Alex
Noc minęła zbyt szybko i rano obudziłem się, jakbym zupełnie się nie kładł. Pierwsza myśl, jaka zawitała do mojej głowy, dotyczyła Mii, ale zaraz po niej pojawiła się Samanta i Theo. Nie byłem zły. Nie wiem, czemu tych dwoje nie dawało mi jednak spokoju. Nie jestem psem ogrodnika, nigdy nie wymagałem, żeby Samanta na mnie wiecznie czekała. A jednak to, co stało się wczorajszego wieczoru, odbijało się czkawką. Gdybym wiedział, że tych dwoje jest razem, nie przeleciałbym dziewczyny kumpla. Z kolei Samancie chyba to wcale nie przeszkadzało. A wręcz… Nie zamierzałem jednak zbyt długo się nad tym rozczulać. Stało się i tyle. Tamtego już nie cofnę. Teraz ważniejsze było wyjaśnienie sytuacji Isabelli, dlatego znowu ponowiłem prośbę dostępu i tym razem się udało. Ron kazał mi przyjść natychmiast do Czerwonej Sali.
Jak zwykle żołnierz stojący przed szklanymi drzwiami zarekwirował moją broń. Chwilę po tym wszedłem do środka.
– Jakieś nowe wiadomości na temat serum? – zapytał pełen nadziei Ron. Szybko je rozwiałem.
– Chciałem porozmawiać o Isabelli.
– O Isie? A co się stało? – wydawał się zaniepokojony.
– Byłem wczoraj u niej.
– Też powinienem ją odwiedzić – zamyślił się przez chwilę. Kiedyś podejrzewałem, że mieli romans, ale nigdy nie znalazłem na tę tezę żadnych dowodów.
– Powinieneś Generale. Widziałeś, w jakich warunkach przebywa? – zaatakowałem, bo nie umiałem po tym, co zobaczyłem, opanować wzburzenia. Tym bardziej że Ron wiele zawdzięczał Isabelli. Mimo wszystko nie powinienem się do niego zwracać takim tonem.
Ron nie odpowiedział. Wpatrywał się we mnie z domieszką winy i zaskoczenia.
– Trzymają ją pod napięciem, jakby była więźniem. Co się zmieniło przez te lata, że system zabezpieczeń w części spokojnej starości tak się zmienił?
– Nie wiem, o czym mówisz. – Ron wyglądał na jeszcze bardziej zdziwionego. Zaskoczył mnie tym. Nie wiedział, czy tylko udawał? Ale po co miałby udawać?
– Generale, kiedy byłeś u niej ostatni raz?
– Spokojnie, wiem kim jest i co jej zawdzięczam. Nie musisz mi przypominać. – Chyba właśnie skończyła się do mnie jego cierpliwość.
– Przepraszam – wycofałem się. – Nie o to mi chodziło – skłamałem. – Myślę tylko, że po tym wszystkim nie zasługuje, by spędzać ostatnie lata w takim zamknięciu.
– Będę musiał to wyjaśnić – powiedział, stukając palcem szklany stół. – A ty zajmij się serum.
– Chcę zabrać stamtąd Isabellę. Teraz kiedy wróciłem, sam mogę się nią zająć.
– Nie skończyłeś jeszcze wszystkiego. Poza tym pamiętaj, że będziesz potrzebny przy ochronie prezydenta Miasta.
Uśmiechnąłem się, bo jak mógłbym o tym zapomnieć. O takich prezentach się nie zapomina.
– Daj mi kogoś do pomocy przy Isabelli.
– Nie mogę…
– Generale, z całym szacunkiem, Isabella to nie byle gówno, które trzeba strzepnąć, by się go pozbyć.
– Alex…
– Daj mi kogoś do pomocy przy niej, proszę. Nie zostawię jej w tym więzieniu. – Nie zamierzałem ustępować. Skoro Ronowi zależało na serum, mogłem użyć tego jako karty przetargowej.
– Przecież powiedziałem, że to sprawdzę i się tym zajmę – rzucił, groźnie na mnie łupiąc szaroniebieskimi oczami.
– Chcę ją stamtąd zabrać bez względu na to, co z tym zrobisz. Jest mi jak matka i nie ustąpię.
Może przesadziłem, może nie powinienem tak mówić do Rona, ale tu chodziło o Isabellę. Ron chyba to zrozumiał, bo westchnął i rzekł:
– Dam ci kogoś, ale zacznij jak najszybciej badania nad serum. Doskonale wiesz, jak jest to dla nas ważne.
– Oczywiście – rzuciłem i zasalutowałem Pierwszemu Generałowi. – Tak samo, jak Isabella dla mnie – dodałem. Musiałem jak najszybciej do niej iść.
