Naznaczona: 32.Opanowany

Alex

Szumy, pul­so­wa­nie, miliony wbi­ja­ją­cych się w ciało igieł. Gorąco roz­cho­dzące się od skroni, peł­za­jące po karku, wbi­ja­jące swe pazury w łopatki, roz­ry­wa­jące skórę ple­ców. Cię­żar łamiący ramiona, miaż­dżący krę­go­słup, wykrę­ca­jący ręce. I ten ból. Ból umie­ra­nia. Nie, nie on jest naj­gor­szy. Naj­gor­sze są myśli o Mii. Nie ura­to­wa­łem jej.

Czemu o tym myślę? Czemu w ogóle myślę? Czuję nie­po­kój, któ­rego jesz­cze chwilę temu nie było. Co się dzieje? Prze­cież ja nie żyję. W takim razie skąd ten ból? Alex, skup się. Skup się do cho­lery!

Żyję. Muszę żyć. Par­skam, bo co to za pocie­sze­nie. Oddy­cham. Czuję powie­trze wni­ka­jące w moje noz­drza, roz­cho­dzące się w nich, łączące się z płu­cami. Oddech jest powolny, nie­mrawy, ale jest dowo­dem, że jesz­cze mnie nie zabili. I to wła­śnie ta myśl napawa mnie nie­po­ko­jem. Co pla­nują, że jesz­cze się mnie nie pozbyli?

Jestem słaby. Muszę nabrać sił. Nie mogę nawet otwo­rzyć powiek, by spraw­dzić, co dzieje się dookoła. Pod­daję się sile, która mnie pochła­nia. Sen.

– Ale po co się pytam!? – Ten głos przy­wraca mnie świa­do­mo­ści. Czuję, jak wyrywa mnie z kra­iny spo­koju, w któ­rej nie chcę już dłu­żej prze­by­wać. Chcę wie­dzieć, co się dzieje.

– Nie wiem – odpo­wiada mu drugi głos. Roz­po­znaję je oba i nie wiem, co jest bar­dziej nie­praw­do­po­dobne. To, że Theo mnie zdra­dził czy że ten zdrajca roz­ma­wia z Isa­bellą.

– Mów, bo cię zabiję! – syczy Isa­bella, a ja otwie­ram oczy. Jestem w jakiejś sali. Leżę na zim­nej posadzce, ale dopiero teraz dociera do mnie jej chłód, dając przy­jemne orzeź­wie­nie. Ściany dookoła nas są prze­zro­czy­ste, dzięki czemu widzę, co dzieje się za nimi. Takich szkla­nych pomiesz­czeń jest wię­cej, a każde wygląda jak sala ope­ra­cyjna.

Rozglą­dam się dookoła. Na środku stoi meta­lowe łóżko, a obok stół na kół­kach z wysta­ją­cymi narzę­dziami. Nad łóż­kiem wisi wielka lampa rażąca swoim bla­skiem. Podłoga jest biała, tak samo, jak sufit, z któ­rego zwi­sają jakieś kable wprost nad sto­łem. Nie wiem, po co, ale nie wiąże się to z niczym dobrym. I to wszystko. Nic wię­cej. Żad­nego krze­sła, żad­nych sza­fek czy kosza na śmieci. Pustka, która pomię­dzy szkla­nymi ścia­nami jesz­cze bar­dziej przy­tła­cza.

Przy szkla­nych, prze­suw­nych drzwiach, które są otwarte, stoi Isa­bella. Coś ści­ska mnie w środku na jej widok. Pochyla się nad kimś. Nad Theo, który patrzy na nią z bła­ga­niem w oczach. Nie rozu­miem, co się dzieje. Isa­bella jest prze­cież chora, prawda? Theo jest od niej sil­niej­szy, spraw­niej­szy, młod­szy. Czemu więc się jej boi?

– Gdzie Max? – Isa­bella potrząsa Theo z zadzi­wia­jącą spraw­no­ścią. Muszę się podnieść, dać jej znać, że żyję, że tu jestem.

