Naznaczona: 25. Wiedzący

Alex

Powinienem iść do przydzielonej mi kwatery mieszkalnej, ale muszę jeszcze odwiedzić Mię. Ciągnie mnie do niej potrzeba spokoju, jaki czuję, gdy jest blisko.

Szpitalne korytarze wciąż są dla mnie nowością. Przez cztery lata wiele się tu zmieniło, chociażby usytuowanie szpitala Wewnętrznych. To nawet zabawne. Szpital w szpitalu. Kwatera Wewnętrznych w samym sercu Miasta 1, stolicy Nowego Świata.

Kiedy Ron pojawił się w Oazie, wiedziałem, że to moja szansa na wydostanie się z miejsca, gdzie w najlepszym wypadku zostałbym jednym ze zwykłych obywateli jednego z wielu Miast Nowego Świata. Jest ich dokładnie siedemdziesiąt sześć. Siedemdziesiąt sześć Miast na dawnych obszarach Europy i Azji. Reszta kontynentów jest bezludna, a rozmowy o nich zakazane.

Gdyby nie mama, nie wiedziałbym, że były jeszcze dwie Ameryki, Australia, Afryka i Antarktyda. Ta wiedza była i nadal jest wiedzą niechcianą. Właściwie wszystko, co wiąże się z dziejami człowieka przed Wielką Wojną, jest wiedzą wyklętą, jak mówi sam Mistrz Federacji. Nigdy nie przepadałem za tym człowiekiem, ale ma wielki posłuch u Prezydentów Federacji. Sam nie wiem czemu.

Mały, stary, brzydki, z ironicznym uśmieszkiem na pooranej zmarszczkami twarzy. Gdyby nie dekonspiracja, byłby zaraz po Prezydencie stolicy wytypowany do likwidacji. Tak, on również posiada Gen M. A tak, zostało mu trochę więcej czasu, ale tylko trochę.

Myśląc o Ronie i o Oazie natychmiast przed oczami widzę twarz Isabelli. Moja Isabella, powinienem ją odwiedzić. Zawdzięczam jej wszystko, co osiągnąłem potem, bo to ona powiedziała o mnie Ronowi. Była jego oczami w Oazie, wyławiając najlepszych potencjalnych żołnierzy Wewnętrznych. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale i Agencja miała tam swoje Oczy. Wyszukiwała dzieci, sieroty, o które nikt już się nie martwił, by wyszkolić je na swoich żołnierzy. Nie, nie samobójców. Wtedy jeszcze tego nie praktykowano. I szkoda. Uratowałoby to wiele dziecięcych żyć.

Gdy wchodzę do pokoju Mii, spodziewam się zastać warującego przy jej łóżku Maxa, ale ku mojej uciesze nie ma go. Za to ona leży ze splecionymi na piersiach dłońmi, jakby umarła. Ten widok mnie drażni, więc szybko podchodzę i kładę jej ręce po bokach. Tak lepiej.

Chwilę się jej przyglądam. Czy zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje? Czy czuje nasze połączenie? Ja ciągle je czuję i nie mogę się doczekać, kiedy ponownie z niego skorzystam, by zabić mojego największego wroga.

— Musisz się obudzić. Słyszysz? Potrzebuję cię — mówię, wpatrując się w jej śpiące oblicze. Nagle znajomy głos przerywa tę chwilę.

— Tu jesteś. 

Odwracam się, by zobaczyć uśmiechniętą twarz Theo, mojego jedynego przyjaciela jeszcze z czasów Oazy.

— Theo! — rzucam i puszczam dłoń Mii. Nawet nie wiem, kiedy ją ująłem.

— Matko, kopę lat. Czyli to prawda, już wróciłeś.

— Zdekonspirowali mnie, ale ze mną nie tak łatwo. — Uśmiecham się szeroko i jak za starych czasów zastygamy w niedźwiedzim uścisku. Szczerze cieszę się, że go widzę.

— To ona? — Theo podchodzi bliżej i przygląda się Mii. Widzę, jak jego dłoń zbliża się do jej ramienia, ale nie powstrzymuję go. Może chce sprawdzić, czy jest prawdziwa?

— Ona.

— Nie wygląda groźnie — mówi powoli, cedząc każde ze słów. Nie komentuję ich, bo nie mam w zwyczaju chwalić się osiągnięciami.

— Może wieczorne karty jak za dawnych czasów? — proponuję, na co Theo obnaża szereg równych, lekko pożółkłych zębów. Widać nadal ma upodobanie do tytoniu.

