Alex
Szumy, pulsowanie, miliony wbijających się w ciało igieł. Gorąco rozchodzące się od skroni, pełzające po karku, wbijające swe pazury w łopatki, rozrywające skórę pleców. Ciężar łamiący ramiona, miażdżący kręgosłup, wykręcający ręce. I ten ból. Ból umierania. Nie, nie on jest najgorszy. Najgorsze są myśli o Mii. Nie uratowałem jej.
Czemu o tym myślę? Czemu w ogóle myślę? Czuję niepokój, którego jeszcze chwilę temu nie było. Co się dzieje? Przecież ja nie żyję. W takim razie skąd ten ból? Alex, skup się. Skup się do cholery!
Żyję. Muszę żyć. Parskam, bo co to za pocieszenie. Oddycham. Czuję powietrze wnikające w moje nozdrza, rozchodzące się w nich, łączące się z płucami. Oddech jest powolny, niemrawy, ale jest dowodem, że jeszcze mnie nie zabili. I to właśnie ta myśl napawa mnie niepokojem. Co planują, że jeszcze się mnie nie pozbyli?
Jestem słaby. Muszę nabrać sił. Nie mogę nawet otworzyć powiek, by sprawdzić, co dzieje się dookoła. Poddaję się sile, która mnie pochłania. Sen.
– Ale po co się pytam!? – Ten głos przywraca mnie świadomości. Czuję, jak wyrywa mnie z krainy spokoju, w której nie chcę już dłużej przebywać. Chcę wiedzieć, co się dzieje.
– Nie wiem – odpowiada mu drugi głos. Rozpoznaję je oba i nie wiem, co jest bardziej nieprawdopodobne. To, że Theo mnie zdradził czy że ten zdrajca rozmawia z Isabellą.
– Mów, bo cię zabiję! – syczy Isabella, a ja otwieram oczy. Jestem w jakiejś sali. Leżę na zimnej posadzce, ale dopiero teraz dociera do mnie jej chłód, dając przyjemne orzeźwienie. Ściany dookoła nas są przezroczyste, dzięki czemu widzę, co dzieje się za nimi. Takich szklanych pomieszczeń jest więcej, a każde wygląda jak sala operacyjna.
Rozglądam się dookoła. Na środku stoi metalowe łóżko, a obok stół na kółkach z wystającymi narzędziami. Nad łóżkiem wisi wielka lampa rażąca swoim blaskiem. Podłoga jest biała, tak samo, jak sufit, z którego zwisają jakieś kable wprost nad stołem. Nie wiem, po co, ale nie wiąże się to z niczym dobrym. I to wszystko. Nic więcej. Żadnego krzesła, żadnych szafek czy kosza na śmieci. Pustka, która pomiędzy szklanymi ścianami jeszcze bardziej przytłacza.
Przy szklanych, przesuwnych drzwiach, które są otwarte, stoi Isabella. Coś ściska mnie w środku na jej widok. Pochyla się nad kimś. Nad Theo, który patrzy na nią z błaganiem w oczach. Nie rozumiem, co się dzieje. Isabella jest przecież chora, prawda? Theo jest od niej silniejszy, sprawniejszy, młodszy. Czemu więc się jej boi?
– Gdzie Max? – Isabella potrząsa Theo z zadziwiającą sprawnością. Muszę się podnieść, dać jej znać, że żyję, że tu jestem.
– Isa, proszę. Musiałem. Nie rozumiesz, co potrafi Zed – skomle Theo i łapie ją za nadgarstek, ale Isabella strząsa jego dłoń i wtedy widzę, czemu Theo tak bardzo boi się o swoje życie. Isabella dzierży w dłoni włóczę. Jej ostrze wbite jest w ramię mojego przyjaciela – byłego przyjaciela – a on sam wygląda, jakby go ktoś nieźle poharatał. Ma poobijaną twarz, a w kącikach ust zaschniętą krew.
Staram się wstać, ale noga obślizguje się i ponownie ląduję na podłodze. Oczy Theo natychmiast zwracają się w moją stronę, ale Isabella nawet nie drgnie. Wie, że nie może sobie na to pozwolić. Chwila nieuwagi może kosztować ją życie, tym bardziej że Theo nadal jest uzbrojony. Nie rozbroiła go. Może nie zdążyła.