– Isa, pro­szę. Musia­łem. Nie rozu­miesz, co potrafi Zed – skomle Theo i łapie ją za nad­gar­stek, ale Isa­bella strząsa jego dłoń i wtedy widzę, czemu Theo tak bar­dzo boi się o swoje życie. Isa­bella dzierży w dłoni włó­czę. Jej ostrze wbite jest w ramię mojego przy­ja­ciela – byłego przy­ja­ciela – a on sam wygląda, jakby go ktoś nie­źle poha­ra­tał. Ma poobi­janą twarz, a w kąci­kach ust zaschniętą krew.

Sta­ram się wstać, ale noga obśli­zguje się i ponow­nie ląduję na podło­dze. Oczy Theo natych­miast zwra­cają się w moją stronę, ale Isa­bella nawet nie drgnie. Wie, że nie może sobie na to pozwo­lić. Chwila nie­uwagi może kosz­to­wać ją życie, tym bardziej że Theo na­dal jest uzbro­jony. Nie roz­bro­iła go. Może nie zdą­żyła.

– Alex, zobacz co z dziew­czyną – mówi do mnie nie, oka­zu­jąc przy tym zasko­cze­nia, jakby na mnie cze­kała. W pierw­szej chwili chcę do niej podejść, ale ton jej głosu nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści. Prze­jęła dowo­dze­nie i nie czas teraz na sen­ty­menty. Gdyby nie to, że sytu­acja jest bez­na­dziejna, zalał­bym ją tysią­cem pytań, ale wiem, że na nie przyj­dzie jesz­cze czas, o ile uda nam się stąd wydo­stać.

Isa­bella rów­nież musi sobie zda­wać sprawę, jak wiele ma mi do wyja­śnie­nia.

– Dziew­czyną? – dopy­tuję i dopiero wtedy dociera do mnie zna­cze­nie jej słów. Natych­miast spo­glą­dam w stronę łóżka i zasty­gam w bez­ru­chu. Mia. Jest tutaj, a ja czuję chwi­lową ulgę.

– Zobacz, co z nią. Musi się natych­miast obu­dzić. – Wydaje następne pole­ce­nie. Pod­cho­dzę do Mii, ale ona na­dal wygląda tak, jak gdy widzia­łem ją ostatni raz. Jej nagie ciało przy­krywa białe prze­ście­ra­dło. Chcę je bar­dziej nacią­gnąć, ale jest pona­ci­nane. Setki małych nacięć odsła­nia­ją­cych ciało Mii.

– Co oni chcieli ci zro­bić? – Słowa same wyry­wają się z moich ust, ale to nie Mia na nie odpo­wiada.

– Ekspe­ry­men­to­wali. Tam masz torbę. – Isa­bella wska­zuję głową na szary zwi­tek mate­riału pod nogami łóżka. – Ubierz ją.

Moje oczy jed­nak zaha­czają o stół, na któ­rym leży chyba z setka prze­róż­nych narzę­dzi chi­rur­gicz­nych. Noże, skal­pele, laser, szczypce i chwy­taki. Nawet piła. Wszystko na swoim miej­scu. Niby jak na nor­mal­nej ope­ra­cyj­nej sali, a jed­nak natych­miast coś dziw­nego rzuca mi się w oczy. Każde z tych narzę­dzi jest zepsute w mniej­szym lub więk­szym stop­niu. Noże wyszczer­bione, skal­pele pozgi­nane. Nawet ostrze piły jest wygięte, jakby ktoś chciał zwi­nąć je o meta­lowy pręt.

– Ubierz ją – pośpie­sza mnie Isa­bella. Ponow­nie opa­no­wuję się, by nie zarzu­cić jej pyta­niami. Naj­pierw musimy się stąd wydo­stać.

– Zabi­jesz mnie? – rzuca Theo.

Nie oglą­dam się na nich, tylko pośpiesz­nie ubie­ram Mię w szary robo­czy uni­form. Nie jest to trudne, zwa­żyw­szy, że jest to jeden duży kawa­łek mate­riału.

– Nie, jeśli nas stąd wypro­wa­dzisz.

– Stąd nie ma wyj­ścia, prze­cież o tym wiesz – mówi Theo, osten­ta­cyj­nie into­nu­jąc ostat­nie słowa. Nasłu­chuję, cze­ka­jąc na reak­cję Isa­belli.

