Egzekucja. W końcu. To na nią tyle czekałam. Na ten moment, w którym Alex zapłaci za to, co zrobił mojej rodzinie. Czy nie powinnam czuć ulgi? A przynajmniej spokoju? Czy to widok skrępowanego Maxa sprawia, że nie czuję satysfakcji ze śmierci mojego wroga? Czy te uczucia się równoważą, powodując wewnętrzną pustkę?
Przyglądam się Alexowi. Jest poraniony i widać, że są to świeże ślady po przesłuchaniu. Najwyraźniej Streferzy zupełnie nie różnią się od Agencji. Myślę, że oni wszyscy niczym się od siebie nie różnią. Cały Nowy Świat jest zainfekowany. Matko, o czym ja myślę? To nie moje myśli!
— „Słyszysz ich? Widzisz, jak są zakłamani? Gdyby hipokryzja mogła niszczyć ściany, już bylibyśmy wolni”.
— Przestań — szepczę, patrząc na Alexa. To jego myśli, jestem tego pewna. Alex powoli obraca głowę i otwiera oczy. Cała jego twarz jest zakrwawiona, dopiero teraz widzę, że ran jest więcej i są głębokie. Nie byli dla niego mili. I dobrze.
Nagle zewnętrzną ciszę przerywa kobiecy głos. Valerie.
— Rozpoczynamy egzekucje. Skazani to — Valerie milknie na chwilę, chcąc dodać patetyczności całej tej szopce, w której muszę brać udział — Alex Voge, dotychczasowy dyrektor do spraw obrony w Departamencie Obrony Nowego Świata. Przewinienie. Utworzenie tajnej jednostki specjalizującej się w zabójstwach na zlecenie.
Słyszę, jak Alex zaczyna się śmiać, właściwie chrypieć, bo nie można nazwać tego śmiechem. Imitacja śmiechu przechodzi w kaszel. Widzę krew w ślinie, która znaczy podłogę.
— Robercie Stonehart, teraz byłaby twoja kolej. — Alex syczy niewyraźnie słowa, a ja nie mogę uwierzyć w to, co słyszę. Robert Stonehart wydał na nas wyrok? To jego głos pozwolił na egzekucję. Głos prezydenta naszego Miasta? Co tu się dzieje?
Valerie nie przerywa wyliczanki, jakby Alex zupełnie nic nie mówił. Jestem pewna, że go nie słyszą. Ja tak.
— Mia Whitehouse. Dowódca tajnej jednostki specjalizującej się w zabójstwach na zlecenie.
— „Widzisz, jak pięknie to ujęli? Zostałaś dowódcą”
— Zamknij się! — mówię, ale wygląda to, jakbym irytowała się na słowa Valerie. A ta niezmienionym głosem kontynuuje oskarżenia.
— Przewinienie: typowanie ofiar, planowanie i prowadzenie akcji likwidacyjnych.
— To jakieś brednie! — Teraz naprawdę krzyczę, odwracając się ku prawej stronie. Słyszę westchnienia, bo wiem, że widzowie są zaskoczeni moją reakcją. Tym, że wiem, gdzie są.
— „Żadne brednie. To ich prawda. Chcą nas zabić, bo robiliśmy dobrą robotę, bo im zagrażaliśmy. Nie widzisz tego? Boją się nas, boją się ciebie. Są tak zakłamani, że wymyślają przeciw tobie nieprawdziwe zarzuty, byle w świetle prawa cię zgładzić. Obudź się Mia”.
— O czym ty mówisz? — Podchodzę do części, gdzie siedzi Alex. — Zabijałeś, bo ubzdurałeś sobie, że kogoś ratujemy! Że ratujemy świat!
— „Bo ratowaliśmy i nadal będziemy to robić”.
