Max
Wszedł do windy. Najzwyczajniej, jakby nic się nie stało. Wszedł i pojechał do jakiejś sali. A mnie roznosi złość i nie umiem nad nią zapanować. Co się ze mną do cholery dzieje?! Świat zaczyna kręcić się, wirować, a ja zataczam się, w ostatniej chwili przylegając plecami do ściany.
Robi mi się gorąco, a czoło momentalnie pokrywa warstewka potu.
— Dobrze się czujesz?
Czuję dłoń zaciskającą się na moim ramieniu i jednym ruchem strzepuję ją gotowy do walki.
– Ałć — syczy przeciwnik, a ja dopiero wtedy widzę, że to kobieta, może odrobinę starsza ode mnie, w brązowym uniformie z literą W wyszytą po lewej stronie, powyżej piersi.
— Przepraszam. — Prawie nie słyszę swojego głosu. Wyciągam w jej kierunku dłonie, jakby to miało ją uspokoić, ale sam nie jestem spokojny. Muszę się stąd wynieść. Muszę iść do Mii.
Odwracam się i zaczynam iść, po czym biec z powrotem do pokoju, w którym leży.
Zamykam za sobą drzwi i podchodzę do okna. Oddech mam niespokojny, a serce chce wydostać się na zewnątrz.
— Uspokój się — powtarzam sobie, ale ciało mnie nie słucha. Wyciągam dłoń, by przeczesać włosy, a gdy ją cofam, widzę jak drży. Ostatni raz, gdy tak się czułem…
Dwa lata wcześniej.
— Czytałeś to? — rzucił ojciec, kładąc gazetę na stół. — Rodzic 1 zamiast mamy i rodzic 2 zamiast taty.
— Ale co kochanie? — Mama właśnie położyła na moim talerzu pachnącego naleśnika. — Jedz Max.
— No powariowali w Federacji.
— Tony, ty też jedz, bo wystygnie. — Głos mamy był ciepły, troskliwy jak ona sama. Odkąd pamiętałem, zajmowała się domem i nami. Ojciec nie był jednak zainteresowany obiadem, a artykułem z porannej gazety.
— Przyjęli to rozporządzenie.
— O rodzicach? — Mama była nadal nieświadoma tego, do czego zmierzał tata.
— Tak kochanie — odpowiedział wzburzony, po czym zwrócił się do mnie. — Od września, poczekaj chwilę – jeszcze raz zerknął w gazetę — tak, dokładnie od pierwszego września wedle najnowszego rozporządzenia Federacji do obiegu wchodzą nowe nazwy dla rodziców. I ja już nie będę tatą, ale uwaga — tu spauzował, żeby nadać dramatyzmu wypowiadanym słowom – będę rodzicem numer 2!
Mama dopiero teraz skupiła na nim wzrok. Ja zajadałem się naleśnikiem i totalnie nie obchodziło mnie to, czym tak strasznie przejmował się ojciec.
— Poważnie mówisz? Pokaż to. — Wyciągnęła rękę w stronę gazety, a ojciec szybko jej ją podał.
— Zwariować idzie. Zaczyna im odbijać na całego. Ja rozumiem, że świat się zmienia, że była wojna, że trzeba było to wszystko jakoś odbudować. I chwała im za to, ale to, co oni robią teraz, to przechodzi ludzkie pojęcie!
— No wiesz, minęło wiele lat…
— Tak, tu masz rację. Od pierwszych założycieli minęło ich sporo, a ich następcy w Federacji, zamiast nas łączyć, to dzielą. Czytałaś o Streferach? Znowu zaatakowali. Mówią, że zaczynają współpracować z Pograniczem.
— No co ty, przecież oni się nie lubią. — Mama w końcu usiadła i nałożyła sobie pierwszego naleśnika. Ten jej spokój nieszczególnie udzielał się ojcu.
— Kochanie, i to jest właśnie najdziwniejsze. Jak to ładnie ujęłaś, oni się nie lubią, a jednak Streferzy do miast się nie przebiją, jeśli najpierw nie przekroczą Pogranicza, czyli coś w tym jest, skoro ten zamach to ich sprawka.
— To jest takie dziwne. — Mama pokręciła głową, ponownie skupiając się na posiłku. Nie wiem, czy tylko grała, czy świadomie odpychała fakty, które ojciec z taką lubością analizował i przeżywał.
