Naznaczona: 23. Martwy

Max

Przyglądam się Mii, ale jej usta się nie poruszają. Nadal śpi z nieprzeniknionym spokojem na twarzy.

— Mia? — szepczę, ale nie odpowiada i zaczynam zastanawiać się, czy nie mam słuchowych omamów. Mimo kilku dni tutaj czuję się zmęczony, jakby ulatniała się ze mnie energia i żadne jedzenie nie jest w stanie wyrównać jej poziomu. A może to obsesja na punkcie Mii? Żeby ją ocalić, żeby była bezpieczna?

Tak bardzo chciałbym, by tu była, świadoma, że jestem koło niej. Zabrałbym ją stąd, nieważne gdzie, byle daleko stąd. Wyjechalibyśmy i zostawili całą przeszłość, Agencję i Alexa, o ile nie chciałaby go zabić. O ile jest jeszcze gdzie jechać.

To wszystko, co mi powiedział, to co sam zobaczyłem, trafiając tutaj, jeśli to jest prawda, to świat, jaki do tej pory znałem, okazuje się być pustą fiolką po Mikrobie. Wraz z jego odstawieniem zaczyna do mnie docierać, gdzie żyję i jak popaprane jest to życie.

Rok i 10 miesięcy wcześniej.

Obudziłem się cały zlany potem. Od kilku dni męczyły mnie dziwne sny, ale nikomu o nich nie mówiłem. Nawet nie umiałbym wytłumaczyć, czemu w każdym z nich wpatrują się we mnie dziewczęce oczy.

Przetarłem twarz, ścierając kropelki potu, a mój wzrok omiótł wszystko dookoła. Długa sala na stu chłopa wypełniona była szarymi materacami, na których pod tak samo szarymi, wysłużonymi kocami leżało stu pięćdziesięciu żołnierzy Agencji. NOSków jak nas nazywano, czyli Nowych Obiektów Szkoleniowych. Ciasnota, smród, brak poczucia, że ma się własny kąt, swoje miejsce. Tego nas tu uczono. Brak przywiązania miał być naszą siłą.

Trafiłem tu zaraz po obudzeniu się w dużej, białej sali. Przyszła po mnie pani Cambell i kazała za sobą pójść. Najpierw nakazała się umyć, po czym ubrać w czarny uniform. Zrobiłem, co chciała, a gdy pojawiła się ponownie, zaprowadziła mnie tutaj. Nie wiedziałem, co się dzieje. Jedyne czego byłem pewien, to że chciałem się zabić. Nie wiem, czemu ta myśl obijała się w mojej głowie bardzo wyraźnie, ale po jakimś czasie zaczęła blaknąć, ulatniać się, aż zupełnie o niej zapomniałem. Aż do teraz. Ten sen, te oczy, to one przywołały tamto wspomnienie.

Wstałem i zrzuciłem z siebie koc. Było mi duszno i musiałem się napić. Poszedłem do łazienki, a gdy stanąłem przed lustrem, przeraziłem się swojego odbicia. Cienie pod oczami, a w nich samych resztki strachu, jaki pozostawił po sobie sen. Był tak realny, jakbym naprawdę to przeżył, ale nie mogłem sobie przypomnieć niczego ze swojej przeszłości.

Wcześniej nie zwracałem na to uwagi. Nikt z nas nie zwracał. Nikt się nie zastanawiał, czemu tu jest, co było wcześniej, jakby to było takie naturalne, takie normalne. Ja też nie często o tym myślałem, bo po co skoro mój mózg i tak nie dawał mi żadnych odpowiedzi.

Gdy wyszedłem z łazienki, nie chciałem wracać na swoje miejsce. Sala usłana śpiącymi ciałami odpychała mnie, jakbym wiedział, że tu nie należę. Zamiast powrotu wybrałem spacer. Mimo dyscypliny nikt nas tu nie trzymał na siłę. Nikt nie zabraniał wychodzić, a mimo tego nikt nigdy nie odszedł, nie uciekł. Ja też nie zamierzałem, bo niby gdzie miałem iść? Mówili nam, że nasze życie zaczęło się tu, a skoro nie pamiętałem przeszłości, to im uwierzyłem.