Zdążyłem jej tylko powiedzieć, że ją zabieram, jak za oknem dostrzegłem Maxa.
Teraz
Biegnę korytarzem w kierunku pokoju Mii. Dookoła panuje dziwne poruszenie. Puste i spokojne do tej pory korytarze zapełniają się ludźmi w mundurach o różnych odcieniach. Są Medyczni i Porządkowi, są Naukowi i Psychowie. Nie wiem, co się dzieje. Nie widzę jedynie Obronnych. Żadnego żołnierza, co jeszcze bardziej pobudza moją wyobraźnię.
Wbiegam do pokoju, gdzie powinna leżeć Mia, ale nie ma ani jej, ani łóżka, na którym leżała. Sala jest zupełnie pusta, jakby ktoś dobrze ją wysprzątał.
– Zed – syczę przez zęby i na komunikatorze próbuję połączyć się z Ronem, ale nie odbiera. – Oczywiście, zbyt zajęty – warczę i kieruję się wprost do Centrum Informacji. Muszę dowiedzieć się, co zrobili z Mią.
Cinf, jak każdy je nazywa, znajduje się na końcu korytarza. Nie zaczepiam nikogo z Medycznych, bo prawdopodobieństwo, że będą wiedzieli, gdzie jest Mia, jest znikome.
Docieram na miejsce. Cinf wygląda trochę jak kosmiczny spodek. Znajduje się na podwyższeniu, w dużej sali, od której odchodzi wiele korytarzy, w tym korytarz medyczny, z którego przychodzę. Cała sala wygląda jak wysoka tuba z pierścieniami balkonów dookoła i spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe piętra. Takie serce Centrum, serce Wewnętrznych.
– Mia Whitehouse, część medyczna. Gdzie jest? – rzucam, wgapiając się w ciemnoskórego starszego mężczyznę. Jego tęczówki nie mają żadnej barwy. Na chwilę przykuwa to moją uwagę, bo nie widziałem jeszcze nikogo o takich oczach. Nie mam pojęcia czy on się na mnie patrzy, czy może gdzieś w bok?
– Proszę chwilę poczekać – odzywa się tubalnym głosem. Jego palce falują w powietrzu, jakby znajdowała się tam niewidzialna klawiatura, a głowa nieznacznie przekręca się to w lewo to w prawo. Nie rozumiem, co robi, ale czekam, aż się znowu odezwie. Rozglądam się po innych stanowiskach.
Jest ich razem dwanaście i ustawione są jak godziny na tarczy zegara. Całe Centrum Informacji przypomina taki zegar. Spoglądam na kobietę siedzącą przy stanowisku obok. Ona również nie ma kolorowej tęczówki. Ma krótko ścięte włosy w kolorze wiśni. Gdy odwraca ku mnie głowę, przechodzi mnie dziwne uczucie niepokoju. Nie wiem, co tu się dzieje, ale to Centrum nie przypomina tego, które opuszczałem lata temu.
– Wszystkie informacje na temat obiektu są tajne. Brak dostępu.
– Do cholery! Jestem Generałem! – grzmię nad mężczyzną. Pozostałe osoby z jedenastu stanowisk oglądają się na mnie. Wszystkie łupią na mnie jedynie białkami oczu.
– Wiem kim pan jest. Generał Alex Voge, G12.
– Kto zakazał dostępu do obiektu? – pytam podniesionym głosem. Spokój informatora doprowadza mnie do jeszcze większej złości.
– Dyrektywy wydane przez Generała Zeda Thom…
– Wiedziałem – przerywam mu. – Wiedziałem, że to jego sprawka. Chcę się widzieć z Pierwszym Generałem – żądam. – Ustaw spotkanie.
Mężczyzna znów faluje palcami w powietrzu.
– Odmowa – informuje mnie, nie przejawiając żadnych emocji.
– Co?! – uderzam dłońmi o blat i nachylam się ku niemu, chwytając za poły białego uniformu. – Natychmiast chcę się widzieć z Pierwszym Generałem – rzucam mu w twarz.
– Odmowa – powtarza mężczyzna. Dopiero teraz widać, że moje zachowanie go zaniepokoiło.
– Powtórz prośbę – grzmię wściekły.
– To nic nie da – tłumaczy. Dopiero teraz mam wrażenie, że rozmawiam z człowiekiem, a nie robotem.
– Gdzie jest Ron! – krzyczę, ledwie powstrzymując złość.
– Generale, proszę… – kobieta siedząca obok kładzie dłoń na moim przedramieniu. Odwraca moją uwagę od bezużytecznego informatora.