— Właśnie po to przyszedłem. Tyle lat. Nie mogę uwierzyć, że wysłali cię do tej misji. Czemu nic nie powiedziałeś?

— To było ściśle tajne.

— No tak, a ja głupi myślałem, że zdezerterowałeś. Nawet kląłem na ciebie, więc wiesz, jakby doszły cię jakieś słuchy, to rozumiesz… — Śmieje się i mruga porozumiewawczo, na co ja poklepuję go po ramieniu.

— Tobie wybaczyć jestem wstanie wszystko. To co, wieczorem?

— Wieczorem — odpowiada i powoli zbliża się do wyjścia. — Muszę lecieć, bo wiesz, mam trochę roboty w Telkomice. Mówię ci, powariowali z tym zaszyfrowywaniem wszystkiego. Dziesiąta?

— Dziesiąta.

Gdy Theo wychodzi, ja również opuszczam salę. Zanim przyjdzie czas spotkania z kumplem, trzeba zobaczyć jak miewa się Samanta.

Idę do swojej kwatery mieszkalnej. Czas się odświeżyć. Pokój nie jest duży, ale wystarczający, by pomieścić łóżko, biurko i półkę, na której jeszcze nic nie ma. Kiedyś na podobnej trzymałem notatki, jedną książkę i kamień, który zabrałem z miejsca, gdzie stał mój dom. Poszedłem tam dwa razy, kilka lat po tym, jak mnie znaleziono. Była ze mną Isabella.

Wiele lat wcześniej.

— Co my tu właściwie robimy? — Isabella nie wyglądała na zadowoloną z tego, że oddaliliśmy się od osady, z której niby pochodziłem. Nigdy jej nie wyjawiłem, że nie byłem żadnym Alexem, że moje imię brzmiało zupełnie inaczej.

— Tu mieszkał mój przyjaciel — powiedziałem bez zająknięcia, patrząc na drogę biegnącą ku wielkim dębom. Broniły dostępu do tego, co zostało po miejscu, które było kiedyś dla mnie domem.

— To dlatego znaleźliśmy cię niedaleko — rzekła, jakby odkryła największą tajemnicę mego istnienia. — Nie uciekałeś, ale szedłeś sprawdzić…

— Tak — odparłem, przerywając jej, a myślami coraz bardziej wracając do przeszłości.

— Jak miał na imię?

Z mamą często bawiliśmy się w chowanego. Stawałem za pniem, licząc, że mnie nie znajdzie, ale ona zawsze podkradała się po cichutku, a potem łaskotała mnie tak, że lądowaliśmy na trawie, ja zwijając się ze śmiechu, ona łagodnie się śmiejąc. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz wybiegnie zza drzewa, złapie mnie i przytuli, szepcząc do ucha, jak bardzo mnie kocha.

— Alex? — Ale to nie głos mamy, tylko Isabelli dotarł do moich uszu.

— Co?

— Pytałam, jak miał na imię twój przyjaciel? — powtórzyła, a ja milczałem jeszcze przez chwilę, by w końcu wypowiedzieć swoje imię.

— Steven. Miał na imię Steven.

Miałem wrażenie, że Isabella wzdrygnęła się, ale szybko na jej twarzy pojawił się wyraz współczucia.

— Bardzo mi przykro.

— Wiesz, co się tu stało? — zapytałem, wyczuwając w jej głosie żal.

— Myślałam, że wiesz… — Isabella zająknęła się, robiąc przy tym zakłopotaną minę.

— Wiem tylko tyle, ile napisali na portalu Wiedzy. Że nie żyją. Pamiętasz, nie dotarłem tu wtedy.

— Wiem tyle samo, co ty — odpowiedziała szybko, pociągając mnie za koszulkę, tym samym dając znak, że na nas już czas.

— Proszę. — Odwróciłem się ku niej. Byliśmy tego samego wzrostu, bo Isabella nie była zbyt wysoka, za to ja jak na swój wiek byłem aż nadto wyrośnięty. Spojrzałem jej w oczy z nadzieją, że powie mi coś więcej, niż suche fakty, które naprawdę znalazłem na portalu. Musiały krążyć jakieś plotki. Może jedna z nich była bliższa prawdy? Nie chciałem wierzyć, że mój ojciec jest postrzegany tylko i wyłącznie, jako nadzieja Nowego Świata. Twardy wojownik, który w imię miłości do tragicznie zmarłej żony i syna, walczy o pokój i bezpieczeństwo dla wszystkich obywateli Federacji.

Naprawdę nikt nie znał prawdy? Nikt nawet nie podejrzewał, że to nie Streferzy a on sam jest odpowiedzialny za śmierć mamy?

