Wpis 29, czyli pierwszy rozdział Rozterek…”.

Te dło­nie. Dłu­gie pal­ce prze­su­wa­ją­ce się po mo­im cie­le. Ba­da­ją­ce każ­dy je­go za­ka­ma­rek – po­cząw­szy od stóp, po­przez we­wnętrz­ną część ud, wzgó­rek, brzuch, oka­la­ją­ce pier­si, a koń­cząc na szyi, na ustach. Drżę chcąc go do­tknąć, mu­szę go do­tknąć, by i on od­czu­wał przy­jem­ność z mo­je­go do­ty­ku. Ale on na to nie po­zwa­la. Przy­trzy­mu­je mo­je dło­nie nad mo­ją gło­wą, a je­go usta zra­sza­ją mój po­li­czek. Jak przy­jem­nie czuć te po­ca­łun­ki… Mu­ska mnie co­raz na­mięt­niej, co­raz in­ten­syw­niej, wy­da­jąc przy tym ci­che po­mru­ki.
– Ko­cha­nie prze­stań, bo bę­dę ca­ła mo­kra – szep­nę­łam, na co od­po­wie­dział mi ko­lej­ny po­mruk, wręcz wark­nię­cie.
Unio­słam ospa­le po­wie­ki i tuż przy mo­jej twa­rzy zo­ba­czy­łam wiel­kie, zie­lo­ne okrę­gi, a za­pach wą­trób­ki do­tarł do mo­ich noz­drzy. Otwo­rzy­łam sze­rzej oczy. Mo­je dło­nie ści­ska­ły szcze­be­lek nad gło­wą, a wiel­ka, ku­dła­ta gó­ra mię­sa sa­pa­ła na mnie we­so­ło, co chwi­lę po­sy­ła­jąc mi śli­nia­ste­go ca­łu­sa.
– Sa­ba, spa­daj! – krzyk­nę­łam pod­ry­wa­jąc się z łóż­ka. – Cho­le­ra ja­sna! – rzu­ci­łam czer­wie­niąc się jak bu­rak i pusz­cza­jąc szcze­be­lek. – Pięk­nie, wsty­dzę się wła­sne­go psa – po­wie­dzia­łam do sie­bie, głasz­cząc czu­le prze­ogrom­ny łeb Sa­by. – Two­ja pa­ni ma nie­do­syt sek­su­al­ny. Tak, na­zwij­my to po imie­niu. Mat­ko, czy na­praw­dę bez te­go nie da się żyć?! – Wznio­słam oczy ku gó­rze, a dwie go­dzi­ny póź­niej wy­po­wie­dzia­łam te sa­me sło­wa do Sa­bi­ny, naj­lep­szej przy­ja­ciół­ki z biu­ra.
– Ktoś po­wi­nien cię prze­le­cieć – sko­men­to­wa­ła w swo­im sty­lu. By­ła naj­więk­szą zbo­czu­chą, ja­ką zna­łam.
– Po­cze­kaj, dam ogło­sze­nie w ga­ze­cie. Mo­że ktoś się znaj­dzie – rzu­ci­łam sar­ka­stycz­nie.
– Po­ga­daj z Adą. Ona po­win­na mieć kil­ku faj­nych ko­le­gów – Sa­bi­na zro­bi­ła roz­ma­rzo­ną mi­nę, a ja sko­men­to­wa­łam jej pro­po­zy­cję krót­kim par­sk­nę­łam.
Ada, mo­ja młod­sza sio­stra, fak­tycz­nie nie mo­gła opę­dzić się od ad­o­ra­to­rów, ale ja­koś cięż­ko by­ło mi so­bie wy­obra­zić, że ja­kiś so­czy­sty dwu­dzie­sto­la­tek miał­by ocho­tę na po­nad dzie­sięć lat star­szą …mnie. Nie wiem, co Sa­bi­na wy­czy­ta­ła z mo­jej mi­ny, ale od­chrząk­nę­ła i za­wo­ła­ła mnie do sie­bie.
Na­sze biur­ka w li­te­rę L sta­ły na­prze­ciw sie­bie, sty­ka­jąc się dłuż­szy­mi koń­ca­mi, a krót­szy­mi jesz­cze z dwo­ma ko­lej­ny­mi, przez co ca­łość wy­glą­da­ła z gó­ry jak krzyż. Bio­rąc pod uwa­gę na­tę­że­nie per­wer­sji w na­szym biu­rze, w ogó­le to do sie­bie nie pa­so­wa­ło.