Przyglądam się jej. Jej druga dłoń wędruje do oczu i nagle jedna tęczówka odzyskuje kolor. To samo dzieje się z drugim okiem, a na dłoni kobiety leżą dwa białe okręgi. Jej oczy znowu są ludzkie, w kolorze hebanu.
– My tu tylko pracujemy – mówi, wyciągając ku mnie dłoń z okręgami. – To, co wiemy, jest tu i nie jesteśmy w stanie panu pomóc, jeśli nie mamy dostępu do informacji.
Patrzę na nią, a jej słowa wydają się takie logiczne. Przez chwilę je trawię. Ma rację. Puszczam mężczyznę, który również zdejmuje białe soczewki. Z zielonymi oczami na nowo staje się człowiekiem.
– Przepraszam – szepczę. – Przepraszam. Masz rację – kiwam głową i wpatruję się w okręgi. – Nie wiedziałem, że wprowadzono coś takiego.
– Wymieniono cały sprzęt w Centrum – odpowiada kobieta. Wydaje się rozluźniona, ale nadal bacznie mnie obserwuje. Reszta pracowników wraca do swoich zajęć. Kolejki do informacji robią się coraz dłuższe. Dookoła panuje zamieszanie.
– Jak to działa? – pytam, bo myślę, że coś takiego może mi się przydać.
– Zakłada się jak kontaktowe soczewki. Wie pan panie Generale, jak działają matryce?
Kiwam głową na potwierdzenie.
– Tam obraz jest kierowany na zewnątrz. Tu wprost do naszego mózgu. Nie potrzebujemy nic więcej oprócz naszych palców i połączenia z siecią, by aktualizować dane. To się nazywa matryca wewnętrzna.
– Super – rzucam, szybko zgarniając je z jej dłoni.
– Ale… – Kobieta chce mi je odebrać, ale matryce znikają w mojej kieszeni.
– Dziękuję – rzucam i odchodzę. Teraz sam mogę poszukać potrzebnych mi danych.
Nagle na komunikator przychodzi wiadomość. Mam się stawić w Czerwonej Sali. Czeka na mnie Ron.
– W końcu – rzucam i biegnę ku windom.
Przed Czerwoną Salą nie ma nikogo. Żadnego żołnierza, a przecież jeśli w środku jest Ron, ktoś powinien odebrać mi broń. Mam nadzieję, że nie minąłem się z nim. Musi mi wyjaśnić jak mam kończyć prace nad serum, skoro Zed zabrał Mię. Na samą myśl, że ona jest w jego łapach, rozlewa się po mnie fala złości.
Podchodzę do szklanych drzwi. Przy stole stoi Samanta. Ron obok niej. Wyglądają, jakby nad czymś się zastanawiali, coś odczytywali, bo są przygarbieni. Czuję ulgę, że jednak będę mógł wszystko wyjaśnić.
Otwieram drzwi, ale nie reagują.
– Generale, chciałem porozmawiać o moim zadaniu – zaczynam, nie czekając, aż się odwróci. Jak najszybciej chcę, by poznał prawdę, chyba że już wie, co wyprawia Zed.
– Jak mam je skończyć, skoro Zed zabrał Mię? Nie mam dostępu do informacji, gdzie ją przetrzymuje. Co się do cholery dzieje? Generale? – dopytuję, bo nadal się nie odwraca. Ani on, ani Samanta. Co ona właściwie tu robi?
Powoli ruszam ku nim. Nie słychać żadnych słów, żadnych oddechów. Otacza mnie przerażająca cisza, w której odbijają się jedynie moje kroki. W sali jest chłodno, wręcz lodowato. Z moich ust zaczyna unosić się para. Co jest do cholery!
– Ron? – Obchodzę szklany stół i zamieram. Przestaję oddychać. Potrafię się jedynie wgapiać w to, co dla mnie przygotował jakiś szaleniec.
Samanta ma otwarte oczy, zastygły, zaskoczony wzrok. Prawa dłoń spoczywa na szklanym blacie, a lewa zaciśnięta jest na włóczy, która przebija jej krtań. Jej ciało opiera się o broń, niczym duża lalka, by nie upadło, by wyglądało na żywe. Wciąż świeża krew spływa po trzonie włóczy, tworząc na stole czerwone jezioro.
Przerzucam wzrok na Rona. On również nie żyje. Martwe ciało stoi oparte o narzędzie, które zadało mu śmierć. Mimowolnie moja dłoń dotyka włóczy umieszczonej w pochwie po prawej stronie, zaraz przy biodrze. Jakbym chciał się upewnić, że żadna z nich nie należy do mnie.