– A ty powi­nie­neś wie­dzieć, że zawsze jest jakieś wyj­ście – odpo­wiada, a w gło­sie sły­szę nie­skry­waną zło­śli­wość.

– Niby skąd ma wie­dzieć, skoro trzy­ma­li­ście ją tyle lat w zamknię­ciu? – war­czę na Theo, licząc, że powie coś wię­cej, bo ewi­dent­nie za ich wymianą zdań coś się kryje.

– Nikt jej nie trzy­mał – odpo­wiada Theo, ale Isa­bella iro­nicz­nie się śmieje.

– O czym on mówi? – Odw­ra­cam się, gdy zapi­nam zamek i Mia już nie jest naga. Nadal jed­nak leży bez ruchu.

– O niczym waż­nym – wtrąca Isa­bella, ale teraz to Theo odpo­wiada jej śmie­chem, jakby zapo­mniał, że ma w ramię wbitą włó­czę i jeden ruch Isa­belli może pozba­wić go życia.

– Tak, o niczym waż­nym – powta­rza za nią, wpa­tru­jąc się we mnie i uśmie­cha­jąc się, jakby był zwy­cięzcą, a nie poko­na­nym. Po stra­chu, jaki jesz­cze chwilę temu widzia­łem w jego oczach, nie ma już śladu. A więc to wszystko było tylko grą na zwłokę. Domy­ślam się, że posiłki są już w dro­dze.

– Dla­czego, Theo? – pytam go, nie rozu­mie­jąc, co się z nim stało.

– Dla­czego, Theo? – prze­drzeź­nia mnie i sły­szę głu­che pla­śnię­cie. Głowa Theo prze­chyla się na lewo pod siłą ude­rze­nia.

– Gdzie Max?! – Isa­bella war­czy na niego, ocze­ku­jąc odpo­wie­dzi. Dla­czego o niego pyta? No tak, przy­po­mi­nam sobie, co mi powie­dział. To jego ciotka. A więc to prawda.

– Zapo­mnij o nim – rzuca Theo i gdy Isa­bella zama­chuje się, by znowu go ude­rzyć, spy­cha ją z sie­bie, wyry­wając z ramie­nia włó­czę. Isa­bella upada na podłogę, a Theo staje nad nią, włó­czą celu­jąc pro­sto w serce. Chcę pomóc jej się podnieść, ale Theo przy­suwa ostrze broni jesz­cze bli­żej Isa­belli, dając tym samym znak, bym się nie zbli­żał.

– Jeste­ście tacy głupi! – Mówiąc, roz­bry­zguje ślinę pomie­szaną z krwią. W jego oczach kryje się nie­na­wiść i pogarda, ale i zwy­cię­stwo. Teraz to on ma nas na włó­czy.

– Czemu to zro­bi­łeś? Theo? Byli­śmy przy­ja­ciółmi! – krzy­czę i liczę, że ścią­gnę jego uwagę na sie­bie. I fak­tycz­nie to ja staję się celem.

– Nigdy nie byli­śmy przy­ja­ciółmi! – odpo­wiada z furią w oczach. Nie poznaję go. Jest kimś innym. Nie sta­rym Theo, który wsta­wiał się za mną i mnie bro­nił.

– Zja­dała cię zazdrość, prawda? – Isa­bella mówi to z wyż­szo­ścią, co tylko roz­ju­sza Theo.

– Byłeś taki ślepy! Mia­łeś wszystko, ale tobie było zawsze mało i mało. To ja powi­nie­nem iść na tę misję, rozu­miesz? Ja! A wybrali cie­bie. To mnie powinna kochać Samanta, ale mówiła tylko o tobie. Trzy­mała twoje zdję­cie w szafce, mimo że dostała ode mnie nasze.

– O czym ty mówisz?! – Nie umiem zro­zu­mieć, co się z nim stało. Ufa­łem mu. Tylko on i Isa­bella byli mi tak naprawdę bli­scy, a teraz on okazuje się moim wro­giem, a Isa­bella… Kim jest Isa­bella? Co tu się do cho­lery dzieje!

– O tym, że od zawsze chciał być tobą. Dla Rona, któ­rego pomógł zabić, jak i dla Samanty, którą sam zabił.

