Naznaczona: 26. Wyjątkowy

Max

Patrzę na Mię, na jej ciało nie­da­jące żad­nych oznak świa­do­mo­ści i pierw­szy raz cie­szę się, że Alex podmie­nił serum. Ta myśl ściera się z moją zło­ścią na niego, z nie­na­wi­ścią, jaką czuję do nich wszyst­kich, a jed­nak, gdyby nie to, nie byłoby Mii tutaj i mnie pew­nie też by nie było.

– „To naprawdę ty. ” – Myśl poja­wia się w mojej gło­wie i wiem, że ona ją czuje i poznaje. Cie­szę się, że jest, że mogę się z nią poro­zu­mieć, że nie jest już tylko bez­władną rośliną. – „Nie wie­rzę” – uśmie­cham się, mimo że Mia nie widzi tego.

– „Pra­wie” – odpo­wiada w ten sam spo­sób, w jaki zada­łem jej pyta­nie. Wystar­czy nam dotyk, by nasze myśli łączyły się ze sobą. – „Jesz­cze odro­binę mi bra­kuje”. – Czy ona się śmieje?

– „Prze­pra­szam…” – rzu­cam, chcąc wszystko wyja­śnić.

– „Prze­stań” – prze­rywa mi, jakby wie­działa, co chcę powie­dzieć. – „To nie twoja wina. Nie mogłeś wie­dzieć, że nas zdra­dzą”

Tak, prze­peł­nia mnie złość i teraz już ją rozu­miem. Wszystko poto­czyło się nie tak, jak powinno. Zau­fa­łem ludziom, któ­rzy nas zdra­dzili, któ­rzy ska­zali nas na śmierć. A świa­do­mość, że gdyby nie Wew­nętrzni, nie Alex… Nie chcę mu nic zawdzię­czać.

– „Naj­waż­niej­sze, że żyjesz. ” – Moc­niej ści­skam jej dłoń. Chcę by mnie czuła.

– „Ty też zaczniesz. To tylko kwe­stia czasu. ”

Chciał­bym w to wie­rzyć, ale nie potra­fię. Nie umiem myśleć o przy­szło­ści, ale o tym, co jest teraz.

– „Coś cię gry­zie. Co?” – dopy­tuje Mia. Czuje moje emo­cje i nie ma sensu klu­czyć i ukry­wać przed nią prawdy.

– „Dla­czego uwa­żasz, że Alex jest twoją nadzieją?” – Muszę to wie­dzieć.

– „Chyba nie jesteś o niego zazdro­sny?” – pyta, ale jak mam nie być. Uzdro­wił ją, wspo­mniał o ich zależ­no­ści. Oczy­wi­ście, że jestem zazdro­sny. – „Nie musisz. ”

– „Nie czuję już two­jej nie­na­wi­ści do niego. Jesz­cze nie­dawno chcia­łaś go uśmier­cić całą sobą, a teraz mówisz o nadziei. To dość duża zmiana, nie sądzisz?”

– „Nie umiem tego wyja­śnić. ”

Czuję jej zmie­sza­nie i nie­pew­ność, ocze­ki­wa­nie na emo­cje, które nie nad­cho­dzą. Jakby obwi­niała się, że wraz z prze­mianą zostały jej ode­brane.

– „Jak­bym stra­ciła cel albo ni­gdy go nie miała. ”

Przez moment się nie komu­ni­ku­jemy. Sły­szę jakieś zamie­sza­nie na kory­ta­rzu i pusz­czam dłoń Mii, tra­cąc z nią kon­takt. Wyglą­dam na kory­tarz, ale po cen­trum zamie­sza­nia nie ma już śladu. Gdy do niej wra­cam, kładę dłoń na jej czole, gła­dząc jej włosy. Odgar­nia­jąc je, dostrze­gam po lewej stro­nie, u nasady jak pasmo jej wło­sów zmie­niło kolor z czar­nego na srebrny. Zale­d­wie cen­ty­metr, ale róż­nica jest zna­cząca i przede wszyst­kim musiała zajść po przy­by­ciu tutaj.

– „Czemu nie chcesz odwie­dzić rodzi­ców?” – pyta Mia. Wspo­mnie­nie ich spra­wia, że kolor wło­sów scho­dzi na drugi plan.