– Alex, zobacz co z dziewczyną – mówi do mnie nie, okazując przy tym zaskoczenia, jakby na mnie czekała. W pierwszej chwili chcę do niej podejść, ale ton jej głosu nie pozostawia wątpliwości. Przejęła dowodzenie i nie czas teraz na sentymenty. Gdyby nie to, że sytuacja jest beznadziejna, zalałbym ją tysiącem pytań, ale wiem, że na nie przyjdzie jeszcze czas, o ile uda nam się stąd wydostać.
Isabella również musi sobie zdawać sprawę, jak wiele ma mi do wyjaśnienia.
– Dziewczyną? – dopytuję i dopiero wtedy dociera do mnie znaczenie jej słów. Natychmiast spoglądam w stronę łóżka i zastygam w bezruchu. Mia. Jest tutaj, a ja czuję chwilową ulgę.
– Zobacz, co z nią. Musi się natychmiast obudzić. – Wydaje następne polecenie. Podchodzę do Mii, ale ona nadal wygląda tak, jak gdy widziałem ją ostatni raz. Jej nagie ciało przykrywa białe prześcieradło. Chcę je bardziej naciągnąć, ale jest ponacinane. Setki małych nacięć odsłaniających ciało Mii.
– Co oni chcieli ci zrobić? – Słowa same wyrywają się z moich ust, ale to nie Mia na nie odpowiada.
– Eksperymentowali. Tam masz torbę. – Isabella wskazuję głową na szary zwitek materiału pod nogami łóżka. – Ubierz ją.
Moje oczy jednak zahaczają o stół, na którym leży chyba z setka przeróżnych narzędzi chirurgicznych. Noże, skalpele, laser, szczypce i chwytaki. Nawet piła. Wszystko na swoim miejscu. Niby jak na normalnej operacyjnej sali, a jednak natychmiast coś dziwnego rzuca mi się w oczy. Każde z tych narzędzi jest zepsute w mniejszym lub większym stopniu. Noże wyszczerbione, skalpele pozginane. Nawet ostrze piły jest wygięte, jakby ktoś chciał zwinąć je o metalowy pręt.
– Ubierz ją – pośpiesza mnie Isabella. Ponownie opanowuję się, by nie zarzucić jej pytaniami. Najpierw musimy się stąd wydostać.
– Zabijesz mnie? – rzuca Theo.
Nie oglądam się na nich, tylko pośpiesznie ubieram Mię w szary roboczy uniform. Nie jest to trudne, zważywszy, że jest to jeden duży kawałek materiału.
– Nie, jeśli nas stąd wyprowadzisz.
– Stąd nie ma wyjścia, przecież o tym wiesz – mówi Theo, ostentacyjnie intonując ostatnie słowa. Nasłuchuję, czekając na reakcję Isabelli.
– A ty powinieneś wiedzieć, że zawsze jest jakieś wyjście – odpowiada, a w głosie słyszę nieskrywaną złośliwość.
– Niby skąd ma wiedzieć, skoro trzymaliście ją tyle lat w zamknięciu? – warczę na Theo, licząc, że powie coś więcej, bo ewidentnie za ich wymianą zdań coś się kryje.
– Nikt jej nie trzymał – odpowiada Theo, ale Isabella ironicznie się śmieje.
– O czym on mówi? – Odwracam się, gdy zapinam zamek i Mia już nie jest naga. Nadal jednak leży bez ruchu.
– O niczym ważnym – wtrąca Isabella, ale teraz to Theo odpowiada jej śmiechem, jakby zapomniał, że ma w ramię wbitą włóczę i jeden ruch Isabelli może pozbawić go życia.
– Tak, o niczym ważnym – powtarza za nią, wpatrując się we mnie i uśmiechając się, jakby był zwycięzcą, a nie pokonanym. Po strachu, jaki jeszcze chwilę temu widziałem w jego oczach, nie ma już śladu. A więc to wszystko było tylko grą na zwłokę. Domyślam się, że posiłki są już w drodze.