Wyszedłem na długi korytarz, od którego odchodziły spiralne potężne schody. Otaczająca mnie cisza, zamiast uspokajać, tylko jeszcze bardziej nakręcała wypełniający mnie niepokój. Słychać było każdy mój krok, każdy oddech, może nawet bicie serca? Nie wiem dokąd chciałem iść, byle jak najdalej od ludzi, od szarej masy zapełniającej salę.

Schody zdawały się nie mieć końca. Odchodzące od nich piętra nie zachęcały, by je odwiedzić, dlatego wspinałem się niczym na karuzeli, zataczając kolejne kręgi, aż w końcu dobiegł ich kres, a mnie przywitały metalowe drzwi, które były lekko uchylone.

W pierwszej chwili chciałem się cofnąć, jednak ciekawość była silniejsza. Pchnąłem je powoli, by przywitał mnie chłód nocnego powietrza, a czarne niebo mrugało blaskiem nieistniejących już gwiazd. Pośpiesznie rozejrzałem się dookoła, spodziewając się zastać tu jakiegoś strażnika, ale dach, płaski i przeogromny, wydawał się pusty. Wziąłem głęboki oddech i podszedłem na jego krawędź. Wysoko pomyślałem, omiatając wzrokiem rozciągające się pola treningowe. Byłem tu zaledwie dwa miesiące, a już dobrze je poznałem. Były przeogromne, zabudowane najnowszym sprzętem treningowym. Strzelnice, tory przeżycia, linowe aleje, bagna przetrwania, wszystko by przygotować nas do naznaczeń, które mamy przechodzić kilka razy w miesiącu. Pierwsze już jutro. Na samą myśl ogarnął mnie niepokój, jednak przegoniły go czyjeś kroki, które prawie strąciły mnie w przepaść.

— Chyba nie chcesz skoczyć? — Dziewczęcy głos, a za nim jego właścicielka, przerwały moją chwilę samotności. Adrenalina rozsadzała mi żyły, bo o mały włos, a runąłbym z dachu ku uciesze kilku kadetów. Kiedy ona tu w ogóle weszła? Kim była?

— Co ty tu robisz? — wycharczałem, nie chcąc dać po sobie poznać, że jej obecność aż tak mnie przestraszyła.

— To samo co ty — odparła, podchodząc bliżej. Dopiero wtedy nikłe światło księżyca przy pomocy kilku odległych lamp umieszczonych na skraju dachu, oświetliło jej twarz. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, jakbym… jakbym już ją gdzieś widział i to nie mijając na agencyjnych korytarzach, ale jakbym z nią rozmawiał, jakbym ją znał. A ona stała i wpatrywała się we mnie z jakimś dziwnym smutkiem w oczach. — Oglądam gwiazdy.

— Jesteś jedną z przyszłych dowodzących, prawda? — zapytałem, chociaż widząc skrzące srebrem oczy, było to aż nadto oczywiste. Wszyscy z nienaturalnie błyszczącymi oczami, w kolorach zbyt intensywnych, by były stworzone przez naturę, mieli nami dowodzić. Nasze treningi prowadzone były jednak osobno, przynajmniej do czasu, ale o tym nikt z nas nie myślał.

— Nie pamiętasz mnie — stwierdziła z rezygnacją w głosie.

Zmarszczyłem czoło, bo niby czemu miałbym ją pamiętać?

— Zrobiłaś coś szczególnego, że powinienem? — parsknąłem, zapominając, że dowodzącym należy się szacunek, bez względu na jakim etapie szkolenia są. Żółta naszywka na prawym ramieniu oznaczała, że trafiła tutaj w tym samym czasie co ja.

— Widzę, że zbytnio się nie zmieniłeś. Jak zawsze przyjemny. — Jej usta wykrzywił minimalny uśmiech, który jednak szybko ukryła. Była dziwna i plotła bzdury, bo niby skąd miała mnie znać, by oceniać jakiekolwiek zmiany we mnie.

— Powinienem już wracać. Ty również, jeśli nie chcesz się niepotrzebnie tłumaczyć — palnąłem i odsunąłem się od niej. Dziewczyna westchnęła, po czym zacisnęła usta, jakby się nad czymś zastanawiała.