– „Bo…” – ury­wam, ponie­waż nie wiem jak to nazwać.

– „Chcia­ła­bym zoba­czyć moich” – rzuca Mia i dociera do mnie jej smu­tek.

– „To nie jest tak, że ja nie chcę. Co mam im powie­dzieć? Hej, wró­ci­łem? Zresztą przez dwa lata byłem w Agen­cji, nie jestem już tym samym Maxem, który wyszedł wtedy z domu. ” – Nagle wspo­mnie­nie, gdy ostatni raz widzia­łem rodzi­ców, ude­rza we mnie z niesamowitą ostrością, z milio­nem szcze­gó­łów, które zatarł Mikrob.

– „Pamię­tasz” – zauważa Mia.

Oddech przy­spie­sza, a kro­pelki potu osa­dzają się na moich skro­niach. Prze­ły­kam ślinę i przy­my­kam powieki. Nie­przy­jemny ucisk ata­kuje płuca.

– „Max, spo­koj­nie, to zaraz minie” – uspo­kaja mnie Mia, czu­jąc każdą prze­szy­wa­jącą mnie emo­cję.

– To Mikrob – mówię na głos i jed­no­cze­śnie zabie­ram dłoń z czoła Mii. Muszę usiąść, więc osu­wam się na podłogę, ple­cami opie­ra­jąc się o łóżko.

– Max? – Głos Kon­stan­cji wibruje mi w uszach. Jest mi duszno. Zaraz zwy­mio­tuję. – Wytrzy­maj chwilę – sły­szę i czuję jej dłoń na mojej dłoni. – Gdzie jest ten pie­przony apli­ka­tor! Cho­lera zaraz mi zje­dzie tutaj.

– Co? – nie wiem, o czym ona mówi.

– Wytrzy­maj ok. Jesz­cze chwilka Max, zaraz poczu­jesz się lepiej. Matko, zabiję ich w tym labo­ra­to­rium. Tyle razy… O jest! Chło­pie trzy­maj się!

– Czemu tak pani­ku­jesz? – rzu­cam, przy­my­ka­jąc powieki. Jej strach mi nie pomaga, wręcz przy­tła­cza i dekon­cen­truje, a chcę się sku­pić, uspo­koić, ale nie mogę. Wszystko wokół wiruje, prze­ska­kuje, dopro­wa­dza mnie do sza­leń­stwa. Ciało boli, pali, dusi.

– Ja? Nic nie mówi­łam. Ciii, już po wszyst­kim. – Jej głos jakby się odda­lał. Umy­kał tak jak obraz zni­ka­jący pod powie­kami. Tracę świa­do­mość.

Szpi­talna sala, a na środku niej stoi łóżko. Wszystko spo­wite mgłą jak we śnie. Może to sen? Dookoła panuje dołu­jąca cisza nie­prze­rwana nawet moimi odde­chami. Robię kilka kro­ków, ale łóżko wcale się nie przy­bliża, wręcz oddala ode mnie, a sala powięk­sza. Zaczy­nam biec, ale łóżko staje się zale­d­wie zama­za­nym punk­tem. Gdy znika, upa­dam na kolana zmę­czony bie­giem.

– Max? Sły­szysz mnie? Matko, usłysz mnie!!!

Głos Mii roz­cho­dzi się po sali czar­nymi smu­gami. Widzę je, choć są nie­re­alne. To musi być sen. Ale czy miał­bym świa­do­mość, że nim jest?

– Co? – szep­czę z nadzieją, że mi odpo­wie.

– Max? To Ty? Sły­szysz mnie? Powiedz coś, pro­szę!

– Mia? Gdzie jesteś? – W moim gło­sie sły­chać panikę.

– Sły­szysz mnie jak dobrze. – W jej gło­sie czuć ulgę.

– Gdzie jesteś? Co się dzieje? – roz­glą­dam się dookoła, ale oprócz przy­tła­czającej mgli­stej bieli, nie dostrze­gam nikogo i niczego, oprócz tych smug, jakby ktoś roz­ma­zał coś w mleku.

– Zabrali mnie. Nie wiem gdzie. Znajdź mnie, pro­szę!