Isa­bella jest bez­względna. Zimna, opa­no­wana i skon­cen­tro­wana. Widzia­łem ją taką tylko raz, lata temu, gdy jesz­cze pra­co­wała w Oazie, wyła­wia­jąc dzie­ciaki. Wciąż nie umiem połą­czyć tych dwóch obra­zów. Cho­rej i bez­bron­nej kobiety, którą widzia­łem zale­d­wie kilka godzin temu i tej teraź­niej­szej, bar­dziej zde­cy­do­wa­nej niż nie­je­den żoł­nierz Agen­cji.

Nie jestem w sta­nie powie­dzieć nic, co mogłoby zmie­nić bieg wyda­rzeń. Wciąż nie chcę przy­jąć do wia­do­mo­ści, tego, co się dzieje.

– Mnie też miał zabić. Po to przy­sze­dłeś do mojego pokoju. Mia­łeś pozbyć się nie­wy­god­nego świadka. Nie spo­dzie­wa­łeś się tylko, że nie wszystko pój­dzie po two­jej misji.

– O czym ty mówisz? – dopy­tuję.

– A myślisz, że czemu trzy­mali mnie pod napię­ciem? Bali się, że ucieknę i jako sza­lona baba powiem coś o Zedzie i mor­der­stwach, za któ­rymi stał. On i ten jego przy­du­pas – kiwa na Theo, który wypluwa ślinę pomie­szaną z krwią.

– Ona kła­mie – rzuca, ale bez prze­ko­na­nia.

– A niby po co? Widzia­łam, co robi­cie z ludźmi, któ­rzy byli dla was nie­wy­godni. Wielu nagle zacho­ro­wało i tra­fiło na mój oddział, jako roślinki, ale tego było wam mało. Zabi­ja­li­ście ich na moich oczach. Tak Theo, ty też. Widzia­łam cię i pamię­tam, jak przy­cho­dzi­łeś ze strzy­kawką i wbi­ja­łeś ją, niby przy­pad­kowo poty­ka­jąc się przy kolej­nej ofie­rze.

Theo kręci głową, jakby chciał zaprze­czyć, ale w końcu daje za wygraną. Odsuwa się bli­żej wyj­ścia.

– Masz rację, wiem, że stąd nie ma bez­po­śred­niego wyj­ścia, bo przy­pro­wa­dza­łeś mnie tu na prze­słu­cha­nia. Tego też nie pamię­tasz?

– Nie przy­pro­wa­dza­łem cię na prze­słu­cha­nia, ale zabiegi – rzuca i czuję w jego gło­sie iry­ta­cję.

– To nie były żadne zabiegi, ale prze­słu­cha­nia, fasze­ro­wa­nie lekami, by wydo­być ze mnie infor­ma­cje, któ­rymi i tak się z nikim ni­gdy nie podzielę.

– Jesteś starą wariatką!

– Licz się ze sło­wami?! – war­czę na Theo. To, co powie­działa Isa­bella, o prze­słu­cha­niu, o infor­ma­cjach, nie dociera to do mnie. Nie umiem wyobra­zić sobie, że coś jej robili, że krzyw­dzili ją w tych ścia­nach. I jestem zły. Na wszyst­kich. Na Isa­bellę rów­nież.

– Czemu nie dałaś mi jakie­goś znaku? – pytam jej. Jed­no­cze­śnie robię ku niej krok, by się z nią zrów­nać, a w razie czego, obro­nić przed nara­sta­jącą furią Theo.

– Nara­zi­ła­bym cię na śmierć. Chcia­łam ina­czej do cie­bie dotrzeć. Wie­dzia­łam, że jesz­cze mnie odwie­dzisz. Nie sądzi­łam, że Zed tak szybko będzie chciał się nas wszyst­kich pozbyć.

– Niczego nie rozu­miesz – rzuca Theo, nie chcąc dłu­żej nas słu­chać.

– Jesteś zdrajcą! – grzmię na sta­rego przy­ja­ciela. Wpa­truję się w niego, w środku czu­jąc roz­dzie­ra­jący żal.