Kręcę z niedowierzaniem głową. Alex to chory człowiek. Nawet, teraz gdy chcą go zabić, gdy jego plany się posypały, on nadal wierzy w ich sens i powodzenie. Nie widzi tych wszystkich rurek wczepionych w jego ciało? Ja je widzę, jak sunął po podłodze, jak wiją się, jak czekają, by popłynęła nimi trucizna, która wykona za mnie brudną robotę i uśmierci Alexa. I biedny Max, którego ma spotkać podobny koniec. Podobny, bo do niego nie są podczepione żadne rurki. Widać chcą go uśmiercić w inny sposób. Tylko Maxa mi żal, ale nie robię nic, by go uratować. Muszę zobaczyć, jak umiera mój kat, poświęcając moją miłość. Przytępione uczucia nie oddają żalu, jaki powinnam czuć. Jestem jedynie świadoma, że powinnam teraz z tego powodu cierpieć. Świństwo, którym zainfekował mnie Alex, zmienia mnie powoli w maszynę, ale nie zamierzam z tym wałczyć. Niech go w końcu zabiją!
– Max Skyland, zastępca Mii Whitehouse. Przewinienie: zabójstwo czterdziestu dziewięciu czołowych obywateli Nowego Świata.
Widzę, jak Max odzyskuje świadomość. Otwiera oczy i powoli ogarnia to, co go otacza. Nie reaguje jednak. Jest podatny na to, co mu podali. To lepiej. Nie będzie świadomy, że nawet nie próbowałam uratować mu życia.
— „Pozwolisz mu umrzeć? Tyle dla ciebie poświęcił, a ty skażesz go na śmierć?”
— Wszystko jest warte twojego unicestwienia.
— „No cóż, więc ja go uratuję. Jesteście mi potrzebni obydwoje”.
Kręcę głową, a głos Valerie kończy wyliczankę.
— Zostaliście skazani w imieniu Federacji Nowy Świat na karę śmierci poprzez: ty Alexie Voge, podanie trucizny. Maxie Skyland, poprzez zagazowanie. Mio Whitehouse poprzez skierowanie na badania i rozczłonkowanie w celach naukowych.
— „Chcą cię zobaczyć od środka, głupki. Strata czasu”.
— Zaraz zginiesz. — Uśmiecham się do siebie, jakbym nie słyszała tego, co chcą ze mną zrobić. Alex uśmiecha się do mnie. Nagle jego oczy rozbłyskują, skrzą złotem i czuję, jak i ze mną coś się dzieje.
— Aktywacja! — krzyczy, a ja sztywnieję i już wiem, że przestaję panować nad własnym ciałem. Kolejne ruchy są niczym schemat. Dokładnie zaplanowane przez Alexa. I na nic zdają się jakiekolwiek próby walki. Nie mam z czym walczyć. Bo jakaś cześć mnie chce tego. Chce go uwolnić!
Podchodzę do szklanej ściany dzielącej mnie i Maxa, i uderzam w nią dłońmi, po czym napieram z całej siły i czuję, jak ta zaczyna drżeć, aż w końcu pojawiają się pęknięcia zwiastujące jej rychły koniec.
— Odsuń się, słyszysz? — Dochodzi mnie głos Valerie i może bym jej posłuchała, ale coraz bardziej poddaję się uczuciu, jakie świdruje mnie od środka. Muszę uwolnić Alexa. To czemu najpierw ruszam po Maxa?
Odsuwam się w momencie, gdy szklana konstrukcja zapada się pionowo tak, jak pomyślałam, że powinna zrobić. Unoszący się pył z odłamków utrudnia oddychanie, dlatego zakrywam dłonią nos i przechodzę przez przeszkodę wprost do Maxa, którego dotykiem stawiam na nogi. Nie wiem jak, ale tylko dotyk wystarcza, by zerwał bransolety. Jego wzrok jest jednak pusty. Jakby zahipnotyzowany.
Wtedy to samo robię ze ścianą dzielącą nas i Alexa. Dotykam, a ta zapada się i przestaje być przeszkodą. W tym momencie pojawiają się żołnierze i ostrzeliwują nas kulami ze środkiem rozbrajającym. Rana po nim nie chce się goić i zawsze pozostawia ślady, nawet po użyciu uzdrawiacza, który potrafi przywrócić skórze poprzedni wygląd. Próżna myśl, żeby tylko nie trafili mnie w twarz, przelatuje mi przez głowę i znika pod naporem rozkazów mojego największego wroga.