– Mia! – Głę­boki haust powie­trza podrywa mnie i gdy otwie­ram oczy, widzę, że sie­dzę w pokoju, jaki mi przy­dzie­lili. Oddech mam nie­spo­kojny, a dło­nie trzęsą mi się z braku sił. Chwilę trwa, zanim dociera do mnie, gdzie jestem i kim jest sie­dząca koło mnie kobieta.

– Max. – Kon­stan­cja zrywa się z krze­sła, które musiała przy­sta­wić do łóżka i siada na kra­wę­dzi, łapiąc moją dłoń.

– „Żyjesz! Jak dobrze”

– Co? – patrzę na nią, sły­szę słowa, ale nie widzę, by poru­szała ustami.

– Myśla­łam, że umar­łeś. Przez moment nie oddy­cha­łeś i Twoje ser­ce… – prze­rywa, by się uspo­koić. – „Jed­nak cuda się zda­rzają. ”

– Cuda? – powta­rzam za nią, przy­pa­tru­jąc się jej uważ­nie.

– Wszystko w porządku? Jak się czu­jesz? – Mruży oczy zanie­po­ko­jona moim zacho­wa­niem. Czuję to. O cho­lera, ja sły­szę jej myśli! Spo­glą­dam na jej dłoń ujmu­jącą moją i już rozu­miem. Nie tylko Mię sły­szę, Kon­stan­cję rów­nież. Czy ona mnie też sły­szy? Nie chcę, by sły­szała.

– „Kon­stan­cjo?” – Spraw­dzam w myślach, czy to połą­cze­nie działa w dwie strony, ale czuję tak prze­możną nie­chęć, nadzieję, że mnie jed­nak nie usły­szy.

– Ale mi napę­dzi­łeś stra­chu. – Jej oczy błą­dzą po mojej twa­rzy. Nie zare­ago­wała, gdy w myślach wypo­wie­dzia­łem jej imię. Ulżyło mi. Wolę już nie spraw­dzać, czy to kwe­stia woli, czy moich ogra­ni­czeń. Nie rozu­miem, jakim cudem ją sły­szę. Prze­cież to Mia ma taką zdol­ność. Może to zaraź­liwe? Natych­miast ganię się za tą myśl. Jest total­nie nie­do­rzeczna.

Cze­ka­łam na Cie­bie w pokoju, ale nie przy­cho­dzi­łeś. Mia­łeś szczę­ście, że po Cie­bie wró­ci­łam.

Powi­nie­nem podzię­ko­wać, oka­zać odro­binę wdzięcz­no­ści, jed­nak jedyne, na czym się kon­cen­truję to uwol­nie­nie mojej dłoni z dłoni Kon­stan­cji.

– Muszę wstać. – Odgar­niam koc, by sto­pami dotknąć posadzki, ale nogi mam jak z waty i natych­miast pokła­dam się na łóżku.

– Jesteś za słaby. Musisz dojść do sie­bie. – Kon­stan­cja łapie mnie pod ramię, poma­ga­jąc usiąść.

– Co się dzieje? – Nie rozu­miem, co się wła­ści­wie wyda­rzyło. Skąd ta nagła sła­bość?

– To przez Mikrob. Już po wszyst­kim. Te lekar­stwa oczy­ściły cię cał­ko­wi­cie. Powin­nam cię uprze­dzić, że ostatni faza wygląda wła­śnie tak – wska­zuje dło­nią na mnie, jak­bym był eks­po­na­tem.

– Że umie­ram?

– Że wege­tu­jesz przez jakiś czas w łóżku.

Nagle oblewa mnie gorąco. Mia. To ona zbu­dziła mnie z tego dziw­nego transu. To był sen, czy prawda? Jej głos? Jej słowa? Muszę wie­dzieć, gdzie jest, spraw­dzić, czy z nią wszystko ok.

– Gdzie jest Mia? – pytam i widzę, że Kon­stan­cja sztyw­nieje i staje się czujna.

– Tutaj.

– W jej pokoju?

Kon­stan­cja prze­łyka ner­wowo ślinę. To, że coś ukrywa, jest wię­cej niż pewne.

– Ile spa­łem?

– Dwa­na­ście godzin.

– Co? Muszę iść do Mii. – Ponow­nie pró­buję wstać i tym razem mi się udaje, cho­ciaż moje ciało wcale nie chce ze mną współ­pra­co­wać. Robię dwa kropki i jestem zmu­szony przy­trzy­mać się ściany. Straszne uczu­cie.