– Dlaczego, Theo? – pytam go, nie rozumiejąc, co się z nim stało.
– Dlaczego, Theo? – przedrzeźnia mnie i słyszę głuche plaśnięcie. Głowa Theo przechyla się na lewo pod siłą uderzenia.
– Gdzie Max?! – Isabella warczy na niego, oczekując odpowiedzi. Dlaczego o niego pyta? No tak, przypominam sobie, co mi powiedział. To jego ciotka. A więc to prawda.
– Zapomnij o nim – rzuca Theo i gdy Isabella zamachuje się, by znowu go uderzyć, spycha ją z siebie, wyrywając z ramienia włóczę. Isabella upada na podłogę, a Theo staje nad nią, włóczą celując prosto w serce. Chcę pomóc jej się podnieść, ale Theo przysuwa ostrze broni jeszcze bliżej Isabelli, dając tym samym znak, bym się nie zbliżał.
– Jesteście tacy głupi! – Mówiąc, rozbryzguje ślinę pomieszaną z krwią. W jego oczach kryje się nienawiść i pogarda, ale i zwycięstwo. Teraz to on ma nas na włóczy.
– Czemu to zrobiłeś? Theo? Byliśmy przyjaciółmi! – krzyczę i liczę, że ściągnę jego uwagę na siebie. I faktycznie to ja staję się celem.
– Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi! – odpowiada z furią w oczach. Nie poznaję go. Jest kimś innym. Nie starym Theo, który wstawiał się za mną i mnie bronił.
– Zjadała cię zazdrość, prawda? – Isabella mówi to z wyższością, co tylko rozjusza Theo.
– Byłeś taki ślepy! Miałeś wszystko, ale tobie było zawsze mało i mało. To ja powinienem iść na tę misję, rozumiesz? Ja! A wybrali ciebie. To mnie powinna kochać Samanta, ale mówiła tylko o tobie. Trzymała twoje zdjęcie w szafce, mimo że dostała ode mnie nasze.
– O czym ty mówisz?! – Nie umiem zrozumieć, co się z nim stało. Ufałem mu. Tylko on i Isabella byli mi tak naprawdę bliscy, a teraz on okazuje się moim wrogiem, a Isabella… Kim jest Isabella? Co tu się do cholery dzieje!
– O tym, że od zawsze chciał być tobą. Dla Rona, którego pomógł zabić, jak i dla Samanty, którą sam zabił.
Isabella jest bezwzględna. Zimna, opanowana i skoncentrowana. Widziałem ją taką tylko raz, lata temu, gdy jeszcze pracowała w Oazie, wyławiając dzieciaki. Wciąż nie umiem połączyć tych dwóch obrazów. Chorej i bezbronnej kobiety, którą widziałem zaledwie kilka godzin temu i tej teraźniejszej, bardziej zdecydowanej niż niejeden żołnierz Agencji.
Nie jestem w stanie powiedzieć nic, co mogłoby zmienić bieg wydarzeń. Wciąż nie chcę przyjąć do wiadomości, tego, co się dzieje.
– Mnie też miał zabić. Po to przyszedłeś do mojego pokoju. Miałeś pozbyć się niewygodnego świadka. Nie spodziewałeś się tylko, że nie wszystko pójdzie po twojej misji.
– O czym ty mówisz? – dopytuję.
– A myślisz, że czemu trzymali mnie pod napięciem? Bali się, że ucieknę i jako szalona baba powiem coś o Zedzie i morderstwach, za którymi stał. On i ten jego przydupas – kiwa na Theo, który wypluwa ślinę pomieszaną z krwią.
– Ona kłamie – rzuca, ale bez przekonania.
– A niby po co? Widziałam, co robicie z ludźmi, którzy byli dla was niewygodni. Wielu nagle zachorowało i trafiło na mój oddział, jako roślinki, ale tego było wam mało. Zabijaliście ich na moich oczach. Tak Theo, ty też. Widziałam cię i pamiętam, jak przychodziłeś ze strzykawką i wbijałeś ją, niby przypadkowo potykając się przy kolejnej ofierze.