— Zginęli z rąk Streferów. Nic więcej nie wiem. Przykro mi, że twój najlepszy przyjaciel zginął, ale nie jestem w stanie ci pomóc — odparła Isabella, skupiając na mnie wzrok. Pokiwałem ze zrozumieniem głową, bo nie było sensu dalej jej o to wypytywać. Po raz ostatni odwróciłem się w stronę zgliszczy, nachyliłem się i zabrałem kamień leżący tuż pod moimi stopami.

— Na pamiątkę — rzuciłem, chowając kamień do kieszeni.

Wróciliśmy do Oazy. Isabella zdawała się być zamyślona. Nie zagadywała, jak to miała w zwyczaju, a ja odetchnąłem z ulgą, że nie muszę podtrzymywać rozmowy. Poszedłem prosto do swojego pokoju, który dzieliłem z siedmioma chłopakami w podobnym wieku.

Theo natychmiast usiadł na moim łóżku, przyglądając się kamieniowi, który położyłem na swojej dłoni.

— Po co ci to? — zapytał, marszcząc czoło?

— Znalazłem.

— Co to? — Zed, ciemnowłosy chudzielec szybkim ruchem zabrał mi kamień.

— Oddaj to! — krzyknąłem, na co Zed tylko się roześmiał.

— Ooo, nasza dziewczynka się zaraz popłacze. Co? Chcesz sobie z tego zrobić wisiorek? — Śmiał się i naigrywał się ze mnie, jak zwykle chcąc popisać się przed dwoma swoimi kumplami.

— Oddaj mi to — powiedziałem, zbliżając się do niego. Przez moment w oczach Zeda dostrzegłem zmieszanie. Nie spodziewał się, że ruszę na niego, zresztą sam się tego po sobie nie spodziewałem.

— Oddaj mu to. — Theo jak zwykle wstawił się za mną, ale po raz pierwszy nie potrzebowałem jego pomocy. Ta mała cząstka domu dawała mi siłę, o jaką się nie podejrzewałem, jakby ktoś nacisnął przycisk aktywujący wszelkie pokłady wewnętrznej energii.

— Ty się nie wtrącaj, bo znowu oberwiesz.

Faktycznie, Theo nie raz dostał za mnie lanie, ale nigdy nie przestawał mnie bronić przed Zedem.

Gdy Zed skupił się na Theo, zrobiłem ku niemu kolejny krok.

— Oddaj mi kamień, proszę — powiedziałem spokojnie. Zed uśmiechnął się półgębkiem, po czym rzucił kamień na podłogę, wprost pod swoje nogi.

— Masz — zaśmiał się szyderczo. — Jeśli uda ci się go podnieść, jest twój, jeśli nie, zapomnij o nim.

Wiedziałem, że coś planuje, ale zaryzykowałem i schyliłem się po kamień.

— Alex, nie rób tego — odezwał się Theo. Do pokoju weszło kilku chłopaków, a widząc, co robię, wybuchli głośnym śmiechem.

— Idiota — warknął Zed i kopnął mnie kolanem w głowę. — Jesteś kompletnym imbecylem — wydarł się nade mną, gdy upadłem zamroczony siłą uderzenia. Ból rozsadzał mi głowę, obraz zamazywał się, ale mimo tego widziałem, że schyla się po kamień. To był ten moment, gdy przekonałem się, jaką siłę dają wspomnienia.

— To — powiedziałem, w tym samym czasie łapiąc za jego nadgarstek –—jest moje!

Nie spodziewał się tego, jak i reszta gapiów. Pociągnąłem go z całej siły, aż stracił równowagę i upadł koło mnie. Nie przepełniała mnie wściekłość ani złość. Przepełniała mnie bezsilność, żal i smutek, ale przede wszystkim energia, którą chowałem gdzieś w sobie, nie pozwalając jej mną zawładnąć. Od śmierci mamy, od mojego znalezienia, nie umiałem cieszyć się życiem, być dzieckiem, być beztroski.

Zbudowałem mur i nie przebiły go do tej pory ani razy od Zeda, ani dokuczanie innych. Ale nigdy wcześniej nie chodziło o moje wspomnienia, o mój dom.

Momentalnie znalazłem się na przeciwniku. Nie czekałem, aż mnie z siebie zrzuci, albo ktoś inny to zrobi. Zacząłem okładać go z całych sił pięściami. Mocno i coraz szybciej. Aż w końcu pojawiła się krew i gdyby nie Theo, który odciągnął mnie od Zeda, to byłoby jej o wiele więcej.