– Nic jej nie jest.

– Jesteś pewna, że spa­łem dwa­na­ście godzin? – mówię, pocie­ra­jąc czoło. Jest mokre.

– Chodź, jesteś za słaby. To te lekar­stwa, ale zaraz dosta­niesz Impuls. Mak­sy­mal­nie godzina i będziesz ja nowy.

– Impuls? Chce­cie mnie potrak­to­wać…

– Spo­koj­nie, nie będziemy Cię niczym trak­to­wać. To spe­cjalny płyn o wła­ści­wo­ściach rege­ne­ra­cyj­nych. Nie mów, że nie mie­li­ście cze­goś takiego w Agen­cji.

– Nie mie­li­śmy.

– No tak – koń­czy z prze­ką­sem. Nie mam siły pytać, co ozna­czał.

Kon­stan­cja łapie mnie i z lek­kim naci­skiem, któ­remu muszę się pod­dać, pro­wa­dzi mnie do łóżka. Dociera do mnie, że coś dotyka moich poślad­ków i jest mi w nie zimno tak jak i w plecy. Mimo­wol­nie moje ręka ląduje na nich i z prze­ra­że­niem odkry­wam, że pośladki, jak i plecy są gołe.

– „No już się tak nie zasłaniaj. Fajny masz ten tyłek.” – docho­dzą mnie myśli Kon­stan­cji i aż zachły­stuję się śliną. – „Jakbym miała taki, to bym chodziła bez spodni”

– Wszystko w porządku? – dopy­tuje na głos, a ja kiwam w odpo­wiedzi głową.

– Gdzie moje ubra­nie? – Nie umiem ukryć zaże­no­wa­nia. Nie wiem, czemu wsty­dzę się nagle mojego gołego tyłka. Jakoś przy Mii nie byłem tak wsty­dliwy, gdy leże­li­śmy w sali po prze­mia­nie. Rumie­niec na twa­rzy Kon­stan­cji też nie pomaga.

– W tej szafce cze­kają na cie­bie nowe rze­czy – odpo­wiada i pomaga mi usiąść. – Jeśli potrze­bu­jesz pomo­cy…

– Nie, nie, dam sobie radę – rzu­cam serią słów.

– „Szkoda”

Nie, to mnie prze­ra­sta. Nie chcę sły­szeć jej myśli, bo utonę we wła­snej śli­nie! Odsu­wam się, by uwol­nić umysł od jej myśli.

– Gdzie jest Alex? – zmie­niam temat. Chcę z nim poroz­ma­wiać.

– Zawo­łam go, jeśli chcesz.

– Dobrze. Pocze­kam tu, bo prze­cież ni­gdzie mi się nie śpie­szy – rzu­cam, uśmie­cha­jąc się iro­nicz­nie.

– No widzę, że już ci lepiej – komen­tuje, uśmie­cha­jąc się nie­znacz­nie. – Dobra, lecę po Impuls i zawia­do­mię Alexa.

Nie rozu­miem jej. Wyda­wało mi się, że raczej darzy mnie nie­chę­cią, ale już jej nie czuję, szcze­gól­nie w jej myślach.

Kon­stan­cja wycho­dzi, a ja sta­ram się przy­wo­łać Mię, ale nic z tego. W mojej gło­wie panuje przy­tła­czająca cisza. Naprawdę przez moment myśla­łem, że jestem w sta­nie się z nią poro­zu­mieć. Sny bywają złudne.

Nie wiem, ile cze­kam na Alexa, ale czas dłuży się jak weł­niane sznurki ciotki Isy. No tak, czemu wcze­śniej o niej nie pomyśla­łem! Doznaję olśnie­nia i prze­kli­nam sie­bie w duchu. Jestem wolny od Mikroba, więc nic mnie tu nie będzie trzy­mać. Mówili, że nie jestem więź­niem, więc zabiorę Mię do ciotki.