Theo kręci głową, jakby chciał zaprzeczyć, ale w końcu daje za wygraną. Odsuwa się bliżej wyjścia.
– Masz rację, wiem, że stąd nie ma bezpośredniego wyjścia, bo przyprowadzałeś mnie tu na przesłuchania. Tego też nie pamiętasz?
– Nie przyprowadzałem cię na przesłuchania, ale zabiegi – rzuca i czuję w jego głosie irytację.
– To nie były żadne zabiegi, ale przesłuchania, faszerowanie lekami, by wydobyć ze mnie informacje, którymi i tak się z nikim nigdy nie podzielę.
– Jesteś starą wariatką!
– Licz się ze słowami?! – warczę na Theo. To, co powiedziała Isabella, o przesłuchaniu, o informacjach, nie dociera to do mnie. Nie umiem wyobrazić sobie, że coś jej robili, że krzywdzili ją w tych ścianach. I jestem zły. Na wszystkich. Na Isabellę również.
– Czemu nie dałaś mi jakiegoś znaku? – pytam jej. Jednocześnie robię ku niej krok, by się z nią zrównać, a w razie czego, obronić przed narastającą furią Theo.
– Naraziłabym cię na śmierć. Chciałam inaczej do ciebie dotrzeć. Wiedziałam, że jeszcze mnie odwiedzisz. Nie sądziłam, że Zed tak szybko będzie chciał się nas wszystkich pozbyć.
– Niczego nie rozumiesz – rzuca Theo, nie chcąc dłużej nas słuchać.
– Jesteś zdrajcą! – grzmię na starego przyjaciela. Wpatruję się w niego, w środku czując rozdzierający żal.
– Nie, to ty zdradziłeś i przez ciebie oni wszyscy umrą – parska, szyderczo się śmiejąc. – Zed miał od początku rację mówiąc, że Ron i reszta to mięczaki. Z tym odwiecznym czekaniem i odwlekaniem wszystkiego. Już dawno powinni przejąć Miasto i zabić Stone’a. Straciliście cztery lata.
– Ty idioto. Przecież to on za wszystkim stoi – Isabella podnosi głos, ale Theo szybko ją przekrzykuje.
– Gówno wiesz! Zed wziął sprawy w swoje ręce, zaatakuje Stone’a i to już niedługo. I wszystkie Miasta zobaczą, że Stone nic nie znaczy, a Zed jest najlepszym kandydatem na Prezydenta! I zapanuje porządek i sprawiedliwość!
– Głupcze! Będzie jeszcze większa tyrania niż teraz! – Isabella robi krok ku Theo, a ten wyciąga w jej stronę włóczę. Mam wrażenie, że zaraz w nią wystrzeli, gdy za jego plecami pojawia się dwóch żołnierzy. Stają po bokach Theo salutując mu, by po chwili mierzyć do nas z broni.
– Pilnujcie ich! – wydaje im rozkaz i wychodzi, a drzwi zamykają się za nim. Odchodzi, nie oglądając się na nas. Żołnierze cały czas nas obserwują, ale przez to, że zostali na zewnątrz, czuję się odrobinę spokojniejszy.
– Cholera! – syczy Isabella patrząc na mnie.
– Jak to możliwe? – wskazuję ostentacyjnie ręką na nią, oczekując wyjaśnień. – Czemu i po co?
– Chciałam cię chronić – rzuca z rezygnacją. Dopiero teraz widzę, że brakuje jej sił. Osuwa się na podłogę, opierając o nogę od łóżka, na którym leży Mia. Natychmiast do niej podchodzę. Wygląda to groteskowo, bo ręka Mii zwisa bezwładnie przy głowie Isabelli.
– Żartujesz sobie? Od tylu lat udawałaś chorą – mówię, siadając obok niej.
– Myślałam, że uchronię cię przed misją, że nie pójdziesz na nią, że wezmą Theo. – Jest zmęczona. Słyszę to w jej głosie. Siedzimy ramię w ramię, poranieni i zdani tylko na łaskę paranoika, który planuje przewrót. Wolałbym się nie obudzić, niż znaleźć się tu ze świadomością, że za chwilę zginą najważniejsze dla mnie kobiety. Nie mógł czekać nas inny los jak śmierć.