Ogarnia mnie przerażenie. Ron nie żyje? To jeszcze do mnie nie dociera. I Samanta? Oddech przyspiesza, a wzrok stara się dobrze zapamiętać całą scenerię. Rozerwane gardło Samanty, stróżki krwi w kącikach ust, rany na skroniach i podarty prawy rękaw od bluzki. Broniła się, ale ten, kto jej to zrobił, musiał być od niej lepszy.
Ron nie ma żadnych śladów walki. Jest nienagannie ubrany, schludny i zaskoczony.
Mój mózg natychmiast wszystko analizuje. Musieli zostać tu zwabieni, bo Samanta nie zdążyła się nawet przebrać. Zawsze miała na sobie uniform, a teraz była w prywatnym ubraniu. Ron pewnie nawet stąd nie wyszedł. Gdy tu przyszła, ktoś ich zaatakował. Samanta broniła Rona, broniła swojego przywódcy, ale przeciwnik był silniejszy. Ron nie bronił się wcale. Tylko skąd te wyrazy zaskoczenia na ich twarzach? Kto zaatakował Centrum? Czy to dlatego w Centrum panuje takie zamieszanie? Nic nie rozumiem, co się dzieje do cholery?!
– Łap! – Ciszę przeszywa stłumiony głos. Odwracam się w jego kierunku i łapię dłonią czerwony materiał. Gdy dociera do mnie, że czerwień to krew, odrzucam go, ale moje dłonie już są nią naznaczone. Patrzę na męską postać w masce. Zdaje się znajoma.
– Co tu się dzieje?! – mówię, oddalając się od niej, gdy robi ku mnie kilka kroków. Zza jej pleców wyłania się dwóch Obronnych. Wymieniają spojrzenia, a jedna z nich patrzy na małe urządzenie w dłoni, po czym skina głową. Na ten znak wszyscy troje zdejmują maski. Zimne spojrzenie Zeda sprawia, że zamieram.
– Co jest? – Wyrywa mi się, na co on wykrzywia usta w zwycięskim uśmiechu.
– To ja się pytam co? Zabiłeś ich? Jak mogłeś? – Kręci głową ostentacyjnie, udając przerażenie. – Zadałeś im tak straszną śmierć? Czym sobie na to zasłużyli? – Pyta, by samemu udzielić odpowiedzi. – Chyba wiem. Samantę zabiłeś z zazdrości, po tym, jak odkryłeś, że pieprzy się z twoim najlepszym kumplem. Mam rację?
Te słowa są jak potwarz. Staram się zrozumieć, o co chodzi, ale nadal jestem w szoku.
– Co tu się dzieje? – pytam raz jeszcze, ale ciszej, niepewnie, jakbym był zagubionym chłopcem. Tak znowu się czuję. Tak jak wtedy, gdy zabili mi mamę, a ojciec okazał się zdrajcą. A teraz Ron nie żyje, Samanta też, Zed ma Mię, a Max siedzi gdzieś pół przytomny, czekając, jak Impuls zacznie działać.
– Czemu zabiłeś Rona? Poczekaj, niech pomyślę. A tak – oblicze mu się rozjaśnia, a na twarzy pojawia się uśmiech. Kątem oka widzę jakichś ludzi krzątających się za szklanymi drzwiami. Coś ciągną, rozlewają.
– Nikogo nie zabiłem.
– Wiem czemu – kontynuuje Zed, nie zwracając uwagi na to, co do niego mówię. – Ponieważ kazał zabić tę małą sukę, co ją tu przyprowadziłeś.
– Co? – szepczę, wpatrując się w Zeda.
– Przyszedłeś tu rano, pokłóciłeś się z Ronem. On przekazał ci, że teraz ja przejmuję sprawę, a ta dziewczyna nie jest już nam do niczego potrzebna. Wkurzyłeś się, wróciłeś tu i go zabiłeś. Po czym zwabiłeś tu Samantę i ją, jak już mówiłem w akcie zemsty, też uśmierciłeś. Genialne.
Zed zbliża się z jednej strony stołu, a jeden z jego żołnierzy z drugiej. Drugi zasłania szklane drzwi.
– Nie wrobisz mnie w to – rzucam, a wzbierająca we mnie wściekłość pomaga mi wszystko zrozumieć. – Nie uda ci się.
– Już mi się udało. Tu nie ma kamer, więc widać tylko jak wchodzi tu Ron, potem ty.
– A Samanta? Powinna wejść po mnie.
– Mała przeróbka po wszystkim nie zaszkodzi.