Uśmie­cham się do sie­bie na jej wspo­mnie­nie. Zaw­sze się o mnie trosz­czyła, nazy­wała wyjąt­ko­wym, jedy­nym, wspa­nia­łym. Gdy odwie­dza­łem ją z rodzi­cami, czu­łem się u niej, jak­bym był jej dzie­cia­kiem, któ­rego ni­gdy nie mogła mieć. Tęsk­ni­łem za nią i teraz rów­nież prze­nika mnie uczu­cie tęsk­noty. Bar­dzo chcę ją zoba­czyć. Zoba­czę ją.

Cie­szy mnie ta świa­do­mość. Mia będzie tam bez­pieczna. To poza Mia­stem 1, ale w rejo­nach, gdzie nie było ani Pogra­nicz­ni­ków, ani Stre­fe­rów. Pamię­tam, jak to mówiła, że tam jeste­śmy naprawdę wolni. Potrze­buję tej wol­no­ści dla sie­bie i dla Mii. Będę jed­nak musiał odwie­dzić rodzi­ców.

Entu­zjazm natych­miast słab­nie. Nie chcia­łem ich odwie­dzać, ale teraz muszę. Boję się tego, jed­nak nie mam wyboru. Ciotka jest sio­strą mamy, u któ­rej, gdy byłem mały, spę­dza­łem waka­cje. Potem kon­takt się urwał, ale mama będzie znała jej adres. Ten pomysł wyda­wał mi się genialny. Potrze­bo­wa­łem tylko Kon­stan­cji.

Wycho­dzę na kory­tarz. Po tym, jak doczła­pa­łem się do szafki i ubra­łem, sił mam jak na lekar­stwo. Świe­ce­nie gołymi poślad­kami, nawet jeśli są zabój­czo piękne, nie wcho­dziło w grę. Szary dres jest wystar­cza­jący i cał­kiem wygodny.

No wła­śnie, lekar­stwa, które miała przy­nieść Kon­stan­cja, pew­nie by pomo­gły, ale jej rów­nież nie ma. Idę pod­pie­ra­jąc się ściany. Kory­tarz jest długi, ste­ryl­nie biały, z czer­wo­nymi pasami na podło­dze, wzdłuż ścian, w któ­rych co kilka metrów znaj­dują się zie­lon­kawe drzwi.

Na prze­ciw­le­głej ścia­nie rząd okien obnaża wnę­trze kolej­nego pomiesz­cze­nia.

Sie­dzą tam jacyś ludzie. Wszy­scy ubrani w jed­nakowe szare uni­formy. Spo­glą­dam na swoje ubra­nie i stwier­dzam, że to to samo. Widać mają tu upodo­ba­nie do sza­ro­ści albo nie­złą obniżkę w lokal­nym skle­pie. Par­skam śmie­chem. Sam zauwa­żam brak Mikroba. Humor jest ewi­dent­nym tego dowo­dem.

Przy­staję na moment, żeby odpo­cząć. Przez ten cały czas nikt koło mnie nie prze­cho­dzi, jakby miej­sce to było opu­sto­szałe, a jed­nak tamtą salę wypeł­nia co naj­mniej dzie­sięć osób. Gdy przy­glą­dam się bar­dziej, zauwa­żam, że każdy z nich jest sporo star­szy ode mnie. Ich pofał­do­wane obli­cza, siwe włosy, pusty wzrok wska­zują, że to już ich ostat­nie chwile.

Robi mi się smutno. Nie wiem, czemu widok tych ludzi przy­wo­łał mi na myśl rodzi­ców. Nie chcę, by też tak sie­dzieli nie wie­dząc, co się dzieje dookoła. Chyba jed­nak nie powi­nie­nem bać się z nimi spo­tkać. Dociera do mnie kolejny dowód braku tego cho­ler­stwa w moim ciele. Uczu­cia zupeł­nie inne, niż te, które doświad­cza­łem wcze­śniej. Empa­tia.

Nagle zauwa­żam jakąś postać. Kucała, przez co nie była widoczna, ale teraz wstała i nachyla się nad kimś. Męż­czy­zna, któ­rego syl­wetka jest mi zna­joma. Alex.

Zasty­gam, bo w pierw­szej chwili nie chcę, by mnie widział, z dru­giej strony chcia­łem z nim prze­cież roz­ma­wiać.