Czuję, jak kule uderzają we mnie i dopiero po sekundzie orientuje się, że wszystkie one lecą w moją stronę, mimo że lufy żołnierzy są skierowane w stronę Maxa i Alexa. Za to w mojej głowie króluje jedna myśl, chronić Alexa, chronić Alexa…
Nie zastanawiam się jednak jak to możliwe, po prostu idę dalej, jakby mnie one nie raniły, zresztą nie czuję bólu, jedynie uderzenia. Max podtrzymuje Alexa, a ja sunę, rozbijając kolejną ścianę, tą, za którą siedzą widzowie. Nie rozumiem, czemu jeszcze nie uciekli. Skanuję szybko wnętrze, ale nie ma w nim Roberta. Wiem, że po niego miałam tu przyjść.
Spoglądam na żołnierzy, którzy nie zaprzestali ataku, jednak nie podchodzą bliżej. Oprócz odgłosu wystrzałów słyszę odgłos rozsypywanych naboi. Patrzę pod nogi i widzę, że wszystkie, jakie na mnie trafiają, odbijają się tylko i upadają na ziemię. To dlatego jeszcze żyję. I wtedy robię głęboki wdech i przesuwam w powietrzu dłonią, a za nią podążają leżące na podłodze naboje. Unoszę dłoń, wpatrując się w przerażone oczy żołnierzy.
— Wyjść — mówię i nie poznaję mojego głosu. Jest zmieniony, nienaturalny, jakby naznaczony echem, którego nie powinno tu być. Żołnierze wycofują się. Nie będą mieli drugiej szansy. Za moimi plecami podąża Maxa, prawie że wlekąc Alexa. Nie muszę go naprowadzać. Idzie za mną jakbym prowadziła go na smyczy. Wychodzimy z pomieszczenia na korytarz. Nikogo tu nie ma. Kieruję się więc ku wyjściu, dziwnym drzwiom, przez które się przenika. Dopiero za nimi dostrzegam uzbrojonych żołnierzy. Ci jednak są inni i mają inną broń.
Dostrzegam Deana i Valerie oraz panikę na ich obliczach. Nie spodziewali się tego, bo skąd. Sama bym się nie spodziewała tego, że będę chciała ratować Alexa, a ta myśl jest wręcz obsesyjna.
Nie przechodzę przez drzwi, a jedynie zatrzymuję się przy nich.
— Nie wiem, jak to działa — rzuca Alex. — Nie przechodź przez to.
Nawet nie kwestionuję jego słów. Zresztą nie musiał niczego mówić. Przejął nade mną pełną kontrolę i robię, co pomyśli, a jego myśli kierują mnie ku ścianie po prawej stronie. Uderzam w nią. Jestem dobra w rozwalaniu ich. Zaśmiałabym się na tę myśl, ale nie mam na to czasu. Ściana rozsypuje się przed nami i naszym oczom ukazuje się wolna przestrzeń. Nie sądziłam, że tuż za nią jest wolność. Jakie to ironiczne, że tylko coś takiego dzieli skazańców od tej tak pożądanej wolności.
To, że otacza nas wojsko, jest oczywiste i zastanawiam się, jak to sobie obmyślił Alex, bo nie widzę wyjścia z tej sytuacji. Otacza nas masa ludzi i wycelowanych w nas luf. Jeśli wszystkie mają trafić we mnie, to nawet to, że jestem kuloodporna, nas nie obroni. Za moment zasypią nas nabojami, w których zwyczajnie utoniemy.
I wtedy pada na nas wielki cień. Spoglądam w górę i wiem już, że to nie chmura, a powietrzny statek. Wylatują z niego małe puszki. Gdy tylko uderzają o podłoże, rozpylają ciężki, czerwony dym. Oczy Alexa, a zapewne i moje, święcą w nim niczym latarnie. W jednej chwili czuję, jak na moim pasie zatrzaskuje się uprząż, a w drugiej ta sama uprząż unosi mnie ku statkowi. Mnie, Maxa i prawie nieprzytomnego Alexa.