— Mogę iść wieczorem do Davida? — przerwałem im tę dziwną wymianę zdań.
— Znowu? Tylko szlajacie się po ulicach, a tam jest coraz niebezpieczniej — rzucił ojciec. Wzburzenie po porannych wiadomościach nadal go nie opuszczało.
— Oj daj chłopcu przeżywać młodość — wtrąciła mama i uśmiechnęła się do mnie, gładząc moją rękę. Odwzajemniłem jej uśmiech, a potem pomyślałem, że jest strasznie naiwna i ta jej naiwność jest mi bardzo na rękę. Kilka godzin później cholernie tego żałowałem.
— A idź, tylko potem nie płacz, jak coś mu się stanie podczas tego eksplorowania młodzieńczego życia.
— Nie przesadzasz kochanie? Federacja stara się i dba o nas. Na ulicach nie jest niebezpiecznie. Trzeba tylko przestrzegać pewnych reguł. Przestrzegasz ich, prawda? – spytała mnie, a ja nie umiejąc ukryć zaskoczenia, pokiwałem tylko głową. Mama chyba po raz pierwszy postawiła się ojcu. Zawsze przytakiwała, zawsze była potulna, czasem wręcz aż za bardzo uległa. A teraz powiedziała co myśli.
Ojciec też wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, a ona jak gdyby nigdy nic wróciła do posiłku.
Gdy się z nią żegnałem, nie myślałem, że widzę ją po raz ostatni.
Wieczorem spotkałem się z Davidem i resztą chłopaków. Była nas piątka. Spotkaliśmy się u niego w domu. Po godzinie dołączył do nas jego kumpel. Widziałem go po raz pierwszy i nie polubiłem go. Był dziwny, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Nie rozmawiał z nami, trzymał się na poboczu, a wszelkie próby zagadania z nim kończyły się porażką. Ewidentnie nie chciał kontaktu, a jednak kręcił się gdzieś na orbicie.
Gdy zapytałem Davida skąd go wytrzasnął, wzruszył ramionami, mówiąc, że to jego sąsiad. To mi wystarczyło, chociaż mniej więcej kojarzyłem chłopaków z sąsiedztwa. Mimo wszystko olałem temat. I kto tu był naiwny?
To był pomysł Nowego, by pójść na stare torowisko, a my jak ćmy się na to zgodziliśmy. Nawet nie wiem, kiedy David stał na starej spróchniałej kładce nad torami. Zdążył wypić kilka Aksów, które podkradł ojcu, grubej rybie z kręgów miejskiej władzy. Nigdy nie wnikałem, kim dokładnie był jego ojciec i co robił. Tak samo było z rodzicami innych chłopaków. Nie wiele nas obchodził otaczający świat. Liczyła się tylko zabawa.
— Teraz ty Max — zawołał David, a ja powoli zacząłem wspinać się po drżących schodach. Każdy mój krok odbijał się echem i trzaskiem skorodowanej i spróchniałej konstrukcji. Nie bałem się jednak, że coś może się stać. Bo co mogło? Mieliśmy Uzdrawiacz, który Semi ukradł matce. Nie wiem kim była, ale miała dostęp do różnych specyfików, z których często korzystaliśmy. Uzdrawiacz był chyba jedynym „dobrym” z nich.
— Wow! — zawołał Carl — to się zaraz zawali! — Zaśmiał się histerycznie, licząc na przedstawienie. — Rozbujaj to!
David nie czekał na kolejne zachęty. Zaczął przechylać się od jednej barierki do drugiej, a cała konstrukcja zaczęła skrzypieć i trząść się jakby miała się zaraz rozpaść. Zatrzymałem się, ale tylko na chwilę. Adrenalina rozsadzała mi żyły, a ja chciałem, by nigdy ich nie opuszczała.
— Poczekaj na mnie! — wrzasnął Semi i szybko minął mnie, a kładka jeszcze bardziej się rozdygotała. Za nim na górę wbiegł Carl. Tommy kończył kolejnego Aksa. Za to Nowy świdrował mnie wzrokiem, gdy sprawdziłem, co robi.
