Alex
Szybkim krokiem przemierzam korytarz. W głowie wciąż wiruje pełno pytań, a ja nie mogę pozbyć się uczucia kompletnego zaskoczenia. To, co stało się z Maxem, jest dla mnie totalnie niezrozumiałe, jak i to, że zna Isabellę. Powiedział, że to jego ciotka i żałuję, że nie mogłem go o to wypytać, ale Max ma rację, muszę sprawdzić, co dzieje się z Mią. Tym bardziej, jeśli Zed się nią interesuje. Gdybym tak mógł się rozszczepić.
Impuls postawi Maxa na nogi i będzie jeszcze czas, by wszystko wyjaśnić. Teraz muszę sprawdzić, co wymyślił Zed. Jestem na niego wściekły. Na siebie również. Powinienem przewidzieć, że coś będzie kombinował.
A pomyśleć, że jeszcze kilka godzin wcześniej zupełnie co innego zaprzątało mi głowę.
Wieczór, dzień wcześniej.
Odłożyłem swoje rzeczy do pokoju. Wziąłem prysznic i się ogoliłem. Przeglądając się w lustrze, nie dostrzegłem już zmęczonej twarzy czy podkrążonych oczu. To nie miało znaczenia. Przytłoczyła mnie dziwna pustka, którą ciężko było mi zrozumieć.
Czułem się jak uciekinier, mimo że nie uciekałem, a wróciłem do domu, bo tym było dla mnie Centrum.
Wypuściłem głośno powietrze i skończyłem rozmyślania, które do niczego nie były mi potrzebne. Były wręcz oznaką słabości, a ja w końcu nie byłem słaby.
Przebrałem się w czyste ubranie i wyszedłem z pokoju. Samanta już trzy razy wzywała mnie poprzez komunikator, a przecież po niej miałem jeszcze partyjkę z Theo.
Przechodząc jednym z dolnych korytarzy, niedaleko pokojów Mii i Maxa, skręciłem w lewo i nawet nie zorientowałem się, jak zamiast przed pokojem Samanty stanąłem przed salą, w której powinna być Isabella. Sprawdziłem to uprzednio na komunikatorze. Wciąż uczyłem się nowego rozkładu w części szpitalnej Centrum.
Wielka szyba oddzielająca pacjentów od prawdziwego świata, tym razem pokazywała moje odbicie. W sali musiało być ciemno, ale mimo to wszedłem do środka. Miałem pełen dostęp do tego miejsca z racji bycia Generałem. Nawet jeśli Isabella już spała, chciałem dowiedzieć się o jej stan.
– W czymś pomóc Generale? – Po pomieszczeniu rozszedł się kobiecy głos. Jego właścicielka znała moją tożsamość, ponieważ czytnik linii papilarnych umieszczony na klamce natychmiast wprowadził moje dane do systemu sali.
– Isabella Gandolv – rzuciłem, rozglądając się dookoła.
– Przykro mi. Obiekt śpi – odpowiedziała grzecznie wysoka brunetka. Zauważyłem, że ciężko było jej powstrzymać ciekawość. Wpatrywała się w moje oczy z pewną nieśmiałością, co jakiś czas spuszczając wzrok.
Nie każdy widział żołnierza Agencji na żywo. Pracownicy Centrum, zwłaszcza ci z sektora administracyjnego, w realnym życiu nie mieli z nimi zbyt wiele do czynienia. Co innego sektor szpitalny czy militarny. Widać Alicja – takie imię widniało na plakietce – była tu nowa.
– Obiekt? – zapytałem, przeszywając ją wzrokiem. Wiedziałem, że moje oczy skrzą, jakby odbijało się w nich słońce.
Alicja spurpurowiała, wyczuwając moją niechęć do takiego określania pacjentów. Przełknęła ślinę i poprawiła nerwowo włosy.
– No śpi – rzuciła pośpiesznie.
– Nie uczą was szacunku do drugiej osoby? – Nie zamierzałem być miły.
– Przepraszam, ja nie chciałam… – urwała spanikowana.
– Dobrze, powiedz mi, jaki jest jej stan. Ma przebłyski świadomości?