Sta­ram się przejść na drugą stronę kory­tarza, bli­żej okna, by w nie zapu­kać, by dać mu znać, że tu jestem. Każdy krok wydaje się wiecz­no­ścią, ale w końcu docie­ram do szyby. Alex stoi do mnie ple­cami, nie widzi mnie. Przy­glą­dam się mu. Co on wła­ści­wie robi? Czemu jest wśród tych ludzi? Wszy­scy mają jesz­cze bar­dziej poorane twa­rze ze sta­ro­ści, niż mi się wyda­wało. Siwe rzad­kie włosy, łyse głowy, trzę­sące się dło­nie. Sta­rość w tej sali aż przy­tła­cza. I pośród niej Alex nachy­la­jący się nad kimś.

W końcu zaczyna się pro­sto­wać, ale na­dal nie widzę osoby, do któ­rej coś mówi, gesty­ku­luje, poka­zuje coś w powie­trzu, nawet się śmieje.

Pierw­szy raz widzę go takiego i słowo „ludzki” aż ciśnie mi się na usta. W pew­nym momen­cie robi krok w lewo, a moim oczom uka­zuje się sie­dząca na krze­śle kobieta. Nie jest stara jak pozo­stali, ale jej oczy są nie­ru­chome, zawie­szone gdzieś w prze­strzeni, w któ­rej stoję.

Jej twarz ma łagodne rysy i nie jest aż tak poorana zmarszcz­kami. Włosy na­dal utrzy­mują ciemny, wyra­zi­sty kolor, i jedy­nie kilka siwa­wych pasm opada na czoło, by scho­wać się za uchem.

Wpa­truje się w tą twarz jak zacza­ro­wany, bo zdaje się zna­joma. I nagle kobieta sku­pia wzrok na mnie, jej spoj­rze­nie staje się świa­dome, a mnie prze­cho­dzi dreszcz. Alex zauważa zmianę i momen­tal­nie się odwraca. Wga­piam się to w niego, to w kobietę nie wie­rząc wła­snym oczom. To nie może być prawda!

Alex widząc mnie, szybko wycho­dzi z sali. Nikt nie pil­nuje wyj­ścia, bo wraz z zamknię­ciem drzwi sły­chać sil­niczki unie­moż­li­wia­jące ich otwar­cie. Muszą mieć zamek na linie papi­larne. W agen­cji były na porządku dzien­nym.

– Co ty tu robisz? – rzuca, chwy­ta­jąc mnie za ramię, ale ja nie odry­wam wzroku od kobiety. Alex potrząsa mną, a wtedy zbie­ram w sobie resztki sił i strze­puję jego dłoń.

– Po co ją tu sprowadziłeś? Co to ma zna­czyć?! – krzy­czę, wska­zując na ludzi za szybą.

– O czym ty mówisz? – Patrzy na mnie zasko­czony.

– Chcesz mnie znisz­czyć, spro­wa­dza­jąc tu moją rodzinę? Wie­dzia­łem, że jesteś kłamcą!

Alex patrzy w kie­runku, w któ­rym wska­zuje moja dłoń.

– O co Ci cho­dzi czło­wieku? – syczy, łapiąc mnie za szyję. Fala emo­cji ude­rza we mnie i sły­szę jego myśli, ale są cha­otyczne, dokład­nie takie, jakich się spo­dzie­wa­łem.

– „Czego od niej chcesz?” – krzy­czę w myślach i Alex momen­tal­nie mnie pusz­cza. Łapie się za głowę, marsz­cząc czoło. Jest zasko­czony i zdez­o­rien­to­wany.

– Jak to zro­bi­łeś? – szep­cze i nie spusz­cza ze mnie wzroku. Usły­szał mnie, bo tego chcia­łem. Ule­głem emo­cjom, a Mikrob już mnie nie ogra­ni­cza, mogę być sobą.

– Po co ci ona?! – nie odpusz­czam. – Mów!

– Kto? – Alex naprawdę nie wie, o kim mówię.

– Isa, moja ciotka.

Patrzy przez szybę na kobietę, ale ona już nie obda­rza mnie spoj­rze­niem. Jest ponow­nie nie­obecna.

– To twoja ciotka? – mówi, hamu­jąc zdzi­wie­nie. Ja czuję się podob­nie. Jak to moż­liwe, żeby ciotka tu była, u Wew­nętrz­nych.

– Tak!

– Isa­bella jest Twoją ciotką?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s