— Wchodzisz czy nie? — Jego głos przeszył mnie dziwnym niepokojem. Cała zabawa natychmiast wyparowała tak, jak wypity alkohol. Gdy minął mnie i poszedł w ślady chłopaków, z wrażenia zszedłem jeden stopień. Po chwili tylko ja stałem na dole, a cała zabawa wcale nie wydawała mi się śmieszna.
Kładka już nie tyle trzęsła się, ile zaczynała rozpadać. Odpadały fragmenty balustrad, jakieś zardzewiałe śruby, ale im to nie przeszkadzało. Bawili się w najlepsze, totalnie nie zdając sobie sprawy, jak to wygląda z dołu. Byli nieświadomi, że cała konstrukcja za chwilę przestanie istnieć, a oni wraz z nią. Oprócz Nowego. On jakby chciał, by stało się coś złego. Jego spojrzenie, którym mnie obdarzył, świadomość w oczach, lekki uśmiech naznaczony szaleństwem…
— Przestańcie — wrzasnąłem, biegnąc przed kładkę. Uniosłem głowę i starałem się jakoś zwrócić na siebie ich uwagę, ale Semi, jak i pozostali bawili się w najlepsze.
— Zginiecie, David! — wrzeszczałem, ale bezskutecznie.
— Chcę zginąć — zaczął wrzeszczeć Nowy i zaraz po nim reszta chłopaków krzyczała to samo. Przerażenie, jakie mnie wypełniało, biło się z bezsilnością. Nie wiedziałem, co miałem zrobić.
— Do cholery z tym wszystkim! — rzuciłem i wyciągnąłem telefon. Wybrałem numer ojca. Niech tu przyjedzie, niech coś zrobi!
Cały drżałem, a z nerwów ciężko mi było wybrać odpowiedni numer. Co jakiś czas spoglądałem na chłopaków i sypiącą się kładkę. Płuca ściskał mi strach, że ona zaraz się rozsypie, a oni wszyscy…
I nagle potworny huk rozszedł się dookoła, a ja aż skuliłem się w sobie. Konstrukcja szarpnęło, a kumple zastygli w niepewności. Chyba musiało do nich dotrzeć, że ta wysokość i stan kładki nie wróżą niczego dobrego. Że Uzdrawiacz może nie wystarczyć.
— Okej, schodzimy — rzucił David.
Ulżyło mi, gdy wypowiedział te słowa. Nie musiałem dzwonić do ojca. Rozejrzałem się dookoła po telefon, który wypadł mi wcześniej z rąk. Schyliłem się, by go podnieść i wtedy potworny szum zagłuszył wszystko. Udało mi się tylko odwrócić głowę, by zobaczyć, jak kładka przewraca się do tyłu, wyrzucając wszystkich niczym wulkan lawę. Bez chwili namysłu ruszyłem ku kumplom, ale moja noga zahaczyła o coś i upadłem, a rozrywający ból przeszył moje ciało.
Teraz
To wspomnienie. Moje wspomnienie. Nigdy nie było tak wyraźne, tak rzeczywiste. Wcześniej było pourywanym, nawiedzającym mnie snem. Teraz stało się prawdą. Oddycham łapiąc haustami powietrze. Co się dzieje? To przez Mikroba. Przez jego odstawienie. Nie jem zainfekowanego nim jedzenia, odkąd opuściłem Agencję. Wspomnienia starego życia, których zostałem pozbawiony, wracają. I wiem już, że nawet gdybym nie chciał, zostałem skazany. Najpierw na zapomnienie, teraz na odzyskanie wspomnień.
Chwilę zajmuje mi dojście do siebie, o ile będzie to kiedykolwiek możliwe. Gdy ponownie rozglądam się po pokoju, Mia nadal wygląda, jakby tylko odpoczywała.
— Mia? — wypowiadam jej imię, jakby to miało ją zbudzić, ale nic się nie dzieje. Podchodzę bliżej i siadam na krześle obok, łokciami wspierając się o jej łóżko. Łapię jej dłoń i delikatnie ją głaszczę.
— Chciałbym, żebyś się obudziła, żebyś przemówiła do mnie, żebym mógł zobaczyć twój uśmiech. — Robię głęboki wdech, bo sam nie wierzę, w to co zaraz powiem. — Ale cieszę się, że tego nie widzisz, tego nowego świata, tego, co się dookoła dzieje. Nie znam go, nie pamiętam go takim, jakim opisują mi go tutaj. — Przerywam, opuszczając głowę i czołem dotykając naszych splecionych dłoni.