– Nie, to ty zdra­dziłeś i przez cie­bie oni wszy­scy umrą – par­ska, szy­der­czo się śmie­jąc. – Zed miał od początku rację mówiąc, że Ron i reszta to mię­czaki. Z tym odwiecz­nym cze­ka­niem i odwle­ka­niem wszyst­kiego. Już dawno powinni prze­jąć Mia­sto i zabić Stone’a. Stra­ci­li­ście cztery lata.

– Ty idioto. Prze­cież to on za wszyst­kim stoi – Isa­bella podnosi głos, ale Theo szybko ją prze­krzy­kuje.

– Gówno wiesz! Zed wziął sprawy w swoje ręce, zaata­kuje Stone’a i to już nie­długo. I wszyst­kie Mia­sta zoba­czą, że Stone nic nie zna­czy, a Zed jest naj­lep­szym kan­dy­da­tem na Pre­zy­denta! I zapa­nuje porzą­dek i spra­wie­dli­wość!

– Głup­cze! Będzie jesz­cze więk­sza tyra­nia niż teraz! – Isa­bella robi krok ku Theo, a ten wyciąga w jej stronę włó­czę. Mam wra­że­nie, że zaraz w nią wystrzeli, gdy za jego ple­cami poja­wia się dwóch żoł­nierzy. Stają po bokach Theo salu­tu­jąc mu, by po chwili mie­rzyć do nas z broni.

– Pil­nuj­cie ich! – wydaje im roz­kaz i wycho­dzi, a drzwi zamy­kają się za nim. Odcho­dzi, nie oglą­da­jąc się na nas. Żoł­nie­rze cały czas nas obser­wują, ale przez to, że zostali na zewnątrz, czuję się odro­binę spo­koj­niej­szy.

– Cho­lera! – syczy Isa­bella patrząc na mnie.

– Jak to moż­liwe? – wska­zuję osten­ta­cyj­nie ręką na nią, ocze­ku­jąc wyja­śnień. – Czemu i po co?

– Chcia­łam cię chro­nić – rzuca z rezy­gna­cją. Dopiero teraz widzę, że bra­kuje jej sił. Osuwa się na podłogę, opie­ra­jąc o nogę od łóżka, na któ­rym leży Mia. Natych­miast do niej pod­cho­dzę. Wygląda to gro­te­skowo, bo ręka Mii zwisa bez­wład­nie przy gło­wie Isa­belli.

– Żar­tu­jesz sobie? Od tylu lat uda­wa­łaś chorą – mówię, sia­da­jąc obok niej.

– Myśla­łam, że uchro­nię cię przed misją, że nie pój­dziesz na nią, że wezmą Theo. – Jest zmę­czona. Sły­szę to w jej gło­sie. Sie­dzimy ramię w ramię, pora­nieni i zdani tylko na łaskę para­no­ika, który pla­nuje prze­wrót. Wolał­bym się nie obu­dzić, niż zna­leźć się tu ze świa­do­mo­ścią, że za chwilę zginą naj­waż­niej­sze dla mnie kobiety. Nie mógł cze­kać nas inny los jak śmierć.

– Ale on o niej nic nie wie­dział, bo była tajna – odpo­wiadam jej. Czas na pyta­nia przy­szedł szyb­ciej, niż się spo­dzie­wa­łem.

– Gdyby wybrali jego, to ty byś o niej nic nie wie­dział. Nie chcia­łam, żebyś tra­fił do Agen­cji. Żebyś mnie zosta­wiał – posmut­niała.

– Ale ja musia­łem. To była jedyna szansa, by się do niego zbli­żyć.

– Do Sto­ne­he­arta?

– Tak.

– Myśla­łam, że przez te lata zapo­mnisz…

– O mor­dercy mojej matki? Nigdy mu nie zapo­mnę tego, co zro­bił.

Isa­bella przy­myka powieki i popra­wia się na podło­dze. Sku­piam wzrok na swo­jej twa­rzy, odbi­ja­ją­cej się od meta­lowej powierzchni stołu na narzę­dzia. Mam pokie­re­szo­waną twarz i nie muszę jej doty­kać, by wie­dzieć, że gdy­bym jakimś cudem prze­żył, bli­zny ni­gdy nie pozwolą mi zapo­mnieć tych wyda­rzeń.