– Chodź. Zo­bacz, co ku­pi­łam. – Wska­za­ła na mo­ni­tor zu­peł­nie nie kry­jąc się z tym, że wła­śnie przy­glą­da­ły­śmy się spo­rych roz­mia­rów wi­bra­to­ro­wi. – Po­win­naś też so­bie ta­ki spra­wić, pó­ki sio­stra nie po­ży­czy ci któ­re­goś stu­den­ci­ka.
– Też jak coś po­wiesz… – par­sk­nę­łam i wró­ci­łam na miej­sce.
– Wy­sła­łam ci link do ró­żo­wej tu­by.
– Cze­go? – Mat­ko, ta dziew­czy­na ni­g­dy nie ma do­syć?
– Otwórz, to zo­ba­czysz.
Cza­sem ba­łam się wła­snej na­iw­no­ści al­bo – jak na­zy­wa­ła to mo­ja ma­ma – uf­no­ści do lu­dzi. Ład­niej brzmia­ło, ale kon­se­kwen­cje mia­ło ta­kie sa­me: plu­cie so­bie w bro­dę, że zno­wu da­łam się zła­pać. Tym ra­zem to zła­pa­nie by­ło kon­tro­lo­wa­ne, bo gdy tyl­ko bez­myśl­nie klik­nę­łam w przy­sła­ny przez Sa­bi­nę link, a oczom uka­za­ły się na­gie cy­cu­chy i wy­wi­ja­ją­ce na wszyst­kie stro­ny fiut­ki, zza mo­ich ple­ców do­tarł do mnie głos sze­fa.
– Pa­ni Iwan.
Mo­je na­zwi­sko w je­go ustach zda­wa­ło się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność, jak te fe­ral­ne fiut­ki, któ­rych jak na złość nie mo­głam za­mknąć. Za­miast na­ci­snąć X, kur­sor prze­su­nął się odro­bin­kę w le­wo na pięk­ny kwa­dra­cik, dzię­ki któ­re­mu stro­na z ucie­cha­mi nie tyl­ko nie znik­nę­ła z mo­ni­to­ra, ale po­ja­wi­ła się na ca­łym je­go ob­sza­rze.
Mo­ja twarz ob­la­ła się pur­pu­rą i za­czę­łam ner­wo­wo kli­kać w co po­pad­nie, dzię­ki cze­mu za­mknę­łam fol­de­ry, nad któ­ry­mi pra­co­wa­łam, je­den pro­jekt i ema­il. Wszyst­ko, tyl­ko nie te świń­stwa, któ­re na­dal tkwi­ły na środ­ku ekra­nu. Wte­dy szef, Maks, po­chy­lił się na­de mną tak, że po­czu­łam za­pach je­go wo­dy ko­loń­skiej, de­li­kat­nie ujął mo­ją dłoń spo­czy­wa­ją­cą na mysz­ce, – nie mo­głam oczy­wi­ście po­wstrzy­mać się przed na­su­wa­ją­cym się sko­ja­rze­niem – i po­wo­li prze­su­nął kur­sor wprost na po­żą­da­ny X, po czym de­li­kat­nie przy­ci­snął mój wska­zu­ją­cy pa­lec i stro­na znik­nę­ła.
Bo­że, gdy­bym ja też tak mo­gła wte­dy znik­nąć. Od­dech mia­łam przy­spie­szo­ny i w ogó­le my­śla­łam, że za­raz spa­lę się ze wsty­du.
– Mo­gę pa­nią pro­sić do mnie.
To nie by­ło py­ta­nie. Mat­ko, to nie by­ło py­ta­nie! On mnie te­raz zwol­ni, po­my­śla­łam zdru­zgo­ta­na i czer­wo­na na twa­rzy. Kur­na pi­kuś, zwol­ni mnie za stro­nę por­no, któ­rą przy­sła­ła mi Sa­bi­na. Swo­ją dro­gą, mia­ła nie­złą zwał­kę przy­glą­da­jąc się ca­łej ak­cji.
Wsta­łam i chwiej­nym kro­kiem ru­szy­łam za Mak­sem. Mat­ko, i jak to bę­dzie wy­glą­da­ło w do­ku­men­tach? Zwol­nio­na za „Ró­żo­wą Tu­bę”. O kur­wa mać! I co to w ogó­le za na­zwa?! Sa­bi­na, za­bi­ję cię!!!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s