– Ale on o niej nic nie wiedział, bo była tajna – odpowiadam jej. Czas na pytania przyszedł szybciej, niż się spodziewałem.
– Gdyby wybrali jego, to ty byś o niej nic nie wiedział. Nie chciałam, żebyś trafił do Agencji. Żebyś mnie zostawiał – posmutniała.
– Ale ja musiałem. To była jedyna szansa, by się do niego zbliżyć.
– Do Stonehearta?
– Tak.
– Myślałam, że przez te lata zapomnisz…
– O mordercy mojej matki? Nigdy mu nie zapomnę tego, co zrobił.
Isabella przymyka powieki i poprawia się na podłodze. Skupiam wzrok na swojej twarzy, odbijającej się od metalowej powierzchni stołu na narzędzia. Mam pokiereszowaną twarz i nie muszę jej dotykać, by wiedzieć, że gdybym jakimś cudem przeżył, blizny nigdy nie pozwolą mi zapomnieć tych wydarzeń.
– Nic z tego nie rozumiem – mówię bardziej do siebie niż do niej.
Isabella wzdycha. Widzę, że jest coraz słabsza. Bladość jej twarzy zaczyna mnie niepokoić.
– Świat zszedł na psy kochanie i nic nie zapowiada, że będzie lepiej – komentuje, zamyślając się. Jej głowa delikatnie opada, zatrzymując się na moim ramieniu.
– Pytałaś o Maxa. Naprawdę jesteś jego ciotką? – przerywam ciszę.
– Mieliśmy się tu spotkać. Nie wiem gdzie jest. Nie wiem, co z nim zrobili.
Przeszłość wydaje się być bardziej skomplikowana, niż jestem sobie w stanie wyobrazić, a nasze drogi widać przecinały się o wiele wcześniej, niż myślałem.
– Może udało mu się uciec? – Chcę ją pocieszyć, ale sam nie wierzę w to, co mówię.
– Myślałam, że on nie żyje. Wszystko było na wyciągnięcie ręki.
– O czym mówisz?
– Powiedz mu… Powiedz, że nie chciałam… – urywa, a jej głowa osuwa się bezwładnie z mojego ramienia i w ostatniej chwili udaje mi się ją złapać, chroniąc przed upadkiem.
– Hej, Isabello, spójrz na mnie – mówię, odwracając się do niej. Łapię jej twarz w swoje dłonie. Isabella jest nieprzytomna. Szybko rozglądam się i dopiero teraz widzę krew rozchodzącą się po podłodze. Odchylam brzeg jej kurtki i moim oczom ukazuje się sporych rozmiarów rana po włóczy.
– O nie, nie, nie, nie – powtarzam jak mantrę, jakby słowa miały zatamować krew i uzdrowić kobietę, która zastąpiła mi matkę. – Isabello, błagam cię, spójrz na mnie – szepczę, pocierając jej policzki. Biorę głęboki oddech. Nie mogę ulec panice. Nigdy jej nie ulegałem, ale w obliczu utraty kogoś bliskiego, tracę nad sobą panowanie.
Kolejny głęboki oddech. Zaczynam rozglądać się dookoła. Na stole leżą tylko narzędzia. Muszę sprawdzić szuflady. Może będą tam jakieś opatrunki czy strzykawki z uzdrawiaczem. Układam Isabelle na podłodze, a sam przeglądam ich zawartość, ale niczego takiego nie znajduję.
– Cholera! – syczę, rozglądając się ponownie dookoła, szukając pomocy, ale przecież poza łóżkiem i stołem nic więcej nie ma. Nagle przechodzi mnie dziwne uczucie niepokoju. Wiem, że za moment coś się wydarzy i faktycznie, gdy mój wzrok zatrzymuje się na żołnierzach przed pomieszczeniem. Widzę, że korytarzem ktoś idzie, a właściwie jest prowadzony. Podchodzę bliżej szklanej ściany i z przerażeniem stwierdzam, że już gorzej być nie może. Głupi myślałem, że Maxowi się uda, że chociaż on się uratuje, ale nie, żołnierze prowadzą go, a on nie stawia oporu. Krok za nim drepcze Konstancja. Obydwoje mają uniesione w górę ręce. Są zmęczeni i z wyraźnymi śladami walki.