– Nic z tego nie rozu­miem – mówię bar­dziej do sie­bie niż do niej.

Isa­bella wzdy­cha. Widzę, że jest coraz słab­sza. Bla­dość jej twa­rzy zaczyna mnie nie­po­koić.

– Świat zszedł na psy kocha­nie i nic nie zapo­wiada, że będzie lepiej – komen­tuje, zamy­śla­jąc się. Jej głowa deli­kat­nie opada, zatrzy­mu­jąc się na moim ramie­niu. 

– Pytałaś o Maxa. Naprawdę jesteś jego ciotką? – przerywam ciszę.

– Mieliśmy się tu spotkać. Nie wiem gdzie jest. Nie wiem, co z nim zrobili.

Przeszłość wydaje się być bardziej skomplikowana, niż jestem sobie w stanie wyobrazić, a nasze drogi widać przecinały się o wiele wcześniej, niż myślałem.

– Może udało mu się uciec? – Chcę ją pocieszyć, ale sam nie wierzę w to, co mówię. 

– Myśla­łam, że on nie żyje. Wszystko było na wyciągnięcie ręki. 

– O czym mówisz?

– Powiedz mu… Powiedz, że nie chcia­łam… – urywa, a jej głowa osuwa się bez­wład­nie z mojego ramie­nia i w ostat­niej chwili udaje mi się ją zła­pać, chro­niąc przed upad­kiem.

– Hej, Isa­bello, spójrz na mnie – mówię, odwra­ca­jąc się do niej. Łapię jej twarz w swoje dło­nie. Isa­bella jest nie­przy­tomna. Szybko roz­glą­dam się i dopiero teraz widzę krew roz­cho­dzącą się po podło­dze. Odchy­lam brzeg jej kurtki i moim oczom uka­zuje się spo­rych roz­mia­rów rana po włó­czy.

– O nie, nie, nie, nie – powta­rzam jak man­trę, jakby słowa miały zata­mo­wać krew i uzdro­wić kobietę, która zastą­piła mi matkę. – Isa­bello, bła­gam cię, spójrz na mnie – szep­czę, pocie­ra­jąc jej policzki. Biorę głę­boki oddech. Nie mogę ulec panice. Nigdy jej nie ule­ga­łem, ale w obli­czu utraty kogoś bli­skiego, tracę nad sobą pano­wa­nie.

Kolejny głę­boki oddech. Zaczy­nam roz­glą­dać się dookoła. Na stole leżą tylko narzę­dzia. Muszę spraw­dzić szu­flady. Może będą tam jakieś opa­trunki czy strzy­kawki z uzdra­wia­czem. Ukła­dam Isa­belle na podło­dze, a sam prze­glą­dam ich zawar­tość, ale niczego takiego nie znaj­duję.

– Cho­lera! – syczę, roz­glą­da­jąc się ponow­nie dookoła, szu­ka­jąc pomocy, ale prze­cież poza łóż­kiem i sto­łem nic wię­cej nie ma. Nagle prze­cho­dzi mnie dziwne uczu­cie nie­po­koju. Wiem, że za moment coś się wyda­rzy i fak­tycz­nie, gdy mój wzrok zatrzy­muje się na żoł­nierzach przed pomiesz­cze­niem. Widzę, że kory­ta­rzem ktoś idzie, a wła­ści­wie jest pro­wa­dzony. Pod­cho­dzę bli­żej szkla­nej ściany i z prze­ra­że­niem stwier­dzam, że już gorzej być nie może. Głupi myśla­łem, że Maxowi się uda, że cho­ciaż on się ura­tuje, ale nie, żoł­nierze pro­wa­dzą go, a on nie sta­wia oporu. Krok za nim drep­cze Kon­stan­cja. Oby­dwoje mają unie­sione w górę ręce. Są zmę­czeni i z wyraź­nymi śla­dami walki.

Gdy Max unosi głowę, nasze oczy się spo­ty­kają. Moje szu­kają nadziei, ale jego prze­peł­nia pustka i nie­na­wiść.

– Odsuń się od wej­ścia – instru­uje głos roz­cho­dzący się po pomiesz­cze­niu.