Medyczna wystukała coś na przenośnej matrycy i pokręciła głową.
– Przykro mi. Kontakt urwał się całkowicie cztery lata temu.
– Kiedy? – Zmroziła mnie ta wiadomość. Cztery lata temu zaczęła się moja misja. A przecież wtedy Isabella miała jeszcze spore przebłyski świadomości. Jak mogła stracić je tak nagle?
– Za miesiąc będzie dokładnie cztery lata.
– Chcę się widzieć z lekarzem prowadzącym – rzuciłem. Alicja była tu tylko żywym przekaźnikiem informacji i podejrzewam, że gdyby nie matryca, niewiele wiedziałaby na temat pacjentów.
– Będzie rano.
– Nie macie nocnej zmiany?
– Jest, ale tylko w przypadku, gdy się coś dzieje, a tu się nic… nie dzieje. – Wypuściła powietrze, wzruszając ramionami, jakby chciała mnie za to przeprosić.
– Gdzie jest jej pokój? Chcę ją zobaczyć.
– Oczywiście – odpowiedziała pośpiesznie. – Proszę za mną.
Sala była spora. Po prawej i lewej stronie znajdowały się fotele, krzesła, kanapy, wszystko potrzebne, by spokojnie usiąść i dumać w swoim ograniczonym świecie. Trafiali tu pracownicy, którzy skończyli już służbę, a odesłanie ich do świata zewnętrznego nie wchodziło w grę. Takie miejsce spokojnej starości, gdzie mogli czuć się bezpiecznie po latach pracy na rzecz Centrum.
Isabella stanowczo tu nie pasowała, ale choroba nie oszczędziła jej ze względu na wiek i mimo że była jedną z młodszych pacjentek, to właśnie tu było teraz jej miejsce.
– Dużo macie pacjentów?
– Dwudziestu.
– Tylko?
– Niestety w ostatnim czasie sporo z nich odeszło. Jakaś plaga śmierci – rzuciła szczerze zmartwiona.
Dalej szliśmy w milczeniu. Z sali weszliśmy w szeroki korytarz, od którego odchodziło wiele par drzwi. Wszystkie jednakowo białe, tak samo, jak ściany korytarza i posadzka. Przytłaczająca biel. Wolałem stare miejsce, gdzie było więcej kolorów i czuło się więcej życia.
– Jesteśmy – oznajmiła Alicja.
Stanąłem przed drzwiami z numerem siedem. Odruchowo chwyciłem klamkę i doznałem niespodziewanego wstrząsu.
– Co jest – syknąłem, łapiąc się za dłoń.
– Proszę uważać. To nowe zabezpieczenie.
– Napięcie? Oszaleliście? Wszystkie drzwi są pod napięciem? – warknąłem.
– No tak, ale… To przyszło odgórnie – zaczęła się tłumaczyć. Wziąłem głęboki wdech. Gdybym mógł, skręciłbym jej najchętniej kark za tą głupotę w jej oczach.
– Matko, co tu się dzieje – rzuciłem do siebie. W tym czasie medyczna trzęsącą dłonią otworzyła drzwi. Jej nic nie kopnęło. Czyli tu już nawet Generał nie miał wstępu. Coś było nie tak. Nie wiem czemu, ale czułem, że to sprawka Zeda.
– Możesz nas zostawić? – zapytałem, chociaż wolałbym, by zabrzmiało to jak polecenie.
– Oczywiście – odparła Alicja, pośpiesznie i z wyraźną ulgą się oddalając.
Wszedłem do pokoju Isabelli. Oświetlała go mała lampka zawieszona przy łóżku. Te nie było zbyt imponujące. Pojedyncze, z cienkim materacem i bez pościeli. Isabella leżała przykryta jedynie kocem. Pod głową miała poduszkę, zwiniętą w rulon i wciśniętą bardziej pod kark.
Nie zareagowała, gdy powiedziałem „cześć”.
Przeszedł mnie dreszcz i niesamowite poczucie winy. Po raz pierwszy żałowałem, że zgłosiłem się na tę misję.