Gdy Max unosi głowę, nasze oczy się spotykają. Moje szukają nadziei, ale jego przepełnia pustka i nienawiść.
– Odsuń się od wejścia – instruuje głos rozchodzący się po pomieszczeniu.
– Isabella jest ranna. Pomóżcie jej! – krzyczę, ale męski głos wyzuty z emocji ponawia komendę.
– Nie odsunę się, jeśli jej nie pomożecie!
– On zginie – mówi głos. Nie wiem, kto jest jego właścicielem, bo usta żołnierzy nie poruszają się.
– Czemu myślicie, że mi na nim zależy – parskam, chwytając się wszystkiego, byle uratować Isabellę.
– A ona?
Max patrzy na mnie zdezorientowany. Rozgląda się, a gdy widzi, że jeden z żołnierzy celuje w Konstancję, krzyczy coś do mnie, ale przez szklane ściany niczego nie słyszę.
– Odsuń się, bo ona zginie, a potem on, a potem ty i Isabella oraz Mia. A tak przedłużysz im odrobinę życie, a kto wie, może nawet je uratujesz? Ty, który do tej pory miałeś życie innych za nic, nazywając ich próbkami.
Już wiem, do kogo należy głos. Nie rozumiem, czemu tylko go tak zniekształcili.
– Zed! – podnoszę głos i w tym samym momencie widzę, jak Konstancja pada na szklaną ścianę z dziwnym wyrazem twarzy, a Max krzyczy, chcąc do niej dojść, ale powstrzymują go przed tym ręce żołnierza, z którym jednak szybko się rozprawia. Drugi z nich uderza go bronią w kark i Max pada bezwładnie na podłogę, obok ciała Konstancji.
Patrzę na to z przerażeniem, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę.
– Już nie musisz się odsuwać – mówi Zed, a we mnie coś pęka. Zaczynam wrzeszczeć i uderzać z całej siły w ścianę, ale ta nawet nie drgnie. Nie przeszkadza mi to, by zacząć rozwalać wszystko dookoła. Przewracam stół, zrzucając wszystkie narzędzia na podłogę. Odbijam się z impetem o łóżko, na którym leży Mia, a ona spada z niego, ciałem uderzając o podłogę. Jej czarne jak smoła włosy rozsypują się dookoła w złowieszczym nieładzie.
Isabella leży koło niej również bez śladów świadomości. Krew, która sączy się z rany, jest coraz ciemniejsza, a ja, zamiast przestać, podejść do nich, poddaję się szałowi i walę w szklane szyby wszystkim, co wpadnie mi w ręce, aż w końcu używam tylko pięści, wypluwając z siebie wściekłość, żal i bezsilność.
Nie wiem, ile trwa to szaleństwo, ale w końcu upadam na kolana, pozbawiony sił i nadziei, że jeszcze coś się zmieni. Powinienem się opanować, być twardy, ale bez nich, bez Isabelli i Mii, nie mam po co egzystować. Zed wygrał.
Słyszę tylko, jak drzwi otwierają się, ktoś wchodzi, coś rzuca i wychodzi. Nie mam siły unieść głowy, by sprawdzić, co się dzieje. Zresztą, jakie to ma znaczenie. Myślałem, że nie żyję, ale dopiero teraz umarłem naprawdę. Wszystko poszło nie tak, a przecież nie tak miało być. Byłem tak bliski zabicia ojca, tak bliski pomszczenia mamy.
Szuranie, które dobiega mnie z lewej strony, nie wywołuje u mnie żadnej reakcji i dopiero wstrząs i słowa „Zabiję cię!” wyciągają mnie z beznadziejności, jakiej się poddałem.
Przypadek kliniczny, a schiza to ciężka choroba 😁, ale napisane ładnie. Pozdrawiam💚
PolubieniePolubienie
Dzieki;)
PolubieniePolubienie