– Isa­bella jest ranna. Pomóż­cie jej! – krzy­czę, ale męski głos wyzuty z emo­cji pona­wia komendę.

– Nie odsunę się, jeśli jej nie pomo­że­cie!

– On zgi­nie – mówi głos. Nie wiem, kto jest jego wła­ści­cie­lem, bo usta żoł­nierzy nie poru­szają się.

– Czemu myśli­cie, że mi na nim zależy – par­skam, chwy­ta­jąc się wszyst­kiego, byle ura­to­wać Isa­bellę.

– A ona?

Max patrzy na mnie zdez­o­rien­to­wany. Rozgląda się, a gdy widzi, że jeden z żoł­nierzy celuje w Kon­stan­cję, krzy­czy coś do mnie, ale przez szklane ściany niczego nie sły­szę.

– Odsuń się, bo ona zgi­nie, a potem on, a potem ty i Isa­bella oraz Mia. A tak prze­dłu­żysz im odro­binę życie, a kto wie, może nawet je ura­tujesz? Ty, który do tej pory mia­łeś życie innych za nic, nazy­wa­jąc ich prób­kami.

Już wiem, do kogo należy głos. Nie rozu­miem, czemu tylko go tak znie­kształ­cili.

– Zed! – podno­szę głos i w tym samym momen­cie widzę, jak Kon­stan­cja pada na szklaną ścianę z dziw­nym wyra­zem twa­rzy, a Max krzy­czy, chcąc do niej dojść, ale powstrzy­mują go przed tym ręce żoł­nierza, z któ­rym jed­nak szybko się roz­pra­wia. Drugi z nich ude­rza go bro­nią w kark i Max pada bez­wład­nie na podłogę, obok ciała Kon­stan­cji.

Patrzę na to z prze­ra­że­niem, nie wie­rząc, że to się dzieje naprawdę.

– Już nie musisz się odsu­wać – mówi Zed, a we mnie coś pęka. Zaczy­nam wrzesz­czeć i ude­rzać z całej siły w ścianę, ale ta nawet nie drgnie. Nie prze­szka­dza mi to, by zacząć roz­wa­lać wszystko dookoła. Prze­wra­cam stół, zrzu­ca­jąc wszyst­kie narzę­dzia na podłogę. Odbi­jam się z impe­tem o łóżko, na któ­rym leży Mia, a ona spada z niego, cia­łem ude­rzając o podłogę. Jej czarne jak smoła włosy roz­sy­pują się dookoła w zło­wiesz­czym nie­ła­dzie.

Isa­bella leży koło niej rów­nież bez śla­dów świa­do­mo­ści. Krew, która sączy się z rany, jest coraz ciem­niej­sza, a ja, zamiast prze­stać, podejść do nich, pod­daję się sza­łowi i walę w szklane szyby wszyst­kim, co wpad­nie mi w ręce, aż w końcu uży­wam tylko pię­ści, wyplu­wa­jąc z sie­bie wście­kłość, żal i bez­sil­ność.

Nie wiem, ile trwa to sza­leń­stwo, ale w końcu upa­dam na kolana, pozba­wiony sił i nadziei, że jesz­cze coś się zmieni. Powi­nie­nem się opa­no­wać, być twardy, ale bez nich, bez Isa­belli i Mii, nie mam po co egzy­sto­wać. Zed wygrał.

Sły­szę tylko, jak drzwi otwie­rają się, ktoś wcho­dzi, coś rzuca i wycho­dzi. Nie mam siły unieść głowy, by spraw­dzić, co się dzieje. Zresztą, jakie to ma zna­cze­nie. Myśla­łem, że nie żyję, ale dopiero teraz umar­łem naprawdę. Wszystko poszło nie tak, a prze­cież nie tak miało być. Byłem tak bli­ski zabi­cia ojca, tak bli­ski pomsz­cze­nia mamy.

Szu­ra­nie, które dobiega mnie z lewej strony, nie wywo­łuje u mnie żad­nej reak­cji i dopiero wstrząs i słowa „Zabiję cię!” wycią­gają mnie z bez­na­dziej­no­ści, jakiej się pod­da­łem.

2 uwagi do wpisu “Naznaczona: 32.Opanowany

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s