— Tylko jak ja mam cię przywrócić? — powiedziała do siebie, a ja kompletnie nie rozumiałem, o co jej chodzi, kim jest i czego ode mnie chce. Jeszcze przez chwilę trwała w dziwnym zawieszeniu, po czym pokręciła tylko głową, odwróciła się i zostawiła mnie samego z dziwnym uczuciem pustki. I dopiero wtedy to do mnie dotarło. Te oczy, jej oczy. To była dziewczyna ze snów! Ruszyłem za nią, ale było już za późno. Rozpłynęła się na korytarzu, jakby była duchem. Stałem rozglądając się dookoła, ryzykując, że ktoś mnie złapie, że będzie dociekał, czemu nie śpię. Nie powinienem mieć żadnych problemów, jednak nie koniecznie chciałem opowiadać o moim śnie.

W końcu ruszyłem do sali, by zająć swój materac, ale do rana już nie zasnąłem. Cały czas miałem przed oczami twarz dziewczyny i te jej smutne, wręcz zawiedzione spojrzenie, a w głowie zaczęły kłębić się pytania, na które bałem się poznać odpowiedzi.

Następnego dnia zupełnie nie mogłem się skupić. Dave przywalił mi w głowę na tyle mocno, że rozciął mi łuk brwiowy, a potem poprawił, gdy zagapiłem się, nie zauważając jego kolejnego ciosu. Ale jak miałem się skupić, skoro zobaczyłem dziewczynę ze snu. Stała na antresoli obserwując ćwiczących kadetów w tym mnie. Czułem jej wzrok, ale gdy na nią spojrzałem, odwróciła głowę i wtedy Dave wysłał mnie silnym uderzeniem do lecznicy.

Dziewczyna zniknęła mi z pola widzenia, zresztą ciężko byłoby ją dostrzec przez zalewającą oko krew.

— Kto cię tak urządził? — zapytała Viv i uśmiechnęła się do mnie słodko, jak to tylko ona umiała.

— Pięść — odpowiedziałem, zasysając powietrze, gdy zszywała mi łuk.

— Zaraz będzie po wszystkim.

Viv dość często oglądała mnie w swoim gabinecie. Zbyt często za sprawą Dava. Nie lubiłem gościa, chociażby za sprawą bólu, jakiego przyszło mi przez niego doświadczyć. Wiedziałem, że starsi kadeci swoje rany goją za pomocą specjalnego środka, głupkowato nazwanego Uzdrawiaczem, ale nas, początkujących to nie dotyczyło. Mieliśmy uczyć się nie tylko technik przetrwania, ale i walki z bólem, dlatego naszych ran nie leczono hokus-pokus eliksirem, ale w tradycyjny sposób, stosowany setki lat temu, jeszcze sprzed czasów Wielkiej Wojny.

Wyszedłem pół godziny później i chciałem iść na dalszą część treningu, gdy znajomy głos zatrzymał mnie w miejscu.

— Myślałam, że masz lepszy refleks — skomentowała, stając naprzeciw mnie.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Poczułem się jak we śnie, gdy dwa srebrne księżyce wpatrywały się we mnie, stając się coraz większe i większe, w końcu pochłaniając mnie całego.

— Nie mogę uwierzyć, że mnie nie pamiętasz — rzuciła, przybliżając się do mnie. — Co oni ci zrobili? – Zmarszczyła brwi, podchodząc o krok. Gdybym chciał, mógłbym ją dotknąć, była tak blisko.

— Śniłaś mi się. Dlaczego mi się śniłaś? — palnąłem i było już za późno, by cofnąć te słowa. Dziewczyna westchnęła, uśmiechając się do siebie.

— To może jeszcze jest dla ciebie nadzieja — rzuciła, wyciągając ku mnie swoją dłoń. — Jestem Mia i chciałabym, żebyś został moim Odbiciem.

— Co? — rzuciłem, nie mając jednak szansy dopowiedzieć nic więcej.

— Mia?

