Dean zatrzymuje się za najbliższym rogiem budynku. Równo przystrzyżony trawnik nie pozostawia złudzeń. Za murami Agencji wszystko musi wyglądać idealnie. Ten, kto znajdzie rano wgniecione ślady po pojeździe, będzie przerażony. Kary za brak porządku są kosztowne, łącznie z groźbą zatrzymania. Część mnie współczuje sprzątaczowi, który za to odpowie, część każe skupić się na zadaniu. Wiem, co powinnam zrobić. Nauczyli mnie tego. Wielu rzeczy mnie nauczyli.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz — rzuca Dean. Jest zdenerwowany, ale i tak nieźle sobie radzi ze stresem. Większość ludzi zrobiłaby pod siebie, wiedząc, że żołnierze Agencji siedzą im na ogonie. Może dlatego też nie spodziewa się mojego uderzenia. Trafiam w odpowiednie miejsce na szyi i natychmiast Dean traci przytomność, a jego głowa opada na bok.
— Wiem — odpowiadam, mimo że on już mnie nie słyszy. Działam jak maszyna. Po wcześniejszej dezorientacji nie ma śladu. Mam cel. W końcu Dean musi wrócić do dziewczyny.
Słyszę nadjeżdżający ślizgacz. Nie mam wiele czasu. Wyciągam Deana z terenówki i przeciągam do pobliskiego budynku, po czym zrywam bandaż z rany na moim ramieniu. Nie podali mi uzdrawiacza, więc jeszcze się nie zagoiła. Zanurzam w niej palce tak, że znowu się otwiera i zaczyna sączyć się z niej krew. Rozmazuję ją na szyi, w okolicach piersi i brzucha, po czym kładę się przy pojeździe i czekam na pościg.
Nie czekam długo. Ślizgacz wyjeżdża zza rogu i widząc nasz pojazd, zatrzymuje się z impetem. Otwierają się tylko przednie drzwi. Maksymalnie dwie osoby. Albo słabo mnie cenią, przemyka mi przez głowę, albo to zaledwie pierwszy z pojazdów Agencji, co oznacza, że nie mam wiele czasu, aż zrobi się tu tłoczno.
— Tu leży — krzyczy jeden z napastników. Tak teraz o nich myślę. Nie jak o swoich, a przecież jeszcze niedawno byłam jedną z nich. Głos mężczyzny jest wysoki, prawie że kobiecy. Nie znam go, ale byłoby niemożliwością znać wszystkich żołnierzy Agencji.
— A ten drugi? — Głos drugiego żołnierza jest niski, chropowaty i nieprzyjemny.
— Pewnie zwiał jak ją postrzeliłeś. Sprawdź, czy żyje.
Chłodna dłoń dotyka mojej szyi, ale na niej nie kończy. Zamiast tego przesuwa się niżej, na moje piersi.
— Co ty kurwa wyprawiasz? — syczy Wysoki Głos. — Miałeś sprawdzić, czy żyje!
— Jeny, podotykać nie można? — wzdycha Chropowaty. — Żyje, żyje, tylko oberwała, bo cała jest we krwi. Myślałem, że jest ładniejsza. Tak się zawsze puszyła, pamiętasz? — Zgryźliwość aż spływa mu z języka.
— Nie zauważyłem — odpowiada Wysoki Głos.
— Oni wszyscy tacy byli, a teraz co? Patrz gdzie leży. Jak jakieś ścierwo, nie bohaterka.
— Zabieramy ją. — Wysoki Głos nie podejmuje tematu. Czuję jego irytację i szczerze ją podzielam.
Próbują podnieść mnie z ziemi. Rozluźniam wszystkie mięśnie i staję się niczym kamień. Ten, który próbuje wziąć mnie na ręce ma ze mną nie lada problem. Wyślizguję się i nie jest w stanie dobrze mnie złapać. Tylko na zakazanych filmach tak pięknie to wygląda, a to nie jest zakazany film.
W końcu się poddaje i woła kolegę. Obaj stoją nade mną w małej odległości. Wiem, bo już zdążyłam otworzyć oczy. To jest ta chwila. Momentalnie się wyginam i nogami podcinam pierwszego z nich. Drugi reaguje dopiero po sekundzie, a to sekunda przewagi dla mnie. Sekunda, która jemu ją odbiera, ratując moje życie. W ciągu niej pada strzał z broni, którą zdążyłam odebrać jego leżącemu koledze. Celuję prosto w kolano. Facet zostaje kaleką, tak samo, jak jego kolega, któremu kolejna kula odbiera sprawność w łokciu.
Szybko wstaję, otrzepując się z drobinek podłoża. Wtedy słyszę Deana.
— Co ty mi zrobiłaś?! — Jest wściekły i oszołomiony. Idzie powoli, ale gdy przechodzi koło rannych żołnierzy, znajduje w sobie siły, by kopnąć jednego z nich w brzuch i splunąć na niego.
— Wsiadaj — mówię, samej usadawiając się za kierownicą. Dean nie protestuje. Wiem jak się czuje. Zanim nauczono mnie jak odbierać świadomość, odebrano mi ją wiele razy, bym sama mogła poznała skutki owej przyjemności.
— Dlaczego ich nie zabiłaś? — Dean wydaje się zniesmaczony. Ruszam zostawiając żołnierzy za nami. Jeśli tylko oni nas ścigali, to mamy pościg z głowy. Ale czy naprawdę tak słabo mnie cenią?
— Bo tak robią tacy, jak ja, nie wiedziałeś? — odpowiadam bez żadnych emocji. Tak właśnie pracowałam. Umiejętność odcięcia emocji to przydatna umiejętność.
Jedziemy jakiś czas przed siebie. Nie rozmawiamy pozwalając opaść emocjom. Rozumiem, że jadę w dobrym kierunku, skoro Dean mnie nie poprawia. W końcu jednak się odzywa.
— Za lasem skręć w lewo, a przy jeziorze w prawo.
— Lepiej się czujesz? — pytam. Przez chwilę nie odpowiada. Pilnuje bym dobrze skręciła.
— Można tak powiedzieć — rzuca krótko i na nowo zalega cisza. Chciałabym dowiedzieć się więcej o całej akcji, ale o nic nie pytam. W duchu jak mantrę powtarzam słowo “przeżyj” i nie dotyczy ono mnie, a Maxa.
— Tu się zatrzymaj. — Dean pokazuje dłonią na tylko sobie znany element krajobrazu. Jest zbyt ciemno, a od wjechania w las Dean wyłączył światła, co zmniejszyło znacząco naszą prędkość i widoczność.
Stajemy i wysiadamy ze ślizgacza. Dookoła panują egipskie ciemności. Obok słyszę pohukiwanie sowy, a gdzieś przed nami odpowiada jej cykanie świerszcza. Gdy znów odzywa się sowa wiem, że to Dean i ktoś, kto na nas czeka.