– Prędzej was zabiję, niż dam się złapać! – Przybieram wojowniczą pozę, a Obronny z prawej strony cofa się o krok. Musi zdawać sobie sprawę, kim jestem i że zdmuchnę go jednym uderzeniem.
– Z pewnością walczyłbyś jak lew. – Zed przeczesuje włosy. – Na szczęście środek uspokajający zaraz zacznie działać.
– Co? – pytam i faktycznie czuję, że świat zaczyna wariować, a ja słabnę.
– Zimno się zrobiło, co nie? – parska, przeszywając mnie wzrokiem, jakby mógł mnie nim uśmiercić. Nie wiem, czemu jeszcze tego nie zrobił.
– Potraktowałeś mnie uspokajaczem? – rzucam, czując powoli jego działanie.
– Genialne, nieprawdaż? – Wygląda na zadowolonego. – Nie sądzę, żebyś mnie pokonał, ale nie zamierzam tracić swojej cennej energii na taką szumowinę jak ty. Zawsze miałeś o sobie wielkie mniemanie i jak widać, chyba się pomyliłeś.
– Zabiłeś ich, żeby mnie wrobić? Oszalałeś! – charczę, upadając na kolana. To wystarczy, by żołnierz Zeda podszedł i złapał mnie za włosy, przystawiając włóczę do szyi.
– Mógłbym powiedzieć, że zginąłeś podczas próby ucieczki, ale zamierzam zrobić coś bardziej widowiskowego. Wewnętrzni w końcu ujrzą światło dzienne i przestaną być szarą masą schowaną w śmierdzącym szpitalu. Czas działać i zrobić porządek z Agencją i jej żołnierzami, a nic tak nie zachęca do walki, jak śmierć przywódcy z rąk zdrajcy.
– Nikt w to nie uwierzy! Nie pozwolę na to! – Słowa mające zabrzmieć jak groźba, zdają się niknąć pod siłą uspokajacza.
– Uwierzą, uwierzą. – Przed oczami wyrasta sylwetka Theo, a w uszach dźwięczy jego głos i rozdzierający mnie śmiech. Moja głowa staje się coraz cięższa, ale jeszcze odnotowuję, że mój najlepszy przyjaciel staje za Zedem, nie reagując ani na martwe ciało Samanty, ani Pierwszego Generała, ani na to, co dzieje się ze mną. – Uwierzą we wszystko, co im powiemy. Możesz być tego pewien.
– Dlaczego – szepczę ostatkiem sił. Za chwilę stracę świadomość, a wtedy wszystko się skończy, bo Zed nie odpuści sobie, by mnie zniszczyć.
Wyraz twarzy Theo się zmienia. Pełna rozbawienia maska spada, a jego oczy zmieniają się w dwa szare kamienie. Nabiera powietrza, by mi odpowiedzieć, ale przerywa mu żołnierz wchodzący do Czerwonej Sali.
– Generale – salutuje przed Zedem. Czy nie widzi, że Zed to zdrajca?
– Tak.
– Ten drugi chce opuścić Centrum.
Max?! Już po nim. Jeśli Zed będzie chciał go złapać, chłopak nie ma szans. Nawet to czytanie w myślach mu nie pomoże.
– A po co?
– Chce jechać do domu.
– Do domu? – Zed przez moment zastanawia się, kalkuluje. – A no tak. Mam tylko nadzieję, że sprzątnęliście po sobie.
– Dokładnie. Nie ma żadnych śladów – odpowiada żołnierz. Nie wiele z tego rozumiem, ale ich słucham.
– Z kim jedzie?
– Z Konstancją.
– Co to za jedna?
– Medyczna.
– Nie słyszałem o niej, czyli jest mało ważna – wypuszcza powietrze, jakby był znudzony tym, co się dookoła niego dzieje. – Puść ich z jednym z naszych i niech się ich pozbędzie. Nawet lepiej, że poza Centrum. A i upozorujcie, że to Streferzy.
Uśmiechnąłbym się, słysząc decyzję Zeda o wypuszczeniu Maxa, ale nie chcę, by ją zmienił. Jeśli tylko jeden żołnierz Zeda ma się nim zająć, jestem wręcz pewny, że Max przeżyje. Nigdy bym nie pomyślał, że ucieszy mnie taka wiadomość.
– Pytał się o tę dziewczynę i o niego. – Żołnierz wskazuje na mnie.
Zed przygląda się mi, a Theo w tym czasie podchodzi i kuca przede mną. Nie jestem już w stanie na nich patrzeć. Powieki odmawiają posłuszeństwa.
– Powiedz mu, że wszystko jest w najlepszym porządku i że spotkają się później. Niech się chłopiec nie stresuje przed śmiercią.