Zza jej pleców niczym duch pojawił się Alex, najważniejsza tutaj osoba. Natychmiast stanąłem na baczność, zabierając wzrok z Mii.

— Chcę jego — wskazała na mnie, a Alex podszedł bliżej, przyglądając mi się uważnie. Po raz pierwszy był tak blisko mnie. Nie raz słuchałem jego przemów, czy wykładów, ale nigdy jeszcze nie miałem zaszczytu, by skupił na mnie swoją uwagę. Chociaż gdy tak na mnie patrzył, sam nie wiedziałem, czy aby na pewno to było dobre.

— Jesteś pewna? Masz jeszcze ponad rok na decyzję — powiedział, okrążając mnie niczym bydło na targu. Z bliska nie sprawiał już wrażenia, jakby każdy z nas był wyjątkowy. Wręcz odwrotnie. Poczułem się dziwnie.

— Tak, już teraz jestem pewna. Chcę, żeby to on był moim Odbiciem.

Teraz

Podchodzę do okna, licząc, że widok z niego pomoże mi się uspokoić. Wariuję martwiąc się o Mię. Zresztą jak inaczej nazwać jej głos, który słyszałem? Na szczęście umilkł. Chory psychicznie na pewno się jej nie przydam.

Za oknem rozpościera się zadziwiająco piękna panorama. To musi być co najmniej setne piętro. Nie widać życia na dole, jakby nie istniało, tym samym będąc ułudą, że świat jest jednak normalny, bez Agencji i wijącego się w niej robala w postaci Wewnetrznych, bez Federacji, Streferów czy Pograniczników. Bezgraniczny błękit przetarty białymi smugami uspokaja i mami nierealnym bezpieczeństwem. Stąd nie widać ani Pogranicza, a już tym bardziej Strefowni. Widać tylko niebo.

Ciężko go nie zobaczyć będąc w budynku, do jakiego nas przywieźli. Nazywają go Wieżą Wiary, stoi niedaleko granicy i nie można go pomylić z żadnym innym, chociażby właśnie przez ilość kondygnacji. Dawno temu była to najwyższa konstrukcja na świecie budowana ku czci jednego z dawnych bogów. Nawet nie pamiętam, jak go nazywano, bo po wojnie usunięto wszystkie zapisy, spalono książki, zniszczono wszelkie informacje na temat wyznań. To była Wiedza Niechciana, a szerzenie jej groziło karą śmierci. 

W czasie wojny, gdy Wieża przechodziła z rąk do rąk, ginęli tu wyznawcy wszelkich religii. Gdy po wojnie odrzucono kulty i religie, a Wieżę chciano zburzyć, rząd Federacji, która dopiero co powstała przez połączenie się wszystkich Miast, zostawił ją dla upamiętnienia ogromu tragedii i ku przestrodze, by na zawsze zapamiętać, do czego zdolny jest człowiek.

Dziś w Wieży znajduje się największy szpital na świecie i jak widać baza Wewnętrznych, o której Federacja nie ma zielonego pojęcia. Tak samo, jak Agencja. Inaczej już dawno nikogo by tu nie było. Ja też niewiele wiem o Wewnetrznych. Poza tym, że są przeciwko Federacji, że inwigilują Agencję, nie wiem nic. A Alex raczej mi teraz tego nie wyjaśni.

— Na co tak patrzysz? — Kobiecy głos przerywa moje rozmyślania. W pierwszej sekundzie mam nadzieję, że to Mia, ale w drzwiach stoi kobieta, którą o mało co nie zaatakowałem koło windy. Wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi.

Nie odpowiadam, bo właściwie nie wiem co mam powiedzieć.

— Jestem Konstancja i dostałam zadanie wprowadzenia cię w …

— Nowe życie? — przerywam jej, szybko milknąc, gdy zdaję sobie sprawę z ironii w moim głosie. Wcześniej nigdy bym sobie na to nie pozwolił. Pytanie tylko, czy aby na pewno ja, czy może płynący w moich żyłach Mikrob?

— W nowy dla ciebie świat — kończy, ale nie jest zła czy zniesmaczona moim zachowaniem. Wydaje się obojętna i nijaka. No tak, jestem jej kolejnym zadaniem.