Podszedłem bliżej i usiadłem na łóżku. Isabella nie przesunęła się, jej ciało nie zareagowało ani na mój głos, ani na widok, ani na dotyk, gdy złapałem ją za dłoń.
– Tak mi przykro – rzuciłem i schowałem twarz w dłoniach. Czułem przeogromny żal, złość, ale przede wszystkim tęsknotę. Isabella po śmierci mamy, była dla mnie wszystkim. A ja dla niej, bo gdy tylko Ron zabrał mnie z Oazy, poprosiła czy może przenieść się do Centrum wraz ze mną.
Ron się nie zgodził. Potrzebował Isabelli w Oazie. Chciał, by wyłapywała najlepsze dzieciaki, zanim zrobi to Agencja. W końcu Federacja i tak się nami nie przejmowała, a zaginięcia czy zgony dzieci z Oazy szybko tuszowano.
Jednak Isabella nie poddała się i wymusiła na Ronie, że chce, bym był pod jej opieką, dzięki czemu nie trafiłem do wspólnych pokojów w części szkoleniowej, tylko do mieszkania Isabelli. W dzień pracowała w Oazie, a wieczorem wracała do Centrum. W Wieży oprócz szpitala i naszej bazy znajduje się również hotel, centrum handlowe i mieszkania miejskie, które gwarantuje Federacja każdemu mieszkańcowi pracującemu dla rządu. Stąd Isabella zamiast do swojego mieszkania, przedostawała się specjalnym wejściem do bazy.
Pięć lat temu pojawiły się pierwsze objawy choroby. Isabella dostawała zaników pamięci. Nie mogła pracować. Postanowiłem, że sam się nią zajmę, ale już wtedy trwały przygotowania do mojej misji w Agencji, a stan Isabelli coraz szybciej się pogarszał. W końcu Isabella trafiła na oddział spokojnej starości. Odwiedzałem ją codziennie, aż do dnia mojego wyjazdu.
Pamiętam, jaka wtedy była i dlatego ciężko mi uwierzyć, że w ciągu jednego dnia przestała się komunikować ze światem. Chyba że… Nie, nie chciałem wierzyć, że stało się to przez moje odejście.
Rozejrzałem się raz jeszcze po pomieszczeniu. Żadnych rzeczy osobistych, żadnych mebli oprócz tego skromnego łóżka. Tu było gorzej niż w więzieniu.
– Przyjdę do ciebie jutro. Wróciłem na dobre i zabiorę cię stąd. Załatwię opiekę i nie będziesz zamknięta pod kluczem jak więzień – powiedziałem, całując ją w czoło. Poczułem straszny ból, gdy w jej oczach nie pojawiła się nawet iskierka życia, jakie kiedyś w nich gościło.
Wyszedłem, nie czekając aż medyczna, która była na korytarzu, mnie odprowadzi. Słyszałem, jak zamyka drzwi, a cichy brzęk zwiastuje przepływający prąd.
Isabella nie zasłużyła, by mieszkać w takich warunkach i zamierzałem o tym porozmawiać z Ronem. Mimo późnej pory postanowiłem się z nim skontaktować, ale nie uzyskałem dostępu. Zamierzałem iść do niego rano.
Napisałem do Samanty, że będę za godzinkę i poszedłem wprost do Theo. Wprawdzie miałem zrobić na odwrót, ale z Theo zabalowałbym pewnie całą noc, a rano chciałem pozałatwiać kilka spraw, zanim zajmę się Mią i serum. A tak u Samanty mogłem zasnąć i odpocząć, i ta opcja bardziej przypadła mi do gustu.
– No w końcu – rzucił Theo, gdy otworzył mi drzwi.
– Też się cieszę, że tu jestem – zaśmiałem się widząc mojego przyjaciela w dobrym humorze.
– Wchodź, mamy sporo do obgadania.
– Właściwie, to mam tylko godzinę – powiedziałem pośpiesznie, żeby Theo nie planował nie wiadomo czego. Miewał zawsze ciekawe pomysły i większość z nich wprowadzał w życie, nie bacząc na konsekwencje.
