a jednak okazałem się słaby.

— O jego ochronie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, chcę, byś go ochraniał. Nic nie może się mu stać. Jest potrzebny nam żywy. Ludzie muszą zobaczyć, że nie jesteśmy jak on, że nie jesteśmy mordercami.

— Rozkaz przyjęty. — Salutuję, a gorąco oblewa moje ciało.

— Odprawa zakończona. — Ron poklepuje mnie po ramieniu, skina głową w kierunku Samanty, po czym wychodzi z sali, zostawiając nas samych.

— Stęskniłam się za tobą — rzuca mi się na szyję, a ja przyciągam ją i całuję, chcąc zapomnieć o wydanym rozkazie, ale nie mogę odpędzić myśli, że stanę z Prezydentem twarzą w twarz. O ile łatwiej byłoby mi go zabić, gdybym tylko mógł, ale on jest niczym niezniszczalna maszyna, trawiąca mój umysł każdego dnia, od wielu, wielu lat.

— Będę u ciebie wieczorem — szepczę jej do ucha. Czerwona Sala jest zupełnie bezpieczna i nie raz była świadkiem naszej zażyłości. Tu nie ma kamer, mikrofonów ani nie działają Naprowadzacze, który posiada każdy z nas. Tu jesteśmy niewidzialni, a wszystko, co się dzieje, pozostaje w tych ścianach.— Będę czekać — uśmiecha się zalotnie, a ja już wiem, co będzie się działo. Na chwilę zapomnę o świecie.

Dodaj komentarz