— Wielu już w niego wprowadziłaś?

Na twarzy kobiety dostrzegam minimalne drgnięcie w okolicach oczu, a więc to, co mówię, nie do końca spływa po niej, jak mi się wydawało.

— Mamy sporo pracy. Na szczęście dla nas wszystkich. Ludzie zaczynają otwierać oczy na to, co się dzieje dookoła.

— A co się dzieje dookoła? — opieram się o szybę, a jej chłód przenika moje plecy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mogłem pozwolić sobie na taką swobodę. Chyba tylko przy Mii byłem sobą, ale ona teraz mnie nie słyszy, a ja nie jestem pod wpływem Mikroba i czuję to coraz bardziej.

— Chciałabym, żebyś ze mną poszedł do swojego pokoju. — Konstancja mierzy mnie wzrokiem. Ma ładne oczy, jasnoniebieskie, gdyby błyszczały, byłyby podobne do oczu Mii.

— Nie chcę wracać do pokoju — mówię niczym małe dziecko.

— Max, nic ci tutaj nie grozi. Jesteś naprawdę bezpieczny. Nie chcesz wrócić do normalnego życia? Kupić sobie własnych ubrań — wskazała na kombinezon, który dostałem z przydziału. — Zacząć pracę? Wynająć mieszkania? Odwiedzić rodziców?

Tu spojrzała na mnie wymownie, smagając ostatnim zdaniem mój umysł.

— Rodziców? — wydukałem za nią. Serce zaczęło natychmiast niesamowitą pogoń za wspomnieniami związanymi z nimi.

Rodzice. Nie widziałem ich, odkąd obudziłem się w Agencji. Nie myślałem o nich, dopóki działanie Mikroba nie zaczęło słabnąć.

— Mieszkają wciąż w tym samym miejscu. Od ciebie zależy, czy chcesz się z nimi spotkać.

— Z rodzicami? — mój mózg nie nadążał za jej słowami. Mogłem się z nimi spotkać? Po tym wszystkim?

— Z rodzicami — potwierdziła, przebijając mnie wzrokiem.

— Nie — rzuciłem przestraszony myślą, że nie zechcą mnie takiego. W końcu dla nich jestem martwy.

— Nie? — Teraz to Konstancja powtórzyła za mną. Widać zaskoczyła ją moja reakcja.

— Nie chcę się z nimi widzieć. Nie chcę, by wiedzieli o moim istnieniu.

— Ale…

— To mój wybór i go podjąłem — odparłem, chowając w sobie wszelkie rozterki.

— Myślałam tylko, że zależeć ci będzie na normalności.

— Na normalności? Mówisz poważnie? To wszystko, o czym mówił Alex, o świecie, w jakim wszyscy żyjemy, i ty to śmiesz nazywać normalnością? Pogięło cię?

Wyraz twarzy Konstancji zapowiada utratę cierpliwości i wybuch, jaki moje oczy pewnie nie widziały. Czekam na ten słowny potok kompletnie niewzruszony, a wręcz zadowolony, że ją zezłościłem, że zmusiłem do jakichkolwiek emocji, ale spodziewany atak nie następuje. Wpatruje się w kobietę, a ona na nowo zasłania emocje kurtyną wymuszonej grzeczności. Szkoda, mogło być wesoło.

— Masz absolutną rację — mówi, zaskakując mnie przekazem. — Świat nie jest taki, jaki być powinien, ale to, co robimy, może go zmienić. Pewnego dnia nie będzie Agencji ani maszyn pod kontrolą Mikroba, nie będzie Pogranicza i Strefowni, ale jeden, prawdziwy świat. Świat dla wszystkich bez względu na dzielące nas różnice. I w takim świecie może przyjść nam żyć, o taki świat walczymy, i ten świat może być również twoim domem. To jest ta normalność, w której kupisz ubrania, pójdziesz do pracy, spędzisz czas z rodziną. O taki świat pomóż nam walczyć.

Stoję i kompletnie nic nie mówię. Pokrótce zatkało mnie. Laska ma gadane, trzeba jej to oddać.

— Rozumiem — rzucam. — Ale teraz daj mi chwilę. Chciałbym zostać sam.