— Nigdy więcej nie waż się ruszać moich rzeczy ani bić Theo — wysyczałem, zaciskając żuchwy. Oddech miałem przyśpieszony, a serce… Serca zresztą nie miałem.

— Alex — szepnął Theo. Czułem jego dłonie na moich ramionach.

— Bo cię zabiję — dokończyłem akurat w momencie, gdy do pokoju wbiegła Isabella.

— Co tu się dzieje?! Alex? Zed? Co się stało? — dopytywała, kucając przy Zedzie, który trzymał się oburącz za twarz. Spomiędzy jego palców przebijała krew.

Pół godziny później siedziałem przed gabinetem Isabelli. Chwilę wcześniej weszła do niego jakaś kobieta. Widziałem ją kilka razy, ale nie interesowało mnie kim była.

— Widziałaś obraz z kamery? — powiedziała wzburzonym głosem. Nie zamknęła za sobą drzwi, dzięki czemu mogłem wszystko słyszeć.

— Widziałam. — Isabella była spokojna.

— I jak chcesz mi to wytłumaczyć? — Kobieta wręcz napadła na nią oczekując wyjaśnień.

— Alex to spokojne dziecko… — zaczęła moja opiekunka, ale kobieta przerwała jej.

— Właśnie widziałam! Napadł na tego biednego chłopca i złamał mu nos! Słyszałam, że jest dziwnym dzieckiem, ale tego się po tobie nie spodziewałam.

— Po mnie?

— To twój wychowanek i widzę, że nad nim nie panujesz.

— Zed zaczął. To też jest na filmie.

— Zed też jest twoim wychowankiem. Na twoim miejscu już bym się nie pogrążała.

— Matyldo…

— Pani Dante, jeśli już — fuknęła kobieta, a Isabella wzięła głęboki wdech.

— Zatem pani Dante, zamierza pani złożyć oficjalne zawiadomienie? — Głos jej się zmienił, przybierając oficjalny ton.

— Zastanawiam się nad tym.

— To może czas przestać i powziąć konkretne kroki. Komisja do spraw nadzoru, jeśli się nie mylę, oczekuje na spotkanie. Będą z pewnością wdzięczni, jeśli dostaną raport jeszcze przed nim.

Po tych słowach przez moment panowała cisza, po czym pani Dante wyszła z gabinetu, a mijając mnie, posłała mi zawistne spojrzenie.

— Masz go ukarać! — krzyknęła, nawet się nie odwracając.

Zaraz za nią pojawiła się Isabella, dłonią nakazując wejść do środka. Nawet nie zdążyłem niczego powiedzieć, gdy Isabella rzekła:

— Przez ciebie stracę pracę, a teraz mów, czemu tak zawzięcie walczyłeś? — Podeszła i złapała za moją rękę, która była zaciśnięta w pięść. Tą samą, która obiła twarz Zeda. Powoli zaczęła odginać moje palce, aż w końcu ukazał jej się kamień i rany, jakie zrobiły jego nierówne powierzchnie we wnętrzu mojej dłoni, gdy bijąc Zeda, zaciskałem go z całych sił.

— Poszło o ten kamień? — Jej spojrzenie najpierw przepełnione złością złagodniało i zastąpiło je zdziwienie pomieszane ze współczuciem. 

Przeszedł mnie dreszcz. W spojrzeniu Isabelli było coś, co kazało mi wierzyć, że moja opiekunka właśnie domyśliła się prawdy i czekałem na to, co z tą prawdą zrobi. Przez chwilę wpatrywała się we mnie, jakby układała sobie w głowie plan działania, a ja zacząłem panikować.

— Chodź ze mną — powiedziała w końcu, pociągając mnie za nadgarstek.

Idąc oazowym korytarzem, wyobrażałem sobie najgorsze. Oddech miałem przyśpieszony, a serce, którego niby nie posiadałem, chciało mi w piersi zrobić dziurę i przez nią udać się na wolność. Bałem się, że Isabella odda mnie ojcu, a on dokończy to, co zaczął. Zabije mnie. A mimo to, szedłem dalej, nawet przez moment nie opierając się opiekunce.

W końcu dotarliśmy do pokoju pielęgniarek. Trafiałem tu zawsze po bójkach z Zedem, czasem sam, a czasem z Theo.

— Meg, możesz mu to opatrzyć? — powiedziała Isabella do postawnej brunetki, która najpierw zlustrowała mnie, a potem ją.