– Nieee – przeciągnął, robiąc zawiedzioną minę. – Chciałem cię zabrać do nowego klubu. Wiesz, panienki, zabawa, fajne cycuszki – zaśmiał się lubieżnie.
– A propos fajnych cycuszków…
– Aaaa, rozumiem – poklepał mnie po plecach – masz już jakieś załatwione na wieczór. Szybki jesteś, ale to dobrze o tobie świadczy. – Wskazał ręką, bym wszedł do środka.
– Że szybki? – Roześmiałem się. – Niektórym może się to nie podobać.
– Pieprzyć je. Ważne, że się tobie podoba – odparł i usiadł za stołem, gdzie stała napoczęta butelka niebieskiego płynu.
– Pijesz Nektar? – Popatrzyłem na pustą szklankę, na której dnie majaczyły niebieskie resztki.
– Moje cycuszki dziś nie mogły przyjść – rzucił, nie odpowiadając na moje pytanie. Nie wyglądał dobrze, dopiero wtedy to zauważyłem. Butelka stojąca na stole nie mogła być pierwszą. – Przedstawię ci ją. Nie uwierzysz, kto to.
– Nie mów tylko, że ta medyczna, co ci tyłek zszywała, jak cię postrzelili na strzelnicy – roześmiałem, się przypominając sobie tamtą sytuację. Theo przez dobry miesiąc miał problemy z siadaniem.
– Ślinka ci będzie lecieć na widok mojej kobiety. Poczekaj chwilę. – Nagle wstał i odszedł od stołu. – Zobacz, co kupiłem.
Theo postawił przede mną pudełeczko z pierścieniem w kształcie żmii.
– No nie żartuj. – Wziąłem okaz w dłonie. – Chcesz się zabezpieczyć?
– Tak – odparł dumnie. – Chcę zabezpieczyć związek.
– Poważnie? Na ile lat?
– Na pięć, ale może i na zawsze? – Puścił do mnie oko i nalał Nektaru do szklanek. – Za zabezpieczenie! – Uniósł szklankę.
– Za zabezpieczenie! – Stuknęliśmy szkłem i wypiliśmy niebieski Nektar. Miał kopa i Theo musiał nieźle za niego zapłacić, bo taka moc była w cenie.
– Widzę, że dobrze wam tam płacą. – Spojrzałem raz jeszcze na pierścień.
– Awansowałem – powiedział dumnie.
– O, a na kogo?
– Wszystko w swoim czasie.
– Czyli to, kim jest wybranka, też dowiem się w swoim czasie?
– Dokładnie, jak mówisz. – Wzniósł szklankę, spoglądając na mnie z błyskiem zwycięstwa w oczach. Tak, jakbym miał mu zazdrościć zabezpieczenia. – W swoim czasie.
Godzina minęła błyskawicznie i nawet się nie zorientowałem, jak musiałem wychodzić. Niebieski Nektar rozgrzał moje ciało do tego stopnia, że poczułem niesamowitą senność i straciłem ochotę na igraszki z Samantą. Za to ona miała jej za nas dwoje. Wprawdzie przywitała mnie z nadąsaną miną ze względu na moje spóźnienie, ale w stroju, w jakim nie chodzi się po korytarzach Centrum.
– Czekam i czekam – rzuciła i odwróciła się do mnie, ukazując gołe pośladki. Kształty miała piękne. Jędrne piersi, płaski, umięśniony brzuch, silne ramiona. Była Generałem i to również widać było w jej sylwetce. Skórę nad lewą piersią zdobiła blizna po nożu. Walka na nie nigdy nie była bezpieczna, szczególnie jeśli przeciwnik ma dłuższe ręce.
Nad prawą łopatką widniał ślad po postrzale. Pamiętam, że wtedy o mały włos, a nie wróciłaby do żywych. To właśnie Isabella uratowała jej życie.
Na prawym udzie miała świeży ślad.
– To nic takiego. Streferzy muszą się jeszcze nieźle napracować, by mnie pokonać – rzuciła, widząc jak się jej przyglądam.
– To niemożliwe – powiedziałem, zbliżając się do niej. Jej nagość pobudzała mnie, chociaż jeszcze przed chwilą nie chciałem tu przychodzić.