— Wiele się zmieniło przez te dwa lata, ale najbardziej chyba zmieniłem się ja. A może nic się nie zmieniło, tylko ja tego wszystkiego nie dostrzegałem? Jak moja mama? Matko, nawet nie wiem, co się z nią stało, co z ojcem?
Czuję się rozbity, przytłoczony tym, co dzieje się dookoła i tylko obecność Mii nie pozwala mi się poddać. Serce nadal wali mi w piersi, nie zwalniając nawet odrobinę.
Staram się układać sobie w głowie wszystkie nowe fakty. Już nie pracuję dla Agencji, Alex nie jest moim szefem, a mój umysł pozbawiony ograniczeń wynikających z przyjmowania Mikroba, wariuje wystawiony na te wszystkie bodźce.
Powiedzieli, właściwie Emma, ruda pielęgniarka, że organizm będzie się oczyszczał około tygodnia i to tylko dlatego, że przyjmuję specjalne leki przyspieszające ten proces. Normalnie zajęłoby to miesiąc. Tyle to świństwo utrzymuje się w organizmie od ostatniej aplikacji. Tyle czasu potrzebuje organizm, żeby zacząć normalnie funkcjonować, bez ograniczeń zachowawczych, jakie wprowadzał Mikrob, bez otępienia. Niezłe zabezpieczenie Agencji, gdyby ktoś ominął jakiś posiłek.
Może dostawałem za małe dawki, bo gdy myślę o przeszłości, analizuję swoje zachowanie, nigdy nie byłem aż tak sztywny, tak emocjonalnie ubezwłasnowolniony, jak reszta. Właśnie dlatego znalazłem wspólny język z Mią. Byłem ciekawy, jak funkcjonuje Agencja, czym się zajmuje, co dzieje się poza jej murami. Tylko dzięki ostrzeżeniu Mii nie poddałem się tej ciekawości. Inaczej zniknąłbym jak kilku kadetów z mojego pododdziału. Może na nich również Mikrob nie działał jak należy, tyle że ich nie miał kto ostrzec.
— Jestem zmęczony tymi wszystkimi tajemnicami — skomlę jak jakiś mięczak, ale to również zrzucam na karby oczyszczania. — Wcześniej życie było takie proste, zabawa z kumplami, dom, nauka, której nigdy nie lubiłem, piłka, życie nastolatka. Zabrali mi to, wiesz? Wszystko. Mogli mnie tam zostawić. Nie byłem samobójcą. Teraz to wiem. Przypomniałem sobie. Nie wiem, czemu wzięli mnie za samobójcę. Czemu mi to wmówili? To chore. Ja się tylko potknąłem. Uwierzysz? Głupie potknięcie. Nadziałem się na coś ostrego i po życiu. Durny przypadek — kręcę z niedowierzaniem głową — a oni mnie zabrali, przywrócili do życia, zrobili ze mnie żołnierza, maszynę do zabijania. I to w imię czego? Kłamstw Alexa, że Gen M istnieje. Nie wierzę mu mimo wszystko — parskam na wspomnienie tych wszystkich bajeczek, jakimi mnie karmił — i nigdy mu nie uwierzę, bo jest kłamcą, manipulantem i powinien zginąć. Miałaś rację, że trzeba było go zabić już wcześniej.
Ta myśl uderza we mnie ze zdwojoną siłą. Mia tego chciała, a ja mogę spełnić jej życzenie i zrobię to przy najbliższej okazji.
— Tak zrobię — szepczę, przysuwając się ku jej twarzy. — Zabiję go dla ciebie.
— „Nie” — to słowo pojawia się w mojej głowie niczym intruz. Rozglądam się dookoła, szukając właściciela głosu, ale w pokoju nadal jesteśmy z Mia sami.
— Co jest? — Czyżby mnie obserwowali? No tak, to takie oczywiste. Podsłuchują, a ja głupi właśnie zdradziłem im swój plan.
— „Max, nie możesz go zabić. On jest moją jedyną nadzieją”.
Drgam, puszczając dłoń Mii, bo to jej głos rozchodzi się w mojej głowie.