— Właśnie skończyłam z twarzą tego drugiego chłopca — odparła zniesmaczona. Widać każdy już wiedział, co zrobiłem i w ich oczach byłem najgorszym z łobuzów. — Nie powinnam tego mówić, ale dobrze mu tak — szepnęła, mrugając do mnie, a mojej opiekunce posyłając tajniacki uśmiech. Zgłupiałem. Czy ona właśnie dała nam do zrozumienia, że jest po mojej stronie?

— Użyj uzdrawiacza, proszę.

— Do tego? Szybko się zagoi. Tylko oczyszczę ranę — powiedziała Meg.

— Nie, zależy mi, żeby to jak najszybciej zostało wyleczone — dodała rzeczowo Isabella, więc Meg skinęła głową i po kilku minutach szedłem z wygojonymi dłońmi w stronę wyjścia z głównego budynku Oazy.

— Gdzie idziemy? — zapytałem w końcu, ale ona się nie odezwała. Przy bramie pokazała przepustkę i wyszliśmy na jedną z głównych ulic Miasta 1.

Isabella zatrzymała Niebieski, jeden z tych pojazdów, które służyły do zawożenia ludzi w różne miejsca. Czasami mama z nich korzystała. Szkoda, że tamtego dnia nie pojechaliśmy Niebieskim.

Szepnęła coś do kierowcy i ruszyliśmy w drogę, która zawiodła nas ponownie do osady, z której rzekomo pochodziłem.

— Proszę po nas przyjechać za trzy godziny — rzuciła do kierowcy i po chwili zostaliśmy sami.

— Czemu tu przyjechaliśmy? — zapytałem, rozglądając się dookoła. Otaczający nas las był świadkiem tragedii, jaka się tu wydarzyła. Niczego tu nie zmieniono od tamtej nocy, gdy grupa Streferów wymordowała całą osadę. Takich osad w Mieście 1 było sporo. Zawsze w leśnych terenach, z dala od centrum. My również mieszkaliśmy daleko. Podobno ze względu na pracę mamy, ale nigdy nie widziałem jej, by wychodziła do pracy. Zawsze była ze mną w domu.

— Pokaż mi, gdzie stał twój dom? — Ton Isabelli nie pozostawał złudzeń, nie było sensu kłamać.

— Wiesz gdzie — odparłem, spuszczając wzrok. Słyszałem jej przyśpieszony oddech, by po chwili poczuć jej ręce na moich ramionach.

— Czy ktoś jeszcze o tym wie?

Pokręciłem głową. Nikomu nie mówiłem.

— Powiesz komuś? — spojrzałem w jej oczy, które zdawały się być zaszklone.

— Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nigdy.

Zaskoczyła mnie. Odetchnąłem, jakbym zrzucił wielki ciężar. Musiałem zapytać.

— Jak się domyśliłaś?

— Po prostu poskładałam kilka elementów. Już samo odejście tak daleko od wioski było podejrzane. Ale znajomość chłopca mieszkającego w osadzie z synem Roberta, to było niemożliwe. Robert by na to nigdy nie pozwolił.

Na dźwięk jego imienia zesztywniałem, co nie uszło uwadze Isabelli.

— Skąd wiesz?

— Pracowałam kiedyś z twoją mamą. Przyjaźniłyśmy się, zanim się urodziłeś, zanim tu zamieszkaliście. Znałam też twojego ojca. 

Nie byłem w stanie zapanować nad łzami. Pociekły same, obnażając jednocześnie moją nienawiść. 

— Posłuchaj, wszystko będzie dobrze Alex. Wszystko się poukłada, ale twój ojciec nie może dowiedzieć się, że żyjesz.

Wciąż nazywając mnie nowym imieniem, dała mi do zrozumienia, że moja tajemnica nigdy nie wyjdzie na jaw. Za to ja musiałem zdradzić jej moją. Wiedziałem, że musi poznać prawdę o śmierci mojej mamy.

Teraz

Jeszcze chwilę wcześniej byłem w swoim pokoju, teraz stoję przed magazynem w oczekiwaniu na moje rzeczy, które oddałem tu na czas mojej misji.

— Proszę bardzo Generale. 

Małe pudło z zielonym paskiem na wieczku trafia w moje dłonie. Odkładam je na stole, by sprawdzić jego zawartość przed podpisaniem listy.

— Wszystko się zgadza? — dopytuje się niska magazynierka, podsuwając skrawek papieru.— Wszystko — odpowiadam, gdy w moich rękach ląduje kamień zawinięty w białą chusteczkę, którą dostałem od Isabelli. I już wiem, że nim odwiedzę Samantę, muszę zobaczyć się najpierw z Isabellą.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s