– Jak zawsze we mnie wierzysz – rzuciła i objęła mnie rękoma na wysokości szyi. Jej nagie piersi przyciśnięte do mojego torsu wywołały falę podniecenia. Wciągnąłem w nozdrza jej zapach i uniosłem Samantę, a ona owinęła nogami mój pas. Jej usta wpiły się w moje, a moje pożądanie rosło z każdą sekundą. Musiałem rozładować stres, zrzucić z siebie wszystko, co przykleiło się do mnie przez ostatni czas.
– Poczekaj – przerwała mi w momencie, gdy chciałem się w nią wsunąć. – Daj mi chwilkę – szepnęła, uspokajając oddech.
– Nie chcę czekać – odparłem i nie czekając na nic więcej, rozpiąłem spodnie i w nią wszedłem.
Jęknęła, ale nie opierała się. Jej palce wbiły się w moje ramiona, a oddech jeszcze bardziej przyśpieszył. Wbijałem się w nią coraz szybciej i szybciej nie umiejąc rozłożyć pożądania na dłużej. Chciałem już, teraz, szybko i bez zbędnych czułości.
– Alex – szepnęła mi do ucha i przygryzła jego płatek. Była mokra, podniecona, a ja spragniony ekstazy, jaką zawsze mi serwowała.
Chwilę później leżałem na łóżku z przymkniętymi powiekami. Z łazienki dobiegał szum wody. Samanta chciała, bym poszedł z nią, ale nie byłem w stanie się ruszyć. Czułem pełną błogość. Chciałem jak najszybciej zasnąć.
– Nie zasypiaj – szepnęła, budząc mnie z letargu. Powoli położyła się obok, naprężając swoje ciało. Nadal była nago, ale jej widok już mnie nie podniecał. Byłem zmęczony.
– Chce mi się spać – przymknąłem powieki.
– Szkoda – rzuciła i ostentacyjnie odsunęła się ode mnie.
– No nie złość się. Dopiero wróciłem, będzie jeszcze czas. – Ziewnąłem.
– No właśnie, dopiero wróciłeś – fuknęła, schodząc z łóżka.
Nie wiedziałem, o co jej chodziło, a Samanta nie zamierzała mi tego wyjaśniać. Ponownie zniknęła w łazience, po drodze zabierając rzeczy. Nigdy nie byliśmy parą. Łączył nas tylko seks i nie zamierzałem tego zmieniać ani cztery lata temu, ani teraz.
Nie było sensu tu zostawać. Nie miałem ochoty na jej fochy, dlatego powoli, ale jednak wstałem z łóżka. Powieki kleiły mi się niemiłosiernie. Nektar wypity u Theo zupełnie odebrał mi siły. Oparłem się dłonią o nocną szafkę, a ona zatrzęsła się i usłyszałem głuchy odgłos spadającej rzeczy.
W pierwszej chwili pomyślałem, że coś zrzuciłem, ale nic nie leżało na widoku. Poruszyłem szafką raz jeszcze i ponownie usłyszałem szmer. Coś było za nią. Automatycznie spojrzałem na drzwi od łazienki. Samanta nadal nie wychodziła. Ponownie skierowałem wzrok na szafkę i odsunąłem ją delikatnie, by nie robić większego hałasu. Na podłodze, oparta o ścianę, stała czarna ramka. Poznałem ją. Samanta trzymała w niej nasze zdjęcie. Nawet nie zauważyłem, że zabrakło go przy łóżku, chociaż ciężko spodziewać się, że po czterech latach wszystko tu będzie wyglądać tak samo. Mimo wszystko widząc ramkę, zrobiło mi się głupio, że tak potraktowałem Samantę.
Podniosłem ramkę i przyjrzałem się zdjęciu. Założyłem, że przez nieuwagę ramka spadła za nocną szafkę, ale patrząc na roześmiane twarze ze zdjęcia, wiedziałem, że nieuwaga nie miała z tym nic wspólnego. Przesunąłem szafkę, ubrałem się i wyszedłem, uprzednio odstawiając na właściwe miejsce zdjęcie Samanty z moim najlepszym przyjacielem.