Konstancja kiwa głową. W oczach dostrzegam rozczarowanie.

— Może później spotkamy się w moim pokoju. Jeśli będziesz chciała — dodaję szybko, nie chcąc sprawiać jej przykrości.

— Ok — uśmiecha się. — To do zobaczenia.

— Do zobaczenia — rzucam i nie czekając na jej reakcje, odwracam się ku widokowi za szybą. Zwyczajnie peszy mnie jej spojrzenie. Konstancja odpuszcza, a świadczy o tym dźwięk zamykanych drzwi. Zostaję sam z Mią. To dla niej nie chciałem jeszcze wychodzić. Dla niej i dla opanowania zaskoczenia pomieszanego z zażenowaniem. Chyba zapomniałem, że inni też mogą o coś walczyć, do czegoś dążyć.

Podchodzę do łóżka Mii i chwytam jej dłoń. Jest ciepła i delikatna. Nowa jak całe ciało Mii. Nie wygląda inaczej, tylko w dotyku zdaje się miększa.

— Słyszałaś co mówiła? — mówię z rezygnacją w głosie. Sam już nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, co jest dobre, co złe i kim w tym wszystkim jestem ja? Siadam na brzegu łóżka, przecierając twarz drugą dłonią.

— Obudź się, proszę — szepczę bardziej do siebie niż do Mii, wciąż ściskając jej dłoń.

— „Żebyś znowu mnie denerwował?”

Jej głos rozchodzi się we mnie, dezorientując umysł. Czuję go w każdym zakamarku mojego ciała. Natychmiast podnoszę wzrok na Mię, ale ku mojemu zaskoczeniu nadal leży z zamkniętymi oczami.

— Bawisz się ze mną? — Podrywam się, stając na środku pokoju i rozglądam po nim. – To nie jest śmieszne, słyszysz?

Jestem wściekły. Nie rozumiem, czemu Alex to robi, bo jestem pewny, że to jego sprawka. Alex bawi się mną, męczy wykorzystując Mię. Tylko dlaczego?

— Odpuść sobie, rozumiesz? Wyłącz to i przestań się nade mną pastwić!

Jak może puszczać jej głos? Jest psychopatą, a my nie jesteśmy wcale bezpieczni. To kolejna z jego sztuczek, gier, do których ma taką słabość i które prowadzi od zawsze ze wszystkimi.

Podchodzę do Mii, by ją stąd zabrać, by uciec jak najdalej stąd, ale wtedy znów jej głos wypełnia mnie całego.

— „Nie zachowuj się jak idiota! To ja! I nie waż się nawet puścić mojej ręki!” — warczy na mnie w ten jedyny i niepowtarzalny sposób i już wiem, że to musi być ona. Spoglądam raz jeszcze na jej ciało i faktycznie znów jej dotykam. No tak! Porozumiewa się ze mną tak samo, jak robiła to, gdy byliśmy jeszcze w Strefowni.

Z podniecenia aż odskakuję od niej, tracąc tym samym połączenie.

— O cholera! — rzucam i znów łapię ją za dłoń.

— „Co ty? Głuchy?” — W jej głosie, którego nie słychać, a bardziej czuć niczym myśli, odbija się zniecierpliwienie.

— Dlaczego on jest twoją nadzieją? — syczę, pochylając się nad jej ciałem.

— „Co?” — rzuca, nie rozumiejąc o co pytam. — „I w głowie gadaj, a nie normalnie. Chcesz, żeby coś podejrzewali?”

— „Powiedziałaś wcześniej, że Alex jest twoją nadzieją” — powtórzyłem już w myślach.

— „No tak, to to pamiętasz, ale żeby nie puszczać mojej dłoni to już gorzej” — fuka, ale ja czuję rozbawienie. Widać w takiej rozmowie trudno ukryć prawdziwe emocje i nastrój. Chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłem takiej szczerości i jest to fascynujące.

Nagle zaczynam się śmiać. I, mimo że wydaje się to irracjonalne, nie umiem tego śmiechu powstrzymać.

— „I co ci tak wesoło?” — dopytuje Mia. — „Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłem.”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s